Emancypantki. Bolesław Prus

Читать онлайн книгу.

Emancypantki - Bolesław Prus


Скачать книгу
siedząca pod oknem wykończarka od czasu do czasu przypomina:

      – Czekam, panno Ludwiko… Albo też:

      – Ścieg niedobry, panno Ludwiko, trzeba poprawić łódkę. Na łóżku i na biurku Heli leżały stosy bielizny, na atłasowych mebelkach spódnice i kaftaniki, dywan był zarzucony skrawkami rozmaitych materiałów. Nożyczki zgrzytały na stole, maszyna warczała i wtórowało jej pokasływanie maszynistki. Madzię raził tu panujący hałas i nieporządek, ale Helenka gotowa była siedzieć od rana do nocy, przymierzać po kilka razy każdą suknię i wtrącać się do robotnic. Ile razy weszła Madzia do gabinetu Helenki, była pewna, że zastanie ją przed lustrem w coraz innym staniku lub spódnicy, mówiącą:

      – Czy dobrze leży? Zda je mi się, że w pasie jest zanadto luźny i marszczy się na plecach… spódnicy niech pani nie skraca ani o cal, bo to daleko poważniej; w krótkiej sukni żadna kobieta nie potrafi być dumną.

      W podobnych chwilach krojczyni i wykończarka krążyły około Helenki jak gołębie nad gniazdem: mierzyły, znaczyły, wbijały szpilki w suknie, wspinały się na palcach albo padały na kolana. Torturowana zaś Helenka miała rozmarzone oczy i wyraz twarzy osoby świętej albo zakochanej.

      "Jacy niemądrzy są mężczyźni – pomyślała Madzia patrząc na piękną pannę. – Im się zdaje, że panny wyglądają interesująco tylko przy nich…" Wyraz anielskiego rozmarzenia i zachwytu na twarzy Helenki spostrzegła Madzia nie tylko w czasie przymierzania sukien.

      W poniedziałek przed południem Hela wywołała Madzię z klasy. Moja droga – rzekła – zastąpi cię tu panna Joanna, a ty jedź ze mną. Stefan przysłał dla Ady karetę, ale że ona zostaje, więc tylko my dwie pojedziemy za sprawunkami.

      Madzi wstyd było wsiąść do karety i lękała się dotknąć jej atłasowego obicia swoją wełnianą salopką. Ale Helenka czuła się tu jak u siebie. Spuściła szybę i patrzyła na przechodniów z wyrazem dumy.

      – Bawi mnie to – rzekła – kiedy sobie przypominam, że i ja chodziłam jak te panie albo jeździłam obszarpanymi dorożkami.

      – A mnie się zdaje, że częściej będziemy jeździły dorożkami aniżeli karetą – wtrąciła Madzia.

      – Zobaczymy! – szepnęła Helenka patrząc w jakiś punkt nieokreślony.

      "Zabawna dziewczyna" – pomyślała Madzia przypomniawszy sobie, że pani Latter musiała pożyczyć pieniędzy od Ady na prowadzenie pensji.

      W mieście Helenka miała kupić dwa łokcie jedwabnej materii, parę bucików i złoty krzyżyk dla panny Marty. Lecz na tych sprawunkach upłynęło im ze trzy godziny.

      U jubilera Helenka nabyła krzyżyk za dwa ruble, ale przy okazji kazała pokazać sobie naszyjnik z pereł i dwa garnitury: jeden z szafirów, drugi z brylantów, zapytując o cenę i o to, czy jubiler nie opuściłby czego? U szewca przymierzyła kilkanaście sztuk bucików i pantofelków, zanim wybrała jedną parę. W magazynie zanim kupiła swoją materię, kazała podać tyle sztuk w rozmaitych kolorach, że dokoła niej utworzyła się tęcza z jedwabiów białych, różowych, niebieskich, żółtych… Było to tak piękne, że nawet Madzia przez chwilę zapomniała, czym jest i gdzie jest i zdawało jej się, że to wszystko należy do niej. Lecz wnet oprzytomniała spojrzawszy na Helenkę, której drżały usta ze wzruszenia.

      – Chodźmy już, Helu – szepnęła Madzia widząc, że starszy subiekt przypatruje się Helence ze złośliwym uśmiechem. Zapłaciły i wyszły. Kiedy znalazły się w karecie, Helenka wybuchnęła gniewem i żalem:

      – I pomyśleć – mówiła – że ja na to wszystko nie mam pieniędzy!… Piękna sprawiedliwość na świecie. Ada rodzi się dzieckiem milionerów, a ja – córką przełożonej pensji. Ona za roczny dochód mogłaby kupić cały magazyn, a mnie ledwo stać na dwie sukienki.

