Niewierni. Vincent V. Severski
Читать онлайн книгу.materiał w założeniu miał być bronią ofensywną, pozwalającą na niszczenie pól minowych, głównie atomowych, lecz także konwencjonalnych, by utorować drogę naszym wojskom. W fazie prób okazało się jednak, że może on mieć również inne zastosowanie. Nieduża ilość „balonika” zdetonowana w pomieszczeniu zamkniętym powoduje niewyobrażalne zniszczenia, gdyż obiekt, w którym wybucha, sam staje się potężną eksplozją. Uznano wówczas, że materiał doskonale się nadaje do niszczenia obiektów zamkniętych i podziemnych, a także w działaniach naszych oddziałów specjalnych. Prace nad projektem „Elbrus 2” objęte zostały nadzwyczajnym programem ochronnym KGB. W końcowej fazie wojny w Afganistanie użyto tego materiału w walce z mudżahedinami, którzy ukrywali się w jaskiniach… jakichś podziemnych obiektach. – Siemionow przerwał i jakby z niedowierzaniem pokręcił głową. – Efekt był przerażający! – Po chwili wrócił do zasadniczego wątku. – Przy odpowiednim przygotowaniu wyprodukowanie tego materiału było stosunkowo proste, ale zajmowało dużo czasu i okazało się nieprawdopodobnie kosztowne – ciągnął z zaangażowaniem i znajomością tematu. – Po rozpadzie ZSRR nikt nie miał głowy do projektu „Elbrus 2” i wielu innych, zresztą pieniędzy też nie było. Jednak KGB skutecznie zabezpieczyło wówczas ludzi związanych z tym projektem i całą dokumentację. Zgodnie z decyzją Władimira Władimirowicza z dwa tysiące trzeciego roku projekt „Elbrus 2” został formalnie zamknięty jako zbyt drogi i zbędny w obecnej strategii Rosji.
– A co z profesorem? – zapytał Michaił.
– Początkowo protestował, ale później pogodził się z tą decyzją – odpowiedział generał. – Teraz jednak widać, że chyba nie.
– Sprawdziliśmy. Igor Konstantinowicz przebywał w Europie dokładnie w tych dniach, kiedy Lee Young-chul latał do Warszawy… Właściwie dotyczy to jego dwóch ostatnich podróży – stwierdził Siemionow. – Nie wiemy, po co profesor latał do Europy… dokładniej do Berlina, ale oni tam przecież nie mają granic i mógł swobodnie jechać do Warszawy…
– To trochę mało! – obruszył się Popowski, jakby chciał wziąć profesora w obronę. – To może być najzwyklejszy przypadek.
– Chciałbym, żeby tak było! – przerwał mu generał. – Chciałbym wierzyć, że profesor Igor Konstantinowicz, bohater Związku Radzieckiego, jest tylko cierpiącym na zespół Kramera starcem i lata do Europy na wakacje… albo szuka starych samowarów, które wywieźli Niemcy. Sprawa jest jednak zbyt poważna. – Zamilkł na chwilę, ale Wania nie podjął opowieści, wyraźnie oddając teraz inicjatywę generałowi. – Kiedyś Lee wypił za dużo, zostawił jakiś dokument na biurku i poszedł rzygać. Nasze źródło w ich ambasadzie, właściwie agent FSB, przez minutę widziało ten dokument… Patrz, Misza, jaki przypadek! – Znów przerwał i zaczerpnął powietrza, jakby miał kłopoty z sercem. – Dokument dotyczył pentady…
– Pentaheksadrylihityny próżniowo-kompensacyjnej – pomógł mu Siemionow.
– Właśnie, „balonika”. Chociaż w dokumencie nie użyto tego słowa. Nasz człowiek zdążył przeczytać tylko mały kawałek, a że w ambasadzie koreańskiej nie wolno mieć przy sobie telefonów komórkowych ani żadnej elektroniki, więc zapamiętał, ile się dało. Dokument objaśniał zasady działania penta… „balonika”. Koreańczycy nie tylko wiedzą o takim materiale wybuchowym, ale też najprawdopodobniej są bliscy jego wyprodukowania… o ile już go nie mają!
– To zmienia postać rzeczy – stwierdził Popowski. – Nie ma wyjścia. Trzeba rozmawiać z profesorem.
– Właśnie wczoraj z nim rozmawialiśmy – odparł Wania i spojrzał na zaskoczonego Michaiła. – I stąd to nasze dzisiejsze spotkanie…
– Igor Konstantinowicz wszystkiemu zaprzeczył – włączył się generał. – Wyzwał mnie od szaleńców i durniów. Obwinił o upadek Związku Radzieckiego i zapowiedział, że poskarży się Władimirowi Władimirowiczowi. Po co jeździł do Berlina, nie chciał powiedzieć…
– Przeszukanie u niego w domu i na daczy też nic nie dało – dodał Siemionow. – Zresztą… profesor ma wszystko w głowie…
Znów wtrącił się Lebiedź.
