Dwór pod Czerwonymi Makami. Andrzej F. Paczkowski

Читать онлайн книгу.

Dwór pod Czerwonymi Makami - Andrzej F. Paczkowski


Скачать книгу
na powierzchnię, zaczęła unosić się leniwie na wodzie, jakby była gęsim piórkiem i nic nie ważyła. W wodzie czuła się jak ryba, dało się to poznać po spokoju malującym się na twarzy i powolnych, zmysłowych ruchach. W pewnym momencie okręciła się i wolno przesuwała rękami, płynąc wzdłuż stawu. Jej piersi raz za razem wyłaniały się mokre, ze sterczącymi sutkami i Antoni nie mógł oderwać wzroku. Niewiele brakowało, a rzuciłby się w ubraniu do wody. Tymczasem mijały długie minuty. Olesia pływała, nie podejrzewając nawet, że ktoś ją podgląda.

      Wreszcie zdecydowała się wyjść z wody. Dopłynęła do brzegu i z wody zaczęła wyłaniać się coraz większa część jej ciała. Po paru następnych krokach stała już na zielonej trawie. Owady bzyczały wśród drzew. W zaroślach rechotała żaba, jakaś ryba wyskoczyła ze stawu i zniknęła w ciemnawej toni. Antoni przyglądał się, jak odwraca się twarzą do słońca i wyciąga rozłożone ręce, jakby chciała czerpać nową energię potrzebną do życia. Powoli skóra wysychała, a przyjemny uśmiech nie znikał z twarzy, choć tego nie mógł teraz widzieć, ponieważ stała odwrócona tyłem.

      Teraz już nie potrafił jej darować, że wyprowadziła go w pole. Nagle wróciło do niego życie, zrobił krok do przodu, zaczął przeciskać się przez krzewy i zbliżać. Olesia drgnęła, słysząc odgłos pękającej gałęzi i przestraszona odwróciła się w jego stronę. Już miała sięgać po ubranie, kiedy zrozumiała, że to pan idzie w jej stronę, a jego oczy gorzeją pożądaniem. Opuściła ręce, którymi przed chwilą jeszcze zakrywała piersi, i stanęła przed nim w całej krasie. Im bliżej niej był, tym bardziej drżały jej kolana. Dla pewności uklęknęła, a potem położyła się na ciepłej trawie i ułożyła, wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczami.

      Antoni już do niej doszedł, ale widok, jaki się nagle przed nim rozpostarł, jej nogi tak daleko od siebie i kobiecy kwiat ukazujący mu wnętrze, domagający się pieszczot i zapraszający do ciemnego, wilgotnego miejsca, po prostu zwalił go z nóg. I on upad. Pospiesznie ściągnął koszulę, rozpiął spodnie i ściągnął w dół, ukazując, jak bardzo jest gotowy. Potem rękami upadł na trawę i jego usta zbliżyły się do otwartego pąku, tak bardzo soczystego i pachnącego, wabiącego z daleka jak róże przyciągające pszczoły w lecie.

      Ten dzień stał się przełomowy dla obojga. Siła przyciągania okazała się zbyt wielka, by mogli sobie pozwolić na zapomnienie. Miejsce jej wieczornych kąpieli stało się obszarem ich miłosnych spotkań i wielkich uniesień, którym mogły się przyglądać jedynie zarośla, owady i ptactwo. Był pozbawiony fizycznego uczucia, brakowało mu ciepła ciała, jego poddania i oddania. Potrzebował ulgi, chwili zapomnienia, odrobiny szaleństwa i dzikiego nieokiełznania. Ona pochodziła z biednej rodziny i zakochała się nieprzytomnie, dając mu wszystko, co mogła: duszę i ciało.

