Afekt. Remigiusz Mróz

Читать онлайн книгу.

Afekt - Remigiusz Mróz


Скачать книгу
do gabinetu. Zatrzasnęła za sobą drzwi i stanęła przed biurkiem, po czym położyła dłonie na biodrach.

      – Słuchaj – rzuciła.

      – Zawsze cię słu…

      – Zostaw wszystko, co robisz, i przygotuj się na przygodę życia.

      – Muszę?

      – Tak – odparła Chyłka, nie ruszając się z miejsca.

      – I na czym ta przygoda będzie polegała?

      – Na tym, że poprowadzisz ze mną sprawę.

      – Znowu?

      Joanna opuściła ręce i położyła dłonie na blacie. Pochyliła się tak, że dekolt zrobił swoje, a Oryński od razu skorzystał z okazji.

      – Opanuj się, Zordon. Jako nastolatek naoglądałeś się więcej piersi niż twoi przodkowie przez setki pokoleń.

      Kordian odchrząknął i odchylił się na krześle.

      – Ale nie takich – zaznaczył.

      – Słuszna uwaga.

      Oryński podniósł się z krzesła, a potem podszedł do Chyłki i przysiadł na biurku. Było całkowicie białe, w stylu skandynawskim – jak niemal każdy element wystroju kancelarii. Gabinety wszystkich prawników poza imiennymi partnerami były identyczne i Kordianowi kojarzyły się ze szpitalem. Nie narzekał na nie jednak tak bardzo, jak Chyłka. Jej zdawało się w tym miejscu przeszkadzać właściwie wszystko.

      – Powiesz mi, o co chodzi, czy mam zgadywać?

      – Będziemy bronić pedofila.

      Oryński niemal zakrztusił się śliną.

      – Że co?

      – To znaczy nie jest pedofilem.

      – No to teraz wszystko jasne.

      Podeszła do niego i położyła ręce na jego udach.

      – Kojarzysz Halskiego? – rzuciła.

      Kordian zmarszczył czoło, sięgając pamięcią wstecz. Nazwisko niemal od razu skojarzyło mu się z jednym.

      – Dawno nie czytałem Tyrmanda, ale…

      – Nie chodzi mi o doktora ze Złego, farfoclu.

      – Farfoclu?

      Joanna wzruszyła lekko ramionami.

      – Doszłam do wniosku, że potrzebuję nowych pieszczotliwych określeń na ciebie.

      – Kiedy?

      – W tej konkretnej chwili.

      – I właśnie na to wpadłaś? – spytał Oryński, zsuwając się z biurka, które nagle wydało mu się znacznie mniej stabilne. – Normalni ludzie używają „kotku”, „kochanie”, „słońce”…

      – Nie jesteśmy normalnymi ludźmi, cielaku.

      – Racja – przyznał, kładąc ręce na jej biodrach. – To co to za Halski?

      – Kazimierz. Legenda opozycji, polityczny Clint Eastwood i facet, który po upadku PRL-u chciał rozprawić się z komunistami mniej więcej tak, jak Wielka Orda Czyngis-Chana z podbitymi ludami.

      – Gość w twoim typie.

      Joanna omiotła wzrokiem Oryńskiego, jakby sama nie była pewna, czy tego rodzaju uwaga jest wciąż aktualna. Przesunęła dłonią po krawacie Kordiana, poprawiła nieco węzeł, a potem podeszła od okna wychodzącego na zachodnią część Woli. Gabinety po drugiej stronie budynku miały zapierający dech w piersiach widok, tutaj wprost przeciwnie – oko było można zawiesić zasadniczo tylko na kominie gazowni PGNiG i majaczących za nim blokach na Odolanach.

      – To dzięki takim jak on możesz dzisiaj wywalać kasę na nowego iPhone’a, który prawie niczym nie różni się od poprzedniego, a Klara Kabelis może popierdalać sobie po Smolnej z włosami w kolorze bubblegum róż.

      Oryński podrapał się po skroni.

      – Naprawdę go nie kojarzysz? – rzuciła Chyłka.

      – Niespecjalnie.

      – Ale co Paluch powiedział o Białasie, a Szpaku o Bedoesie w relacjach na Instagramie, to się orientujesz doskonale.

      Kordian stanął obok niej i posłał jej niepewne spojrzenie.

      – Kontroluję, co robisz w sieci, Zordon.

      – Oczywiście – mruknął.

      – Muszę trzymać rękę na pulsie. Jak tylko zaczniesz czytać o wychowywaniu dzieci, najlepszych wózkach, najmniej podrażniających pupkę niemowlęcia pieluszkach i tak dalej, zwijam się z tego związku.

      Oryński chrząknął niepewnie i obrócił się do niej.

      – Więc co z tym Halskim?

      – Nic. Chodzi o jego brata.

      Nabrała głęboko tchu, a potem zrelacjonowała mu całą rozmowę z Trzygłową Hydrą Moczarową i Mirkiem. Kordian słuchał z coraz większym niedowierzaniem, doskonale pamiętając jej solenne postanowienie, że nigdy nie wystąpi w obronie kogokolwiek oskarżonego o pedofilię.

      Kiedy skończyła, oparł się plecami o wysokie okno i zmrużył oczy.

      – Co ci nie pasuje? – rzuciła Chyłka.

      – Wszystko. Nie masz powodu, żeby bronić tego faceta.

      – Jedyne, czego nie mam, to wybór, Zordon.

      – Oj tam.

      Zerknęła na niego z rezerwą.

      – Gdybyś nie chciała, znalazłabyś sposób, żeby nie wziąć tej sprawy – zauważył. – A zamiast tego zgodziłaś się niemal natychmiast. O co chodzi?

      – O to, że dziewczyna najpewniej powtarza zagranie z Hauerem. Wykorzystuje coś, czego nie powinna, i pluje w twarz wszystkim prawdziwym ofiarom przemocy seksualnej. Nawet gorzej, niż robiła to Karaś.

      Kordian westchnął i też oparł się o szybę. Oboje przez moment wodzili wzrokiem po ascetycznym pokoju.

      – I to cię tak bulwersuje?

      – Jak widzisz.

      – Sama nigdy nie sięgnęłaś po podobne zagrania na sali sądowej?

      Obróciła do niego głowę, a potem machinalnie potarła bliznę na szyi.

      – Raz. Paręnaście lat temu – przyznała. – Broniłam chłopaka, który nie zasługiwał na to, żeby resztę życia spędzić w więzieniu. Jego dziewczyna skłamała, że została przez kogoś wykorzystana.

      – Tak czy inaczej, nie o to chodzi – odparł bez wahania Kordian. – Jego brat nie ma znaczenia, wysokie prawdopodobieństwo ściemy też nie. Obiecałaś sobie, że nie poprowadzisz nigdy takiej sprawy.

      – No.

      – Więc co się zmieniło?

      – Okoliczności.

      Znał ten ton doskonale i nawet bez patrzenia na Chyłkę mógł stwierdzić, że uśmiecha się pod nosem.

      – To znaczy? – zapytał.

      Joanna odsunęła sobie jego krzesło, a potem usiadła i wyłożyła nogi na biurku.

      – Cierpię tu na monachopsję, Zordon.

      – Na co?

      – Doskwiera mi subtelne, ale uporczywe i ustawiczne poczucie, że jestem nie na swoim miejscu.

      – To w ogóle prawdziwe słowo?

      Założyła ręce na karku i rzuciła


Скачать книгу