Podziemia. Joanna Pypłacz
Читать онлайн книгу.nad nim, by po chwili odskoczyć, wzdrygając się z lękiem i odrazą: ażurowa forma złożona z równolegle biegnących, podłużnych pasów okazała się fragmentem ludzkiej klatki piersiowej. Dotychczasowy beztroski błogostan przerodził się w dziki, pierwotny lęk. Pomimo że Tamara widziała już w swym życiu martwych ludzi i nieżywe zwierzęta, wcześniej dane jej było zobaczyć je wyłącznie w początkowym stadium zagłady, estetycznie pobłażliwym dla zmysłów obserwatora.
Teraz natomiast śmierć odsłoniła przed nią swe drugie oblicze, znane jak dotąd tylko z obrazów wielkich Flamandów oraz z opowieści syna sąsiadów, z którym zwykła się bawić w dzieciństwie. Chłopiec ten od najmłodszych lat przejawiał chorobliwą wręcz fascynację śmiercią i rozkładem. Nie raz wspominał swej małej przyjaciółce o makabrycznych znaleziskach, chwaląc się rozmaitymi skarbami wykopanymi z ziemi lub ze stosów staroci na strychu. Jednakże, dla Tamary, opowieści te nigdy nie wydostały się poza sferę czysto intelektualną, egzystując na obrzeżach wyobraźni; żadnego z nich bowiem nie widziała na oczy.
Hekate przystanęła. Oblizała się swym długim, bladoróżowym językiem, a następnie zawróciła. Zmierzając w stronę swej pani, otarła się bokiem o pokryte pyłem trupie żebra.
– Hekate! – upomniała ją Tamara.
Kotka zamiauczała i podeszła do przykucniętej pani Topolskiej. Łasiła się o jej kolano dokładnie tą stroną ciała, którą przed chwilą dotknęła fragmentu szkieletu.
Domagała się pieszczot coraz natarczywiej, aż wreszcie Tamara, nie mając sumienia jej ich odmówić, w końcu się przełamała: wyciągnęła doń drżącą, zlodowaciałą dłoń, a następnie pogładziła ją po boku. Dotyk jedwabistego futerka zneutralizował uczucia wstrętu, przywracając skołatanemu umysłowi chwilowo utraconą równowagę. Hekate zaczęła głośno mruczeć.
Gdy w końcu Tamara wyprostowała się i wstała, odczuwany przez nią przed chwilą paniczny lęk przeminął, ustępując miejsca ciekawości. Kim był ów człowiek, któremu przyszło zakończyć swój żywot w piwnicy willi Topolskich? Mężczyzną czy kobietą? Skąd się tu wziął? Kiedy i dlaczego spotkał go tak przerażający koniec? Czyżby został tu zamknięty przypadkiem? A może zatrzasnął się sam? Pewnie dlatego Jadwiga nie chciała zamykać piwnicy… Musiała coś podejrzewać, musiała się bać, że znów ktoś nie będzie umiał stąd wyjść…
Z głębokiej zadumy nad smętnymi szczątkami sprzed dziesięcioleci, a może nawet sprzed całych wieków, wyrwało Tamarę głośne, chrapliwe miauknięcie Hekate. Brzmiało w nim zniecierpliwienie i ekscytacja, tak jakby kotka, podjąwszy się roli samozwańczego przewodnika po podziemiach budynku, nakazywała swej pani, by podążyła za nią w dalszą wędrówkę w nieznane.
Nauczona doświadczeniem, Tamara patrzyła już teraz pod nogi, skrupulatnie analizując podłoże. Przez długi czas nie zauważyła niczego, co wzbudziłoby w niej podejrzenia. W końcu jednak jej oczom ukazała się spora kamienna skrzynia, która po krótkich oględzinach okazała się starym grobowcem, nakrytym częściowo uszkodzoną pokrywą.
Niecały metr dalej znajdował się kolejny, podobny. Ten już nie posiadał wieka, jego zawartość zasłaniał zaś gęsty całun zakurzonych pajęczych sieci. Tamara wzdrygnęła się na ów widok, lecz był to jedynie lekki, odruchowy dreszcz – nic nieznacząca pozostałość po przezwyciężonym przed chwilą paraliżującym strachu. Podeszła bliżej i pochyliła się nad mogiłą, zniżając nieco swój świecznik, by lepiej wszystko zobaczyć.
Pod wpływem jej oddechu morze brudnych pajęczyn drgnęło, a następnie zaczęło gwałtownie falować. Hekate wskoczyła na krawędź sarkofagu. Ona również spojrzała w dół, po czym wysunęła jedną łapkę do przodu i trąciła nią lekko ów delikatny całun, nie uszkadzając jego powierzchni.
