Kornel Morawiecki. Autobiografia. Artur Adamski
Читать онлайн книгу.lat. Choć i tak rodzina mamy jakoś sobie radziła. Ojciec był tramwajarzem, co gwarantowało nie tylko względną stabilność i stosunkowo niezłe zarobki, ale też różne ulgi, deputaty, bezpłatną szkołę średnią dla dzieci. W sumie jednak we wspomnieniach rodziców czasy przedwojenne były raczej nielekkie. Z trudem do czegokolwiek się dochodziło.
Kilka miesięcy po ślubie rodziców wybuchła wojna.
Tak. Ojciec był żołnierzem zwiadu konnego artylerii. Walczył m.in. pod Mławą. Jak wspominał, prawdopodobnie nikogo nie zabił, ale, pędząc z meldunkami lub rozkazami, zajeździł dwa czy trzy konie. Zwierzęta padały pod jeźdźcem, zmuszone do długiego galopu. Ojciec zresztą znakomicie jeździł konno, uprawiał woltyżerkę. Kochał konie, ale we wrześniu 1939 roku musiał być dla nich bezlitosny. To, że był zmuszony je dobijać, musiało być dla niego ciężkim przeżyciem. Akurat to wspominał chyba najczęściej. Po klęsce ojcu udało się uniknąć niewoli. Zdobył cywilne ubrania, dotarł do żony, która tragiczny wrzesień przeżyła w bombardowanej Warszawie. Zniszczenia dotknęły najbliższe okolice, ale kamienica, w której mieszkali, ocalała. W kampanii wrześniowej walczyło wielu krewnych. Brat mojej mamy, Antoni Szumański, był oficerem, dostał się do niewoli i okupację spędził w oflagu w Woldenburgu.
Michał Andrzej Morawiecki – ojciec Kornela Morawieckiego, 1939 rok
Ojciec został później żołnierzem podziemia.
Należał do Związku Walki Zbrojnej, a potem do Armii Krajowej. Oficjalnie przyznał się do tego dopiero w 1956 roku. Wcześniej temat ten pojawiał się tylko epizodycznie, przypadkiem wynikał przy okazji jakichś rozmów. Jeszcze w czasach stalinowskich w naszym mieszkaniu spotykało się paru przyjaciół z dawnej konspiracji. Któregoś razu podochoceni alkoholem wyszli na balkon i zaczęli wrzeszczeć: „Morawiecki, Jurczakowski – AK!”. Matka drżała ze strachu. Mogło się to źle skończyć, ale na szczęście nic się nie stało.
W późniejszych latach poznałeś jednak konspiracyjną przeszłość ojca?
Począwszy od 1956 roku o przynależności do Armii Krajowej można było mówić otwarcie. Wtedy dowiedziałem się, że przełożonymi ojca w AK byli Antoni Furtak i Roman Dulęba – często wówczas bywający w naszym domu. Dowiedziałem się, że ojciec składał przysięgę Armii Krajowej i miał pseudonim „Nel”. Wiem na pewno, że w wojennym podziemiu zajmował się m.in. przewożeniem broni, zapewne był zaangażowany w gromadzenie amunicji, przygotowywanie arsenałów. Nie wiem nic o udziale ojca w akcjach zbrojnych, choć może takie były. Ważną częścią działalności ZWZ–AK było gromadzenie broni, szkolenie sił zbrojnych. Celem było przecież powstanie. I właśnie pod koniec lipca 1944 roku ojciec rozwoził broń do punktów koncentracji oddziałów powstańczych. Nic mi nie wiadomo o tym, by po wojnie był związany z jakąś konspiracją. Spotkania z akowcami miały chyba jedynie towarzyski charakter. Przyjaźnie zawiązane w czasie okupacji bywały bardzo mocne i trwałe.
Kornel Morawiecki, 1942 rok
Urodziłeś się w 1941 roku.
W maju, dwa i pół roku po ślubie rodziców. Przypuszczam, że obawiali się wcześniej, w tych wojennych realiach, powołać dziecko na świat. Być może po klęsce Francji doszli do wniosku, że nie ma co czekać na koniec okupacji, bo będzie ona stanem długotrwałym. Przyszedłem na świat na Mińskiej. Z rodzinnych wspomnień wiem, że poród był bardzo długi i ciężki, a moje życie przez kawał czasu wisiało na włosku. Bez końca ciągnęły się jakieś biegunki i inne przypadłości. Rodzice nie raz mieli wrażenie, że umieram. Szczęśliwie jednak przeżyłem, a potem, rosnąc, zdrowiałem. Mam dwoje rodzeństwa – w 1945 roku urodziła się moja siostra Zofia, a w 1953 – brat Ryszard.
