Nabór. Vincent V. Severski
Читать онлайн книгу.chwili ekran ożył. Przy aplikacji Kalkulator pojawiło się czerwone kółko z cyfrą 1. Miał też nieodebraną wiadomość głosową od kontaktu Złote Brzozy. Przez chwilę wahał się, co zrobić najpierw: oddzwonić do Tamary czy wysłuchać wiadomości?
3
Minęła szesnasta, gdy dotarli do granicy serbsko-chorwackiej. Nikt o nic nie pytał, ale chorwaccy strażnicy przejrzeli samochód bardzo dokładnie. Luka miał paszport austriacki i mówił płynnie po niemiecku. Przez chwilę rozmawiał z celnikiem, lecz Hani nic nie zrozumiał.
Po kilku minutach byli już po drugiej stronie, w Unii Europejskiej. Dopiero teraz Luka zjechał na stację benzynową. Nie pozwolił Haniemu wysiąść i pójść do toalety. Wręczył mu plastikową butelkę i kazał do niej oddać mocz, sam zaś wysiadł, żeby zatankować. Wrócił z dwiema butelkami wody, francuskim hot dogiem i garścią batonów czekoladowych.
– Twoje śniadanie. – Podał Haniemu bułkę z kiełbaską. – Spokojnie… jest halal – dodał i odjechał spod dystrybutora. Zatrzymał samochód na parkingu.
– Skąd wiesz? – zapytał Hani.
– Bo wiem. A gdyby nawet nie było, to co z tego? Przecież możesz jeść, co chcesz. Dla ciebie nic nie jest już haram. – Luka rozwinął batonik.
– A ty?
– Co ja?
– Nie jesz? – Hani pokazał bułkę.
– Lubię batoniki – odparł Luka z pełnymi ustami.
– Sikałem do butelki i umyłbym się… Rozumiesz?
– Allah ci daruje, jesteś jego wybrańcem. – Luka rozwinął drugi batonik i łyknął wody. – Najtrudniejszy moment mamy za sobą, jesteśmy już w Unii, teraz jesteś bezpieczny. Droga do Zagrzebia otwarta. Moja rola się kończy, wracam do Belgradu, a tobą zajmie się ktoś inny. – Włączył silnik i zaczął wycofywać samochód. – Polubiłem cię – rzucił niespodziewanie. – Jesteś inny niż wszyscy.
– Inny? – zapytał zaskoczony Hani, przełykając kęs. – Przecież nic o mnie nie wiesz. Nawet nie zapytałeś, jak mam na imię, skąd jestem…
– To nieważne. Nie muszę znać twojego imienia, żeby cię lubić. A ile masz lat? – zapytał Luka, wyjeżdżając na autostradę.
– Trzydzieści dwa.
– Ile? – Luka spojrzał na pasażera z niedowierzaniem. – Myślałem, że… osiemnaście. No to teraz lubię cię jeszcze bardziej! – Uśmiechnął się drugi raz podczas tej podróży.
– Ukończyłem fizykę na Uniwersytecie Teherańskim jako prymus, pochodzę z Isfahanu, mam na imię Hani, a nazwisko Orahi, mój ojciec Nadir jest niewidomy – wyrzucił z siebie Hani niemal jednym tchem, jakby chciał się zaprezentować. Wytarł usta, zmiął papier po bułce i włożył go do śmietniczki w bocznych drzwiach. – Teraz wiesz już, kogo lubisz?
Luka nie odpowiedział. Wpatrzony w drogę uśmiechnął się lekko i pokiwał głową. Zapalił papierosa.
Hani poczuł satysfakcję, że powiedział Luce o sobie. Wpajano mu w Meszhedzie, że nie może nikomu ujawniać swojej tożsamości, ale uznał, że to bezsensowne w obliczu tego, co ma zrobić.
W końcu Luka też należy do Korpusu – pomyślał, wpatrując się w sunący za szybą obraz. Może jest trochę zimny i małomówny, ale jednak dba o moje bezpieczeństwo, jest duży, wysportowany, wygląda jak perski heros i wierzy w naszą misję. A hot dog był bardzo smaczny.
Oparł głowę o szybę, zamknął oczy i przywołał obraz uśmiechniętego Mohameda z automatem w dłoni i zieloną szarfą na czole. Zrobiło mu się bardzo przyjemnie, bo zaraz sobie wyobraził siebie kroczącego obok niego.
