Włócznia. Louis de Wohl
Читать онлайн книгу.sylwetkę, wpadł na jednego z niewolników, który zdołał, dzięki akrobatycznym niemal wysiłkom, uchronić cenne danie od rozsypania na mozaikowej posadzce, ale Kasjusz nawet tego nie zauważył. Doszli do małych drzwi prowadzących na dziedziniec. Niewolnicy wznieśli ręce w pokornym pozdrowieniu.
– To jest moja lektyka – powiedziała Klaudia, wskazując ruchem głowy kunsztownie rzeźbiony pojazd z drewna i kości słoniowej. Tragarzami było sześciu Numidyjczyków, których brązowe ciała lśniły w świetle pochodni. Zerwali się na nogi i złożyli pokłon.
– Mój koń, szybko – rozkazał Kasjusz tubalnym głosem. Co będzie, jeśli Klaudia zdecyduje się odjechać, zanim przyprowadzą jego konia ze stajni? Lektyki z niewolnikami zostawiano przy bocznym wejściu do domu, ale konie trzeba było oporządzić i stajnie znajdowały się w pewnej odległości. Nie wiedział, gdzie Klaudia mieszka. Numidyjczycy biegali szybko, a Rzym był labiryntem krętych uliczek.
Podszedł do lektyki. Niewolnicy właśnie pomogli Klaudii wsiąść. Widział jej profil, delikatny i pogodny, w przyćmionym świetle pochodni na murze. Powinien teraz powiedzieć coś zabawnego, ale miał sparaliżowany umysł. Zdołał tylko wykrztusić:
– Zaczekaj na mnie, proszę.
Jej uśmiech trochę go pokrzepił, a po chwili usłyszał stukanie kopyt Plutona. Wskoczył na siodło bez pomocy stajennego niewolnika i podjechał do lektyki, ale Klaudia zaciągnęła zasłony i nie widział już jej twarzy.
Numidyjczycy pobiegli szybko koło świątyni Neptuna i na lewo, koło Circus Maximus, i znów na lewo, w stronę wzgórza Awentynu, i zatrzymali się przed małą willą w greckim stylu. Kasjusz zeskoczył z konia, gotów pomóc Klaudii wysiąść z lektyki, aby żaden niewolnik nie dotykał jej ręki.
Nadszedł niewolnik trzymający pochodnię, by poprowadzić ją po schodach do wejścia.
– Pani Klaudio – rzekł Kasjusz schrypniętym głosem – błagam cię, nie każ mi wracać do świata, który bez ciebie nie ma sensu – pozwól mi wejść tu z tobą.
– Co, o tej porze? – Uniosła brwi w udawanym oburzeniu.
– Zapewniam cię…
– Niemal wszystko, co o tobie wiem, to twoje imię i to, że jesteś odważnym, zdecydowanym i pewnym siebie młodzieńcem.
– Gdybyś tylko wiedziała, jak niepewnie się czuję…
– A ja nie mam ani rodziców, ani braci. Mieszkam tu sama z moją starą przyjaciółką Sabiną.
– Pamiętaj, przysięgałem na Junonę…
– „Wiele dziewcząt zostało niecnie oszukanych, kiedy mężczyzna przysięgał na bogów” – zacytowała epigram modnego poety, tłumiąc chichot.
– Naprawdę tak myślę – zaprotestował. – A w naszej rodzinie nie traktujemy lekko przysiąg. Niech twoja przyjaciółka będzie z nami, jeśli chcesz.
– Wyglądasz na mężczyznę honoru – mruknęła Klaudia, rzucając z ukosa spojrzenie, które przyprawiło go o szybsze bicie serca.
Majordomus schodził po schodach, kłaniając się.
Mijając go, powiedziała niedbałym tonem:
– Powiedz Sabinie, że chcę, by poznała mego gościa – niech ktoś oporządzi jego konia i przyniesie nam wino i owoce.
Rozdział drugi
Sabina była niską, tęgą kobietą. Ubrana na ciemno i sztywno wyprostowana, stwarzała wrażenie osoby pełnej godności. Uważny obserwator zauważyłby może, że jej ruchy są nieco zbyt dystyngowane, spojrzenie przebiegłe, a dłonie nie przypominają rąk dobrze urodzonej kobiety.
Ale Kasjusz widział ją tylko jako niewyraźną ciemną plamę.