– Dysponując pe… „balonikiem”, Koreańczycy będą mogli z łatwością przejść zapory minowe Południa na granicy, jego podziemne instalacje i zniszczyć połowę Seulu bez konieczności użycia broni jądrowej, której mają za mało, nie wspominając już o nie dość doskonałych środkach przenoszenia. Zaatakują więc konwencjonalnie, i to z dużą szansą na sukces. Ich czołgi wejdą na Południe jak w masło. Jeżeli Amerykanie i Japończycy się dowiedzą, czym dysponuje Kim, znajdą się w trudnej sytuacji. Nie dość, że będą musieli zmienić swoją taktykę obronną, to jeszcze do czasu rozwiązania problemu – pójść na ustępstwa wobec Kima. Nie wiadomo, czy Tokio wytrzyma napięcie i nie zacznie w końcu zbroić się na poważnie… – Przerwał na chwilę. – Chińczycy tego nie zaakceptują i sytuacja może się wymknąć spod kontroli… W tych okolicznościach Koreańczycy mogą uznać, że dzięki „balonikowi”… co za idiotyczna nazwa… mają przewagę, i krucha równowaga albo głód… kombinacji jest wiele… może ich zachęcić do zdecydowanych kroków. Największy problem kryje się w tym, że stracimy i tak ograniczoną możliwość racjonalnej oceny niebezpieczeństwa… To wszystko grozi wojną, a Rosja nie jest na nią gotowa – zakończył Lebiedź i było po nim widać, że wie, co mówi. Jak przystało na szefa rosyjskiego wywiadu.
W wielkim gabinecie generała armii Aleksandra Lebiedzia zaległa głucha cisza. Gdyby nie dźwiękoszczelne szkło w oknie, można byłoby usłyszeć odgłosy miasta. Michaiłowi wydawało się, jakby ostatnie słowa odbijały się od ścian i rykoszetem boleśnie go raziły. Patrzył na Lebiedzia i Siemionowa jak na zupełnie mu nieznane przezroczyste, szare kontury i myślał, że to jakiś absurdalny sen. Czuł w głowie ciężką próżnię i nie był w stanie wydobyć z siebie słowa. Wydawało mu się, że to trwa w nieskończoność. Gdy obudził go nienaturalnie spokojny głos Siemionowa, zdał sobie sprawę, że ta cisza trwała ledwie kilka sekund.
– Lee jeździ do Warszawy, profesor znika w Berlinie, do niczego się nie przyznaje i chce się poskarżyć, agent FSB widzi dokument poświęcony materiałowi wybuchowemu zwanemu pieszczotliwie „balonik” i trzeba się liczyć z groźbą wojny atomowej na Półwyspie Koreańskim… – Wania teatralnie zawiesił głos, a po chwili pierwszy raz się uśmiechnął. – Aż trudno uwierzyć, co? – dodał i wskazał palcem. – Teraz twoja kolej, podpułkowniku Popowski!
Wyglądało, jakby chciał go zaskoczyć. Michaił jednak już od dawna czekał na tę prostą deklarację, chociaż wcześniej wyobrażał sobie, że Wania powie to inaczej. Ale ta wersja spodobała mu się bardziej. Także dlatego, że zabrzmiała równie sympatycznie jak bojowo.
Dobrze, że z Polską nie mamy takich problemów… no i leży daleko od Korei – pomyślał i zrobił poważną minę w oczekiwaniu na ciąg dalszy.
– Jest wiele pytań – podjął Siemionow – wiele niewiadomych, poszlak, różnych domysłów, być może błędnych analiz i sporo naszego przewrażliwienia. Jest jednak jeden punkt tej sprawy, który decyduje o zasadności naszych podejrzeń i obaw…
– Nie męcz się, Wania! – przerwał mu Michaił. – Trzeba ustalić, czy profesor Igor Konstantinowicz spotkał się w Warszawie z generałem Lee. O to chodzi?
– Właśnie o to! – odparł Siemionow. – Ale sprawa tylko pozornie jest prosta i oczywista…
– Posłuchaj, Miszka! – odezwał się generał. – Zastanawialiśmy się długo i uznaliśmy, że zaczniemy od ciebie. – Wstał od stołu, przeszedł przez pokój, przysiadł na biurku i założył ręce na piersi. – Mamy przygotowane wersje zapasowe, które uruchomimy, jeżeli tobie nie uda się tego załatwić. Musimy