W pogoni za Harrym Winstonem. Лорен Вайсбергер
Читать онлайн книгу.w twardej oprawie. Połknęła ją jeszcze w tym samym tygodniu. Leigh, jak często jej się zdarzało, odezwała się bez zastanowienia. Ten zwyczaj nie pasował do jej osobowości, ale po prostu nie mogła się opanować. Potrafiła metodycznie urządzić mieszkanie albo zaplanować dzień czy stworzyć plan pracy, jakimś sposobem nie zdołała jednak przyjąć prostej prawdy, że nie wszystkie przemyślenia należy artykułować. Przyjaciółki i Russell twierdzili, że to czarujące, jednak zwyczaj ten bywał niekiedy żenujący. Na przykład podczas spotkania z szefem. Coś w spojrzeniu Jessego – zainteresowanie przy jednoczesnym zachowaniu dystansu – sprawiło, że zapomniała, gdzie się znajduje (w biurze Henry’ego, rozmawiając z jednym z najbardziej utalentowanych pisarzy dwudziestego pierwszego wieku) i wypaliła bez zastanowienia:
– Recenzja była małostkowa, to nie ulega wątpliwości. Przepełniona żądzą zemsty i nieprofesjonalna, z pewnością miała pana zniszczyć. To powiedziawszy przyznam, że uważam Urazę za najsłabsze pańskie dzieło. Nie zasługiwało na taką recenzję, ale daleko mu do Porażki księżyca czy, oczywiście, Rozczarowania.
Henry głęboko wciągnął powietrze i odruchowo zakrył dłonią usta.
Leigh zrobiło się słabo, serce zaczęło jej walić jak szalone i poczuła, że pocą się jej dłonie i stopy.
Jesse uśmiechnął się szeroko.
– Prosto z mostu. Bez kadzenia. To rzadkie w dzisiejszych czasach, nieprawdaż?
Nie mając pewności, czy naprawdę było to pytanie, Leigh wpatrywała się we własne ręce, które nerwowo wykręcała.
– Prawdziwa szkoła wdzięku, co? – Henry się roześmiał. Jego głos brzmiał głucho i co najmniej nerwowo. – Cóż, dziękuję, że podzieliłaś się swoją opinią z panem Chapmanem, Leigh. To była, oczywiście, tylko twoja opinia. – Uśmiechnął się blado do Jessego.
Leigh uznała to za sygnał, że powinna wyjść, i z entuzjazmem się temu podporządkowała.
– Jestem… jestem taka… nie chciałam pana obrazić, oczywiście. Jestem naprawdę pana wielką fanką, tylko że…
– Proszę nie przepraszać. Miło mi było panią poznać.
Z ogromnym wysiłkiem Leigh powstrzymała się przed kolejnymi przeprosinami. Zdołała wstać z sofy, minąć Jessego i opuścić biuro Henry’go bez dalszych upokorzeń, ale jedno spojrzenie na twarz asystentki i wiedziała, że spieprzyła sprawę.
– Naprawdę tak fatalnie wypadło? – zapytała, łapiąc się biurka dziewczyny.
– Rany, prawdziwy kopniak w jaja.
– Kopniak? Nie miałam takiego zamiaru. Próbowałam zachować się dyplomatycznie! Ależ ze mnie idiotka. Nie mogę uwierzyć, że to powiedziałam. O mój Boże, osiem lat pracy spływa w kiblu tylko dlatego, że nie umiem ugryźć się w język. Naprawdę tak kiepsko? – zapytała ponownie.
Zapadła cisza. Asystentka otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, po czym je zamknęła.
– Nie wypadło to dobrze.
Leigh zerknęła na zegarek i spojrzała w oczy ponurej prawdzie: nie ma szans zdążyć na spotkanie ani wrócić na czas, by wykonać zaplanowane na popołudnie telefony do różnych agentów. Poszła do biura i zajęła się rozmowami przez telefon. Przede wszystkim odwołała Gillesa, potem zadzwoniła do Barneysa. Sprzedawca o miłym głosie zgodził się przysłać prezent przez posłańca do biura przed szóstą. Zupełnie zbiło ją z tropu pytanie, co chce kupić. Nie będąc w stanie jasno myśleć i niespecjalnie się przejmując, poinstruowała sprzedawcę z działu męskiego, by zmieścił się w kwocie około dwustu dolarów i obciążył jej kartę American Express.
