Rozniecić ogień. Louis de Wohl
Читать онлайн книгу.Masz na myśli Cycerona – wykrztusił. – I nie chodzi o Katalinę tylko Katylinę. Poza tym pomyliłeś Werresa z Aweroesem...
– Niech ci będzie, dobrze wiesz, że mam słabą pamięć do nazwisk...
– Bez trudu zapamiętujesz te najbardziej skomplikowane. Ydocin i jeszcze jakieś... Ybargoiti oraz...
– To co innego. Te nazwy są baskijskie. Prawdziwe. Nie obchodzi mnie, czy Pikaron napisał mowę przeciwko Aweroesowi, czy też Werresowi. Teraz wybacz, ale muszę pędzić. Na łące Pré-aux-clercs odbywają się zawody...
– Znowu irlandzki handball?
– Nie, zapasy i szermierka. Ci Francuzi żyją w przekonaniu, że wszystko wiedzą o tych dyscyplinach, więc muszę iść i udowodnić im, że jest inaczej. Miguel! Gdzie on się podziewa?
– Pan mnie wzywał? – Służący miał głęboko osadzone oczy i wystające kości policzkowe, typowe elementy urody baskijskich górali.
– Przyprowadź konia, Miguel. Wyjeżdżamy na całe popołudnie.
Kulejący mężczyzna z obłożonym książkami osłem był żebrakiem. Mimo to nie domagał się jałmużny od odźwiernego kolegium Montaigu. Poprosił za to o możliwość dopisania swojego nazwiska do listy studentów. Odźwierny przez chwilę myślał, że nieznajomy jest trochę chory na umyśle. Kto słyszał o trzydziestosiedmioletnim studencie, który w dodatku wygląda pięć, sześć lat starzej. Brak mu także było pieniędzy na opłacenie bursy. Na wszelki wypadek odźwierny podał żebrakowi adres przytułku dla ubogich, gdzie nikt nie żąda pieniędzy za nocleg. Obcy człowiek podziękował uprzejmie i z powagą godną arystokraty. Na bladym obliczu nieznajomego pojawiło się jednak gorzkie rozczarowanie, kiedy odźwierny wyjawił, że regulamin przytułku zakazuje wychodzenia przed świtem i po zmroku. Żebrak natychmiast się zorientował, że będzie musiał opuszczać dwa wykłady dziennie.
Nic na to nie mógł poradzić.
Odźwierny zacisnął wargi i odczytał nazwisko, zapisane przez przybysza. Iñigo de Loyola. Hiszpan. Z Hiszpanami zawsze były same problemy.
Członkowie rady rodzinnej w zamku Xavierów byli równie ponurzy jak kamienne mury budowli. Nawet ptaki nie chciały zatrzymywać się w zamku całkowicie pozbawionym zieleni i niemal prehistorycznym w swojej surowości.
Od śmierci męża, który zszedł z tego świata trzynaście lat temu, oraz chybionego powstania w Nawarze sprzed siedmiu lat, w którym wzięli udział jej starsi synowie i musieli za to słono zapłacić, doña Maria d’Azpilcueta wyraźnie przywiędła. Jeszcze niezupełnie przypominała własny cień, ale była chuda, koścista, surowa, z wyglądu nieprzystępna i ponura.
Mściwi Hiszpanie pozbawili zamek Xavierów wież i zewnętrznych murów obronnych. Rozebrano też most zwodzony, a fosę zasypano. Matce i jej buntowniczym synom pozostawiono tylko kwatery mieszkalne oraz znikomą ilość pieniędzy.
– Służący – burknęła doña Maria grobowym głosem. – Koń.
– Bez tych udogodnień niełatwo jest żyć jak na szlachcica przystało, mamo – mruknął Juan Xavier.
– Jeśli masz ochotę płacić za ekstrawaganckie pomysły najmłodszego brata, to bardzo proszę – warknęła doña Maria.
– Ten człowiek, Miguel Landivar, sam jest studentem, o ile mi wiadomo – wtrącił Miguel Xavier. – Czy to możliwe, że w tych nowoczesnych uczelniach szlachta i służba siedzą w tych samych ławach?
– We Francji wszystko jest możliwe – zauważył Juan Xavier z goryczą. – Król Francji odciął się od sprawy Nawarry, kiedy sytuacja stała się niekorzystna.
