Ukochany wróg. Kristen Callihan

Читать онлайн книгу.

Ukochany wróg - Kristen Callihan


Скачать книгу
na kolesia zaskoczona. Moje uznanie dla niego trochę spada. Jestem rozczarowana.

      Chyba zrozumiał o czym myślę, bo się krzywi.

      – Nie chciałem pani urazić. Po prostu uderzyło mnie, że macie absolutnie różny temperament.

      Aha, czyli już po nim. Przez te wszystkie lata nauczyłam się odczytywać sygnały: delikatne napięcie w głosie mężczyzny, gdy wspomina moją siostrę plus nieszczęsna mieszanka zawodu i nadziei w spojrzeniu.

      – No i wygląd – dorzucam, zanim zdążę ugryźć się w język. Tym razem to ja się krzywię. Po co ta gorycz? Przecież naprawdę nie mam z tym problemu, że się różnimy pod każdym względem; po prostu ludzie wiecznie nas ze sobą porównywali.

      North poważnieje.

      – Fakt. – Jego wzrok przesuwa się po moich piersiach tak szybko, że mogłabym to przegapić, gdybym nie przypatrywała się jego twarzy. Spogląda mi w oczy, uśmiecha się ledwo dostrzegalnie: – I to również nie jest obraza.

      Czuję rumieniec na policzkach. Facet potrafi używać swojego czaru; prawie żal mi kobiety, wobec której zastosuje go w pełnej mocy.

      Przypomina sobie chyba, po co tu przyjechałam, bo prostuje się i zaczyna iść szybciej.

      Chociaż ja wolałabym zostać tu, gdzie stoję, i nie ruszać się stąd nawet na krok. Boże, Macon się wścieknie. A w każdym razie nie będzie łatwo.

      Czemu w ogóle w to się wplątałam? To nie ja powinnam tu być!

      Przypominają mi się słowa mamy. „Nie odpuszczę sobie żadnej z was, bo to by było tak, jakbym zrezygnowała z siebie, straciła kolejny kawałek duszy”.

      Do boju.

      Wysokie obcasy stukają mocno o deski na podłodze; ten odgłos dodaje mi animuszu. Babcia Belle zwykła mawiać, że jeśli kobieta założy najlepsze czerwone szpilki i pomaluje usta ulubioną czerwoną szminką, może zdobyć, co tylko chce. I jest w tym trochę prawdy. Gdy babcia Belle miała na sobie czerwone szpilki i połyskliwy płaszcz z Dior Rouge, emanowała taką pewnością siebie, że mężczyźni mogli jej już tylko nadskakiwać.

      I chociaż nie jestem tak klasyczną pięknością jak ona i nie wyobrażam sobie, żeby Macon Saint mógł komuś nadskakiwać, to muszę przyznać, że czuję się odrobinę lepiej w czerwonych zamszowych szpilkach Jimmy Choo, ze szminką Ruby Woo na ustach.

      A przynajmniej to sobie wmawiam, gdy North zatrzymuje się przed zamkniętymi drzwiami i puka.

      Jestem już tak nabuzowana, że na pewno widać pulsującą tętnicę na mojej szyi.

      I prawie podskakuję, gdy odzywa się głęboki męski głos:

      – Proszę.

      North otwiera drzwi, odsuwa się, żeby mnie wpuścić. Przez jedną krótką, acz bardzo pociągającą chwilę wyobrażam sobie, jak podkulam ogon i biegnę do najbliższego okna niczym Tchórzliwy Lew. Ale zamiast tego wkraczam do sali tronowej Czarnoksiężnika.

      Rozdział 4

      Delilah

      Czasem masz wrażenie, że wszystko dzieje się w zwolnionym tempie, twoje zmysły są wyczulone i patrzysz na otoczenie z pewnego oddalenia.

      To był właśnie jeden z takich momentów. Najpierw zobaczyłam pokój: wielką ścianę okien z widokiem na ocean; szafę wnękową ze złotą statuetką Emmy między tomami; masywne biurko, zawalone książkami, dokumentami i naczyniami – i wreszcie samego diabła.

      Czuję jego obecność, jest niczym swędzenie, które nie przejdzie.

      Siedzi za biurkiem, zwrócony w moją stronę, i przygląda mi się dokładnie tak samo, jak ja jemu. Postrzegam go jako całość – potężne muskularne ciało, dzika fizyczność, ale też widzę wszystkie szczegóły. I to one mnie rozwalają.

      – Wyglądasz strasznie – wymyka mi się ni stąd, ni zowąd.