Kiedy o piątej trzydzieści przyniesiono pięknie opakowane pudło, Leigh była bliska łez. Henry, który zwykle nie potrafił wytrzymać nawet godziny bez telefonów czy wizyt, w ogóle się nie odezwał. Udało jej się wyskoczyć na chwilę na siłownię – nie poćwiczyć, tylko wziąć szybki prysznic, ale kiedy stała pod rozkosznie gorącą wodą, zdała sobie sprawę, że torbę zostawiła w biurze, a w niej kosmetyki, zmianę bielizny, a przede wszystkim suszarkę. Chociaż wydawało się to niemożliwe, miniaturowa suszarka z kablem długości mniej więcej pięciu centymetrów, zamontowana na ścianie, sprawiła, że włosy wyglądały znacznie gorzej niż przed prysznicem. Gdy wracała do biura, dzwonili Russell i jej matka, ale nie odebrała.
Jestem złym człowiekiem, pomyślała Leigh, przeglądając się w lustrze w toalecie. Była prawie siódma, a ona właśnie skończyła ostatnią rozmowę telefoniczną z jednym z najmniej ulubionych agentów. Włosy zwisały jej w strzępiastych strąkach, fryzura uwypuklała ciemne worki pod oczyma i wściekłą czerwień pryszcza na czole, którego nie mogła zakryć ani włosami, ani podkładem. Russell zażartował kiedyś, że marynarka, którą miała na sobie – jedyny posiadany przez Leigh ciuch haute couture – nadaje jej wygląd szykownej lesbijki. Chociaż uwielbiała dopasowany krój, grube złote łańcuchy oraz fakt, że to projekt Chanel, wyglądała w niej jak gracz futbolowy. Wcześniej tego nie zauważyła.
– Nie przejmuj się – wymamrotała, nie zdając sobie sprawy, że mówi sama do siebie. – Russell jest komentatorem sportowym. Pracuje dla ESPM. Poświęca życie rozgrywkom zawodowców. Russell uwielbia graczy w futbol! – Po czym biorąc pięknie opakowany prezent od Barneysa i próbując nie przejmować się faktem, że zawartość opakowania stanowi dla niej niewiadomą, zebrała swoje rozczochrane „ja” i popędziła na dół zawołać taksówkę.
Russell stał przed Danielem. Wyglądał na zrelaksowanego, eleganckiego i szczęśliwego, jakby właśnie wrócił z miesięcznej wycieczki na Karaiby, gdzie zajmował się wyłącznie traktowaniem swego ciała jak świątyni. Grafitowoszary garnitur opinał jego wyćwiczone mięśnie. Skóra promieniowała zdrowiem charakterystycznym dla człowieka, który codziennie przebiega dziesięć kilometrów. Był świeżo wykąpany i ogolony. Nawet buty – czarne wiązane na sznurowadła trzewiki, które kupił podczas ich ostatniej wyprawy do Mediolanu – dosłownie lśniły. Był idealny i Leigh poczuła do niego niechęć. Jakim cudem można pracować cały dzień i zachować taki czysty krawat oraz świeżutką koszulę? Jak można wszystko tak doskonale dopasować, dobrać spinki do mankietów do skarpetek, buty do teczki?
– Cześć, piękna. Zacząłem się już martwić.
Cmoknęła go w usta, ale odsunęła się, zanim zdołał rozchylić wargi.
– Martwić? Dlaczego? Jestem na czas.
– No wiesz, nie odzywałaś się przez cały dzień. Dostałaś orchideę? Wiem, że purpurowe to twoje ulubione.
– Dostałam. Jest piękna. Bardzo dziękuję. – Głos brzmiał dziwnie w jej własnych uszach, ten wysoki ugrzeczniony ton, którego używała w rozmowach z odźwiernym czy pracownikiem pralni chemicznej.
Russell położył dłoń poniżej talii Leigh i poprowadził ją do głównego wejścia. Natychmiast powitał ich mężczyzna w smokingu zbliżający się do końca wieku średniego, który najwyraźniej rozpoznał Russella. Przez chwilę konferowali szeptem, kierownik sali nachylony, dwaj faceci klepiący się po plecach. Chwilę później maitre ruchem ręki nakazał młodej dziewczynie w dopasowanej, ale konserwatywnej garsonce, by zaprowadziła ich do stolika.
– Fan futbolu? – zapytała Leigh, bardziej udając zainteresowanie, niż faktycznie je czując.
– Co? A, kierownik sali? Tak, musiał mnie rozpoznać. Bo w jaki inny sposób można wyjaśnić, że dostaliśmy ten stolik?
Dopiero w tym momencie Leigh stwierdziła, że to najlepszy stolik w restauracji. Z miejsca pod jednym z efektownych łuków mieli widok na całą wspaniałą