Podziemia. Joanna Pypłacz

Читать онлайн книгу.

Podziemia - Joanna Pypłacz


Скачать книгу
na niego Klemens.

      – Tamara jeszcze śpi – oznajmił. – A jak tobie, mój przyjacielu, upłynęła pierwsza noc w twoim nowym domu?

      – Wyśmienicie – odrzekł Mateusz.

      – Bardzo się cieszę. Dbaj o siebie, bo będziesz mi potrzebny.

      To rzekłszy, Topolski rzucił mu szybkie, badawcze spojrzenie, a następnie podał otrzymany poprzedniego dnia list od baronowej von Redlich.

      – Dwudziestego piątego października o godzinie osiemnastej…

      – Zobacz poniżej. Poczciwa Othilia pamiętała również o tobie.

      – To dla mnie zaszczyt – odparł Mateusz, przypatrując się pismu.

      – A teraz powiedz mi, tylko szczerze, czy masz się w co ubrać?

      – Znasz moją garderobę. Same rzeczy codzienne, nic na oficjalne wyjścia.

      – W takim razie trzeba będzie się porozumieć z Nussbaumem. Ostatnio miał cały tłum klientów, ale dla ciebie na pewno znajdzie czas. Ubiera mnie od lat i jeszcze nigdy nie zawiódł.

      Mateusz, zawstydzony tą szczodrobliwością, chciał zaprotestować, bankier jednak nie pozwolił mu dojść do słowa.

      – Spokojnie, Garstka. Jeszcze mi się odwdzięczysz z nawiązką, i to pewnie już całkiem niedługo – zapowiedział enigmatycznie.

      – Mam nadzieję, że prędko znajdę ku temu sposobność.

      Klemens uśmiechnął się z zadowoleniem.

      – Prędzej niż myślisz, przyjacielu.

      Mateusz spojrzał na niego pytająco.

      – Usiądź, proszę – polecił mu Topolski, zachęcając gestem do częstowania się apetycznie wyglądającą sałatką jarzynową, hojnie udekorowaną plastrami wędzonego łososia.

      Mateusz nałożył sobie mniejszą niż zwykle porcję. Nie odczuwał głodu, zajęty walką z natrętnie nawracającym wspomnieniem koszmaru sennego.

      – Posłuchaj uważnie – odezwał się ponownie pan domu.

      Młody buchalter oderwał wzrok od talerza, by spojrzeć na niego, a właściwie poprzez niego.

      – Mam dla ciebie drobne, niezbyt kłopotliwe zadanie – wyjawił Topolski.

      – Obym tylko potrafił mu sprostać.

      – O to się nie martw. Niejeden by marzył, by mu je powierzono.

      Na te słowa Mateusz nieco się ożywił. Dostrzegł błysk w oczach swego rozmówcy.

      – Co to za zadanie? – zapytał z zainteresowaniem.

      – Na balu masz pilnować mojej żony. Masz być jej cieniem, obserwować każdy jej krok.

      – A jeżeli się zorientuje?

      Topolski roześmiał się z politowaniem.

      – Garstka, myślałem, że już dorosłeś!

      Mateusz odruchowo poluzował krawat. Było mu gorąco i nieswojo. Oczyma wyobraźni widział teraz Tamarę w tak realistyczny sposób, jakby rzeczywiście siedziała wraz z nimi przy stole. Czuł się brudny i winny.

      Tymczasem gospodarz posłodził sobie herbatę dwiema łyżeczkami cukru.

      – Nie udawaj, że nie rozumiesz – kontynuował, mieszając gorący płyn w filiżance.

      Mateusz nie odpowiedział. Wpatrywał się tępym wzrokiem w dłoń swego rozmówcy, walcząc z coraz bardziej natrętnymi obrazami Tamary, które mąciły jego spokój. Tamara w zielonej sukni. Tamara pod drzewem. Tamara… Dość tego!

      – Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia – dodał tymczasem Topolski.

      – Ja również – odrzekł prędko buchalter.