– Dalej, śmiało! – szepnęła Tamara. – Pokaż pani, kto tam się czai pod spodem!
Jakby rozumiejąc polecenie, Hekate wysunęła pazury. Cienka zasłona rozdarła się na pół. Obie połowy wolno opadły na podobieństwo kurtyny teatralnej, odsłaniając makabryczny widok szkieletu, najprawdopodobniej kobiecego. Z przyschniętego do czaszki, częściowo zachowanego fragmentu skalpu wyrastały pasma spłowiałych włosów, sprawiając wrażenie, jakby w niepojęty sposób w szczątkach pozostała nikła, uśpiona resztka życia.
Zafascynowana nowym doświadczeniem, i już bez lęku, pani Topolska wpatrywała się w spoczywające w trumnie szczątki, chłonąc makabryczny widok niczym cudowne, nadprzyrodzone objawienie. Hekate tymczasem przeciągnęła się leniwie, po czym zaczęła starannie wylizywać najpierw przednie łapki, a następnie pozostałe części swego giętkiego, błyszczącego ciała.
– Chodź ze mną! – zawołała ją Tamara. – Zobaczmy, jakie jeszcze tajemnice kryje w sobie to miejsce!
Rozdział 10. Bathsheba
Karolina Wilkówna spędziła u profesora Hildebranda cały wieczór. W czasie kolacji sławny przyrodnik opowiedział jej trochę o swym ojcu oraz jego dalekich wyprawach. Jedna z nich, do Etiopii, szczególnie zapadła mu w pamięć. Stało się to między innymi z powodu pewnej afrykańskiej arystokratki Bathsheby Manasse, która była kochanką Felixa Hildebranda, w czasie gdy ten prowadził badania nad jadowitymi wężami.
Trwało to kilka lat i wcale nie przeszkadzało jej małżonkowi, zgrzybiałemu starcowi, zajętemu wyłącznie sobą. Człowiek ten zresztą niebawem zmarł we śnie, pozostawiając wdowę samą w ogromnej rezydencji. Jednakże, niedługo potem szwajcarska ekspedycja dobiegła końca, a Felix musiał wracać do rodzinnej Bazylei, gdzie czekała na niego do połowy sparaliżowana żona oraz rozliczne obowiązki akademickie. W dzień jego powrotu do Europy Bathsheba odebrała sobie życie.
Nazajutrz, tuż przed snem, Karolina odtworzyła w pamięci całą konwersację na ten temat, odbytą pod koniec wspólnego posiłku o dość późnej porze. Wciąż dźwięczały jej w uszach urywki rozmowy, w czasie której nowy preceptor wyjawiał kolejne szczegóły okrutnej śmierci ukochanej swego ojca. Zdawał się przy tym czerpać monstrualną przyjemność z opisywania straszliwych męczarni egzotycznej rywalki jego matki.
– W jaki sposób? – zapytała nieśmiało Karolina, wstrząśnięta samą ideą samobójstwa.
– Echidna nasicornis6 – odparł rzeczowo Hildebrand.
– Prawie jak Kleopatra…
– Bathsheba Manasse miała dość cudaczne upodobania – stwierdził przyrodnik, wymawiając pełne nazwisko Afrykanki z nutą nieukrywanej pogardy. – Trzymała tę jadowitą bestię w swoim pałacu. Uważała ją prawie za członka rodziny. Odwiedzała, karmiła, a czasami nawet brała na ręce.
– Dlaczego?
– Jak to „dlaczego”?
– Dlaczego akurat wybrała sobie jadowitego węża, zamiast, na przykład, kolorowego ptaka lub psa myśliwskiego?
– Taka już była. Bathsheba…
Karolina zsunęła brwi, lekko marszcząc swe wysokie, wypukłe czoło.
– Może trzymała tego potwora na wszelki wypadek… Tak jakby przeczuwała, że przyjdzie dzień, kiedy to tylko on będzie mógł skrócić jej cierpienie. – Powiedziała, ważąc słowa w zamyśleniu.
– Cierpienie to nieunikniona część naszej egzystencji – stwierdził profesor Hildebrand. – W średniowieczu niektórzy uważali je nawet za jedyny sens naszego istnienia.
Gdy to mówił, na jego czole pojawiły się drobne kropelki potu. Natychmiast otarł je chustką do
6
łac. żmija rogata (stara nazwa, wg współczesnej klasyfikacji