Pamiętasz cokolwiek z czasów okupacji?
Nie jestem pewien, czy moje najwcześniejsze wspomnienia są zapisem zapamiętanych przeze mnie przeżyć, czy też najdawniejszych opowieści rodziców. W każdym razie, kiedy próbuję sięgnąć pamięcią do czasów, kiedy miałem parę lat, pojawiają się obrazy. Rzeczywiste, bo rodzice potwierdzali je swoimi opowiadaniami. Jeden wiąże się z okupowaną Warszawą. Szedłem, trzymając się ręki mojej mamy, i na widok groźnie wyglądającego hitlerowskiego patrolu chciałem gwałtownie skręcić. Wtedy mama mówiła do mnie: „Musimy iść prosto, Kornelku. Nie możemy uciekać, bo nas zastrzelą”.
Drugi taki obraz wiąże się z pobytem na wsi. Letnie miesiące spędzałem zwykle u dziadków w Rakowie. Był to teren działania oddziałów leśnych, które oczywiście często kontaktowały się z mieszkańcami wiosek. Podczas jednego z moich pobytów w domu krewnych pojawili się Niemcy. Jeden z nich skierował do mnie pytanie: „Czy byli tutaj Jędrusie?”. Ja miałem na to odpowiedzieć twierdząco, co wywołało przerażenie obecnych. „Jędrusiami” nazywano bowiem partyzantów. Na szczęście udało się Niemców przekonać, że liczące trzy lata dziecko nie miało na myśli żołnierzy podziemia, ale rówieśników, z których jeden miał na imię Jędruś. Tyle udaje mi się wydobyć z pierwszych lat mojego życia. Jak widać – bohaterem w czasie wojny nie byłem. Na widok okupantów od razu chciałem uciekać, a w czasie pierwszej z nimi rozmowy o mało nie zadenuncjowałem chłopaków z Armii Krajowej.
Te „chłopaki z AK” to zapewne twoi krewni? Wystarczy zajrzeć do indeksów książek o Armii Krajowej obwodu świętokrzyskiego, by zobaczyć, jak wiele razy pojawia się w tym kontekście twoje nazwisko. Różne imiona i pseudonimy, i wszystko to żołnierze AK.
Całe rodzeństwo mojego ojca należało do oddziałów leśnych okręgu kieleckiego AK. Właśnie te oddziały nazywano „Jędrusiami”. Brat ojca, Romuald, miał pseudonim „Hardy”, należał do bardzo sławnego wtedy zgrupowania AK „Baleta”. Fenomenalnie jeździł konno. Potrafił stać na galopującym koniu. Drugi brat ojca, Józef, miał pseudonim „Longin”. Nie pamiętam pseudonimu cioci Marii, także należącej do Armii Krajowej, o której opowiadano jako o dziewczynie wyjątkowo dzielnej, odważnej, ofiarnej. A akowców w rodzinie było więcej…
Gdzie byłeś w czasie powstania warszawskiego?
Właśnie w Rakowie, jak każdego wojennego lata. W 1944 roku ojciec tym bardziej nie zrobił wyjątku. Zbliżał się front, wszyscy spodziewali się walk w stolicy – powstania albo niemieckiej obrony przed Rosjanami. Ojciec został w Warszawie, ja z mamą, która wówczas była w ciąży z moją młodszą siostrą Zosią, byłem na wsi.
Ojciec brał udział w powstaniu?
Został w Warszawie właśnie z takim zamiarem – był żołnierzem AK. Jego pododdział miał punkt koncentracji w lewobrzeżnej Warszawie. Okazało się jednak, że już około południa 1 sierpnia Niemcy zamknęli wszystkie mosty na Wiśle, pilnowały ich silne oddziały. Rzeka była wezbrana, próbę przepłynięcia nocą i dotarcia do walczących podjąć mogli tylko dobrzy pływacy. Ojciec z kolegą ruszyli na północ, licząc na możliwość przedostania się do Warszawy przez Puszczę Kampinoską. Po dwóch dniach marszu dowiedzieli się od leśniczych, że duże siły hitlerowskie blokują wejście do miasta od strony Kampinosu. Miało ich być tyle, że mysz by się nie prześlizgnęła.
Jednym z mniej znanych, tragicznych wydarzeń związanych z powstaniem warszawskim było rozbicie oddziałów leśnych zmierzających do walczącej stolicy właśnie z Kampinosu.
O doświadczeniach z lat okupacji od ojca nie usłyszałem zbyt wiele. Wracał do nich dopiero po 1956 roku. W związku z tym, że ja niedługo później wyjechałem na studia, wyprowadzając