      Obaj zamilkli. Tak zastała ich pani Topolska. Była tak samo blada, jak we śnie Mateusza. Głęboki, hebanowy odcień jej włosów tworzył ostry kontrast z bardziej niż kiedykolwiek alabastrową cerą, na czole i w okolicach kości policzkowych sprawiająca wrażenie przezroczystej. Wymownego znaku na szyi nie było już widać, gdyż miała na sobie bluzkę z wysoką stójką misternie ozdobioną kilkoma poziomymi rzędami koronek.

      Uśmiechnęła się życzliwie do Garstki, a następnie podała mu talerz z połówkami jajek posypanymi suszoną natką pietruszki.

      – Panie Mateuszu, widzę, że nic pan nie je! – zauważyła z przyjacielską dezaprobatą.

      – Dziś, niestety, nie mam zbyt wielkiego apetytu – wyjaśnił. – Zawsze mi się to przytrafia, kiedy przebywam pierwszy dzień w nowym miejscu.

      – Drugi.

      – Proszę?

      – Jest pan u nas już drugi dzień – poprawiła Tamara, sięgając po sałatkę z łososiem.

      – Ma pani rację – odparł z uśmiechem.

      – Żadna pani. Mam na imię Tamara.

      Topolski również się uśmiechnął.

      – Bal u Redlichów zbliża się wielkimi krokami – zwrócił się do żony. – Nasz nowy domownik nie ma się w co ubrać, tak więc trzeba będzie wysłać Jadwigę do Nussbauma.

      – Albo do Kramera.

      – Nussbaum lepiej szyje. Von Redlich też się u niego ubiera.

      – Może być i Kramer – wtrącił nieśmiało Mateusz.

      – Garstka – przerwał mu bankier. – Bez dyskusji. Ja tu decyduję, nawet w sprawach garderoby. Garnitur uszyje ci więc Mojżesz Nussbaum.

      Mateusz zauważył, że Tamara delikatnie się zaśmiała. Topolski tymczasem zadzwonił na służącą.

      Jadwiga przybiegła po kilku sekundach.

      – Słucham, proszę pana – wysapała.

      – Zamów nas do Nussbauma – rozkazał.

      – Tak jest, proszę pana.

      – A przy okazji zajrzyj do ogrodu, czy nikt się tam nie kręci. Jeśli przypadkiem napotkasz natręta, wiesz, co masz zrobić.

      – Wiem, proszę pana – odrzekła posłusznie.

      Mateusz spojrzał ukradkiem na siedzącą obok niego Tamarę. Uśmiech, który jeszcze przed chwilą wdzięcznie wyginał kąciki wydatnych ust, zniknął bez śladu, ustępując miejsca posępnej zadumie. W ostatniej chwili pani Topolska postawiła na spodku swą filiżankę, zapobiegając rozlaniu herbaty na serwetę, tak bardzo drżała jej ręka.

      Rozdział 13. Niespodziewana wizyta

      Pierwsza połowa niedzieli 12 października upłynęła Karolinie dość monotonnie i melancholijnie. Obudziły ją promienie późnoporannego słońca, które bezceremonialnie wdarły się pod powieki, sprawiając ból odrętwiałym oczom, od wczoraj przywykłym do wieczornych mroków, światła świec i zupełnie nieprzygotowanym na taki szok. Zmrużyła je więc i zakryła palcami, marszcząc przy tym czoło.

      Z salonu dobiegały podniesione głosy starego Targońskiego i Ernesta. Kłócili się o coś przez ponad kwadrans, a następnie zaczęli ze sobą żartować niczym dwóch dobrych kompanów, jak gdyby uprzednie spięcie nigdy nie miało miejsca. Po chwili dały się słyszeć także niepewne kroki Zofii. „Biedna matka! Skrada się jak złodziej, żeby wejść do swojej własnej kuchni!” – pomyślała z żalem Karolina.

      Pochłonięta przez domowe obowiązki, na pół dnia zapomniała o profesorze


Скачать книгу