– Służący i koń – powtórzyła doña Maria. – Co potem? Posłanie tego chłopaka do Paryża było niewybaczalnym błędem. Nigdy nie zda egzaminów. Sprowadzę go z powrotem. Ma dwadzieścia dwa lata. Nie jest tak przystojny jak ty, Juanie, niemniej wygląda nieźle i zapewne znajdzie godną szacunku dziewczynę z posagiem, który wystarczy na finansowanie jego zachcianek. Na to liczę. Juanie, to niedorzeczne, że nadal jesteś kawalerem.
– Dziewczęta – westchnął Juan. – W dzisiejszych czasach interesują się wyłącznie pieniędzmi, mamo. Poza tym nie jesteśmy w królewskich łaskach.
Do pokoju wszedł stary służący i szepnął coś do ucha doñi Marii. Był chudy i kościsty, podobnie jak jego pracodawczyni, a do tego tak podekscytowany, że drżały mu usta.
– Mateo, weź się w garść – upomniała go pani domu ostro. – Kto to taki?
Stary służący ponownie coś wyszeptał.
– Słucham? – zawołała doña Maria z rozszerzonymi ze zdumienia oczami. Wkrótce jednak odzyskała spokój. – Natychmiast wprowadź Jej Świątobliwość, głupcze. – Mężczyzna odszedł pospiesznie, a ona odwróciła się do synów. – Jej Świątobliwość przeorysza przyjechała na spotkanie ze mną.
Oszołomieni młodzieńcy zerwali się na równe nogi.
Osobą, która narobiła tyle zamieszania, była ich siostra, najstarsza córka doñi Marii. Sześć lat temu wstąpiła do zakonu klarysek w Gandíi i teraz piastowała stanowisko matki przełożonej.
W tamtych czasach nikogo nie dziwiły wizyty, składane przez przeoryszę zamkniętego zakonu w domu jej rodziców. Magdalena była jednak inna. Od dnia, w którym złożyła śluby zakonne, ani razy nie widziano jej w świecie, a kiedy krewni przybywali do niej z wizytą, musieli rozmawiać z nią przez żelazną kratę chroniącą klasztor.
Gdy do pokoju weszła wysoka, koścista zakonnica, doña Maria również wstała i ukłoniła się osobie, która przestała być jej córką, a dobrowolnie została służebnicą Boga, podobnie uczynili synowie.
Przeorysza odwzajemniła ukłon. Obie pominęły grzecznościowy pocałunek. Reguła zakonu nie dopuszczała żadnej intymności, nawet symbolicznej.
– Czy Wielebna Matka zechce zasiąść na moim krześle? – zaproponowała doña Maria.
Przeorysza uprzejmie podziękowała, lecz zajęła inne, niższe krzesło naprzeciwko. Przycupnęła na jego skraju. Juan Xavier, uważny obserwator, zwrócił uwagę, że cały ciężar jej ciała nadal spoczywa na stopach i łydkach. Zakonnica pozostałaby w takiej samej pozycji, nawet gdyby ktoś wysunął spod niej krzesło. Zajęła miejsce z uprzejmości, lecz nie miała zamiaru się odprężać. Pomyślał niespokojnie, że ich gość wygląda jak duch.
Jego matka dostrzegła głębokie bruzdy w kącikach ust Magdaleny oraz fioletowe pierścienie wokół oczu, świadczące o licznych postach i czuwaniach. Pomyślała, że jej córka przesadza i skraca sobie życie. Poruszona do głębi, zapragnęła powiedzieć, co o tym sądzi, przestrzec córkę, błagać ją, by bardziej o siebie dbała. Wiedziała jednak, że w ten sposób przekroczyłaby niewidzialną granicę.
– Jesteśmy niewymownie wdzięczni za to, że Wielebna Matka zechciała nas odwiedzić – wymamrotała.
– Chodzi o Franciszka – oznajmiła przeorysza.
– Franciszka? – powtórzyła doña Maria oszołomiona. – Przed chwilą o nim mówiliśmy!
Zakonnica z uśmiechem skinęła głową.
– Jakże inaczej – potwierdziła. – Właśnie to mnie zaniepokoiło.
Bracia wymienili niepewne spojrzenia.
– Jego postępowanie także w nas budzi niepokój – ciągnęła