      Nie odrywa ode mnie wzroku, a ja odnoszę wrażenie, że znów mam siedemnaście lat. Te głęboko osadzone ciemne oczy pod czarnymi brwiami, które wydają się gniewne i przypominają zamaszyście kreślone linie. Kiedyś, w dzieciństwie, jego oczy lekko ocienione tymi długimi, zawiniętymi rzęsami, wydawały się anielsko słodkie. Teraz przypomina raczej zagniewanego archanioła ze Starego Testamentu, ferującego surowe wyroki i obracającego grzeszników w pył samym spojrzeniem.

      – Witam, panno Baker – cedzi. – Ciebie też miło widzieć.

      – Wybacz – zmuszam napiętą twarz do uśmiechu. – To było nieuprzejme.

      Zbywa moje przeprosiny machnięciem dłoni.

      – Ale dlaczego, nie krępuj się. Od dawna nikt nie ciskał mi impertynencji tak prosto w twarz. Ile to już lat? Dziesięć?

      – No nie przesadzaj! Przez tyle czasu chyba ktoś jednak był dla ciebie niemiły?

      Ponętne usta Macona, teraz otoczone gęstym zarostem, wykrzywiają się w półuśmiechu.

      – Chyba masz rację. – Wzrusza ramieniem. – I faktycznie kiepsko wyglądam, więc…

      To nieprawda. Nadal jest sobą, z tą surową urodą i charyzmą, którą mógłby obdzielić kilka osób. Tyle że jest posiniaczony i siedzi na wózku. Gips na lewej nodze sięga do kolana, prawy nadgarstek unieruchomiony w ortezie. Krótko obcięte włosy podkreślają krągłość czaszki i nie przesłaniają twarzy, więc wyraźnie widzę podbite i opuchnięte prawe oko. Do tego zdarta skóra na policzku, szew na prawej brwi.

      – Co się stało? – Wchodzę do pokoju.

      – Wypadek samochodowy. A precyzyjnie rzecz biorąc: złamana kość strzałkowa, wywichnięty nadgarstek, pęknięte żebra i śliwa pod okiem. – Jego ta lista obrażeń wyraźnie bawi, mnie wcale.

      – Bardzo mi przykro – mówię szczerze. Wprawdzie nie darzymy się sympatią, ale myśl, że był zakrwawiony i połamany, przyprawia o dreszcze.

      Sunie po mnie wzrokiem, leniwym, irytującym. Skupia uwagę na moich ustach i uśmiecha się lekko.

      – Pewna znajoma powiedziała mi kiedyś, że jeśli kobieta maluje usta czerwoną szminką na spotkanie z mężczyzną, robi to z jednego z dwóch powodów. Albo chce, żeby ją pieprzył, albo chce, żeby się odpieprzył.

      Moje ciało spina się przy słowie „pieprzyć” i przy tym, jak brzmi ono w ustach Macona – seksownie, mocno. Gdyby jakiś facet, z którym spotykam się w interesach, tak się przy mnie wyraził, odwróciłabym się i wyszła. Ale to Macon. Przeklinaliśmy miliony razy, chociaż chyba nigdy z takim podtekstem.

      Żar ogarnia moje policzki, rzucam Maconowi ostre spojrzenie.

      – Oboje wiemy, że w tym przypadku w grę wchodzi wyłącznie wariant numer dwa.

      – Biorąc pod uwagę fakt, że przyjechałaś tutaj bez Sam, spuściłbym z tonu, Ziemniaczku.

      Najchętniej posłałabym go do diabła, ale przerażająca prawda tej sytuacji jest właśnie taka: Samanthy nie ma, a ja jestem w dupie. Ale nie okażę słabości.

      – Chwila, w której zaproponuję komuś seks, żeby wydobyć się z tarapatów, będzie ostatnią w moim życiu.

      – Dobra, nieważne. Może po prostu wyjaśnij, czemu przyszłaś bez siostry. – Wskazuje fotel przed biurkiem. – Rozgość się, proszę.

      Jakaś część mojego umysłu uczepiła się tego, że dupek zasugerował seksualne zadośćuczynienie za jego straty. I ku mojemu przerażeniu wyobrażam to sobie: jak obchodzę biurko, podciągam spódnicę i siadam na tych umięśnionych udach. Co by zrobił? Odepchnął mnie czy przyciągnął? Przytulił mocno? Ma takie duże dłonie, długie palce. Dostaję skurczy pochwy na myśl, że mógłby mnie nimi


Скачать книгу