W innych okolicznościach Kasjusz, który miał dość bystre oczy, zauważyłby, że tunika majordomusa jest podniszczona, a piękna murreńska waza na cyprysowym drewnianym stoliku wyszczerbiona. Nie widział jednak nic oprócz Klaudii.
– Nie pijesz – powiedziała Klaudia.
Uniósł piękną czarkę, wylewając parę kropel na leżący przed nim srebrny półmisek.
– Za Junonę – powiedział.
– Najwyraźniej jest twoją ulubioną boginią – powiedziała z lekką kpiną.
– Pierwszy raz w życiu za nią piję – odciął się. – Ale mam nadzieję, że wkrótce będę potrzebował jej pomocy.
– Posłuchaj go, Sabino – roześmiała się Klaudia. – Czy myślisz, że można mu wierzyć?
Korpulentna dama opróżniła swoją czarkę ze zdumiewającą prędkością.
– Młodzi mężczyźni dużo mówią, żeby dostać to, czego chcą – zachichotała, kręcąc głową. – Mówią o Junonie, a myślą… – przerwała, kiedy Klaudia zmierzyła ją surowym spojrzeniem.
– Wiem, że nie jestem ciebie wart – odrzekł Kasjusz, ślepy i głuchy na wszystko prócz Klaudii. – Ale ja… nie zawsze jestem taki małomówny i głupi. Rzuciłaś na mnie urok, pani, i znów czuję się małym chłopcem.
Starsza kobieta zachichotała.
– A to byłaby szkoda.
– Sabino – rzekła Klaudia słodkim głosem – pewnie jesteś zmęczona. Było nietaktem z mojej strony prosić cię, byś została. Idź już, moja droga – nie sądzę, że grozi mi coś złego ze strony syna generała Longinusa.
Sabina wstała z pewnym ociąganiem – właśnie nalała sobie następną czarkę wina – ale Klaudia uniosła głowę władczym ruchem i starsza kobieta wycofała się z niezgrabnym ukłonem.
– Nie jest właściwie moją przyjaciółką – wyjaśniła Klaudia. – Tylko starą służącą, której daję jedzenie i dach nad głową, bo jest mi jej żal. To tyle o niej. Powinnam się na ciebie gniewać! Mówiłam ci, że ze starym Balbusem nie ma żartów, a ty od razu rzuciłeś mu wyzwanie.
– Tak, ale wygrałem, prawda? A wyzwałem go z twojego powodu, choć modliłem się do wszystkich bogów, żeby dali mi o tobie zapomnieć na tę jedną chwilę, gdy rzucałem włócznią, bym nie chybił celu.
Uśmiechnęła się, wędrując wzrokiem po jego twarzy z szerokim czołem, dumnym spojrzeniem i energicznym, okrągłym podbródkiem.
– Wygląda na to, że cię wysłuchali.
– Nie, i byłem pewny, że chybię. Ale wtedy przyszła mi do głowy pewna myśl. Powiedziałem do siebie: „Wyobraź sobie, że tym rzutem masz ocalić życie Klaudii”. I nagle zobaczyłem wszystko wyraźnie i wiedziałem już, że trafię.
– Dziwny z ciebie chłopiec – powiedziała Klaudia, szczerze wzruszona.
Wziął głęboki wdech.
– Powiem ci coś, czego nigdy nikomu nie mówiłem. – Mówił z trudem, jego grube brwi ściągnęły się. – Zawsze chciałem zrobić coś naprawdę wielkiego… coś ważnego. Ale najlepiej robię to, co widziałaś dzisiejszego wieczora. Wiem, że jestem w tym dobry. A cały świat nie należy jeszcze do Rzymu. Jak wiesz, mój ojciec jest żołnierzem. Przygotowano mnie do kariery w armii. Powiadają, że minął czas, kiedy dowódca mógł uderzać lub rzucać własną ręką – kohorty i manipuły mają być jego rękami. Minęło dużo czasu, odkąd dowódcy staczali między sobą pojedynki, ale ja zawsze miałem przeczucie, że pewnego dnia zrobię wielki użytek z mojej umiejętności.
– Dziwny z ciebie chłopiec – powtórzyła Klaudia. Nie chciała okazać rozbawienia, kiedy on był tak śmiertelnie poważny.
– Teraz