      – Wstydź się, Helu…

      – O tak, ludzie, którzy nie mają pieniędzy, zawsze powinni się wstydzić… Ach, gdyby nareszcie przyszedł ten przewrót społeczny, o którym ciągle słyszę od Kazia…

      – Czy myślisz, że wówczas chodziłabyś w jedwabiach?

      – Naturalnie. Bogactwa należałyby do mądrych i pięknych, I, nie do brzydalów i niedołęgów, którzy nawet ocenić ich nie umieją.

      – Pan Kazimierz z pewnością tak nie myśli – wtrąciła Madzia.

      – Rozumie się, że nie myśli, tylko używa za siebie i za mnie… Ale może przyjdzie i moja kolej.

      Od tej rozmowy Madzia jeszcze więcej zniechęciła się do Helenki.

      "Boże! – myślała – jeżeli miałabym być taką córką i kobietą jak ona, to niech umrę, bodajby dziś!… Hela, gdyby mogła, zrujnowałaby matkę." Wkrótce po ich powrocie do domu na pensji skończyły się lekcje. Madzia stanęła w oknie i patrzyła na podwórko, gdzie w tej chwili śnieg zaczął padać. Widziała rozbiegające się dziewczynki jak hałaśliwy rój pszczół, który odlatuje w pole; potem widziała nauczycieli idących po dwóch i pojedyńczo, a nareszcie spostrzegła Dębickiego, koło którego kręcił się jakiś fircyk ubrany pomimo śniegu tylko w obcisłą kurteczkę i mały kapelusik. Dębicki szedł przez podwórze z wolna, niekiedy przystając, a fircyk zabiegał mu z prawej strony, z lewej strony, chwytał go za guziki futra i o czymś bardzo żywo rozprawiał.

      Śnieg na chwilę ustał, jednocześnie fircyk zwrócił się twarzą do okna i Madzia poznała w nim – pana Solskiego. Mimo woli nasunęło się jej porównanie między ubogą Heleną, która tęskniła za jedwabiem i brylantami, a milionerem, który w wąskiej kurteczce wychodził na takie zimno. Rozmawiający znikli w bramie, a Madzia pomyślała:

      "O czym oni mówią, czy nie o Helence?… Jeżeli Dębicki powie panu Stefanowi o jej zachowaniu się na lekcjach, to będąc na jej miejscu wyrzekłabym się podróży za granicę…"

      VIII PLANY RATUNKU

      VIII PLANY RATUNKU

      Rzeczywiście Dębicki i pan Stefan mieli w tym czasie ważną rozmowę o pani Latter. Przede wszystkim poszli na obiad do wykwintnej restauracji na Krakowskim; gdzie zajęli najciaśniejszy gabinet, odznaczający się tym, że miał gotyckie krzesła obite zielonym utrechtem i dwa duże lustra, na powierzchni których właściciele pierścionków z brylantami wypisywali sentencje odznaczające się jędrnością i niewybrednym smakiem.

      Elegancki kelner we fraku i białym krawacie, z włosami rozdzielonymi nad czołem, podał im karty i zaczął nasuwać projekta obiadu.

      – Naprzód wódeczka i przekąska – mówił kelner. – Za wódkę dziękuję – odparł Dębicki.

      – A ja proszę – rzekł Solski. – Mamy świeżutkie ostrygi.

      – Bardzo dobrze – dopowiedział Solski.

      – Więc po wódeczce mogę służyć ostrygami. Cały tuzin?… – Po wódce proszę o dwa solone rydze.

      – Dwa rydzyki i tuzin ostryg?

      – Dwa rydze bez ostryg – odparł Solski. – A może procesor chce ostryg?

      – Paskudztwo – mruknął Dębicki. – A na obiad? – pytał kelner.

      – Dla mnie – barszcz. Potem może być kawałek sandacza… No, kawałek sarny i kompot… – mówił Solski.

      – To samo, tylko zamiast sarny kotlet wołowy – dodał Dębicki.

      – A wino?

      – Pół butelki czerwonego – rzekł Solski – a profesor?

      – Wody sodowej.

      Kiedy kelner wyszedł z gabinetu; zastąpił mu drogę gospodarz pytając:

      – Jaki


Скачать книгу