Nawet nie zauważył, kiedy dotarli na miejsce. Luka szarpnął go delikatnie za ramię. Hani potrzebował chwili, by przetrzeć oczy i zorientować się, że samochód stoi na parkingu. Na zewnątrz było ciemno i padał drobny deszcz, a wycieraczki leniwie przecierały obraz. Sodowa latarnia nieśmiało oświetlała dwie ciężarówki, kilka samochodów i szary dom z zielonym migającym neonem Hostel Mostar.
– Jesteśmy na miejscu – rzucił Luka, wypuszczając dym. – To teraz będzie twoje schronienie…
– Zagrzeb?
– Tak… przedmieścia.
– Jak długo i co dalej? – zapytał Hani ściszonym głosem.
– Nie wiem jeszcze, ale na razie będę cały czas z tobą. Czekamy na nowe instrukcje. – Luka nacisnął przycisk na desce rozdzielczej.
Hani ze zdumieniem zauważył, że nad radiem wysunęła się podłużna skrytka długości piętnastu i szerokości dziesięciu centymetrów. Luka odciągnął ją mocniej i sprawnie wsunął dłoń do środka. Wyjął pistolet, który natychmiast ukrył za paskiem, a po chwili smartfon. Włączył go. Ekran zapełnił się kolorowymi ikonami. Hani w milczeniu obserwował, z jaką wprawą Luka wykonuje wszystkie czynności, i od razu zrozumiał, że musi robić to często.
– Jaki to pistolet? – zapytał.
– Beretta… M9. Amerykański… dziewięć milimetrów.
– Pokaż. – Hani wyciągnął rękę. – Nigdy nie trzymałem pistoletu.
– Nie – rzucił krótko Luka i wciąż czegoś szukał w smartfonie.
– Daj! – upierał się Hani. – Bądź przyjacielem… Daj potrzymać! Jedyny raz w życiu… No?
Luka spojrzał na grube szkła, zza których świdrowało go proszące spojrzenie dziecka. Z lekkim niedowierzaniem pokręcił głową i sięgnął po pistolet. Wyjął magazynek i przeładował.
– Ale ciężki! – zamruczał Hani z wyraźnym zdziwieniem. – Amerykański! – dodał. – Dziewięć milimetrów. A ile pocisków w magazynku?
– Waży prawie kilogram, a pocisków piętnaście, specjalnych…
– Czyli jakich?
– Daj już, wystarczy. – Luka zdecydowanym ruchem wyjął pistolet z ręki Haniego i schował za pasek. – Idziemy. – Otworzył drzwi.
– Chciałbym mieć taki – rzucił Hani.
– Tobie jest niepotrzebny – odparł Luka obojętnym tonem.
Dwugwiazdkowy hostel Mostar był typowym przydrożnym zajazdem usytuowanym na zachodnim skraju miasta, niecałe dwieście metrów od autostrady A2. Korzystali z niego głównie kierowcy ciężarówek i spóźnieni podróżni, którzy chcieli ominąć Zagrzeb.
Prowadzili go bracia Josip i Petar Juriciowie z Sarajewa. Przenieśli się do Zagrzebia już po wojnie, ale nikt nie pamiętał kiedy. Bracia byli dumni, że w dniach rozpadu Jugosławii walczyli przeciwko Serbom w Hercegowinie i zachodniej Sławonii, o czym miały świadczyć liczne zdjęcia wystawione w barze czynnym całą dobę. Pozostałe, bardziej wrażliwe pamiątki trzymali w domu.
Podczas wojny mieli zgromadzić potężny majątek, a hostel był tylko przykrywką do prania pieniędzy, przemytu imigrantów i spotkań chorwackich weteranów. Bar był też miejscem odwiedzanym często przez patrole, gdzie policjanci mogli zjeść i wypić za darmo, pogadać z Josipem albo Petarem i odpocząć w przyjaznej atmosferze. Od wojny minęło już dwadzieścia pięć lat, ale o każdej porze dnia i nocy można było z braćmi powspominać dawne zwycięstwa.
Luka często nocował w tym hostelu i całkiem dobrze poznał jego właścicieli. Nie wiedział,