      Małżonkowie spali osobno już od wielu miesięcy. Choć Janina śledziła wzrokiem Olesię, nigdy nie doszło do tego, żeby dziewczyna zdradziła się w jej obecności. Podejrzliwość powoli ustępowała. To, że mąż zaprzestał odwiedzin w łóżku, było darem z niebios. Często starała się do niego przytulać, bo przecież czułości potrzebowała jak każda żywa istota, ale on z czułością zaczął miewać wielkie problemy. Nie należał do typu wylewnych mężczyzn, jeżeli o to chodzi, ale teraz zupełnie odwykł. Nagle stała się kimś obcym. Z dnia na dzień oddalał się i stawał niedostępny. Zamykał się na jej świat.

      – Ty już mnie nie kochasz? – pytała go czasami, kiedy odsuwał ją zdecydowanie.

      – Kocham – odpowiadał, nie patrząc jej przy tym w oczy.

      – Ale nie żyjemy ze sobą jak dawniej – zauważyła cicho.

      – Ale to raczej nie moja wina.

      Wtedy odchodził. Nie potrafił ścierpieć tonu jej głosu. Kiedyś, kiedy odzywała się do niego w ten sposób, upadłby przed nią na kolana. Teraz… teraz nie było takiej potrzeby. Wszystko, czego potrzebował, dawała mu Olesia.

      Jak się można spodziewać, nadszedł dzień, w którym Janina zauważyła uciekającą nad staw służącą i chwilę później gdzieś w oddali zupełnym przypadkiem mignął jej cień męża. Od razu nabrała podejrzeń i nie bacząc na nic, zostawiając dziecko w łóżeczku i pobiegała do sadu. Szła pospiesznie, starając się podnosić wysoko spódnice, aby narobiły jak najmniej niepotrzebnego szelestu. Już miała wracać z powrotem, ganiąc się w myślach za podejrzliwości i wybujałą wyobraźnię, kiedy doszedł ją daleki kobiecy śmiech. Od razu nastawiła uszu i nie namyślając się wiele, skierowała się w stronę dochodzącego dźwięku. Po chwili zbliżyła się do stawu i poprzez krzewy udało jej się dostrzec rzecz niemożliwą, na widok której serce stanęło jej w piersi. Antoni stał po kolana w wodzie, zupełnie nagi. Na rękach trzymał nagą Olesię, która nogami obejmowała go w pasie. Jakie on ma piękne ciało, pomyślała, zanim znowu nie dotarło do niej, że to przecież nie jest moment podziwiania jego sylwetki. Olesia śmiała się, kiedy nabijał ją na siebie i coś tam szeptał do ucha. Przez chwilę czas jakby się zatrzymał. Janina patrzyła szeroko otwartymi oczami na tę rozgrywająca się przed jej oczami grzeszną scenę. Ona nigdy tak, nie w ten sposób, nawet by nie pomyślała… Zrobiło jej się ciepło, lica zaróżowiły się i wiedziała, że raczej powinna uciekać, ale nie mogła. Coś jakby wmurowało ją w ziemię. Ten widok… było w nim coś magicznego, coś, co nakazywało jej stać i patrzeć, aczkolwiek wnętrzności prawie się w niej przewracały na wszystkie strony. Poczuła, jak i w niej rośnie podniecenie, jak pierwszy raz po porodzie wilgotnieje i jak tęsknota pomiędzy nogami odzywa się ze zdwojoną siłą. Nagle to ona zapragnęła być na miejscu Olesi. Czemu już tego nie robią? Czy naprawdę nie pozwalała mu się do siebie zbliżać? To przecież było przewidywalne, że prędzej czy później tych dwoje zejdzie się ze sobą. Czasem pragnienie bywało silniejsze od pęt, jakimi ludzie zwykli byli się obwiązywać.

      Zaschło jej w gardle, tak bardzo nagle chciało jej się pić. Piersi stwardniały. Musiała się oprzeć o stojące obok drzewo, inaczej upadłaby. Powinna stąd odejść, uciec, nie pokazywać się im. Ale jeszcze nie był odpowiedni na to czas. Jeszcze patrzyła, musiała widzieć, jak to się skończy.

      Śmiech Olesi coraz bardziej przechodził w jęki. On mocniej i mocniej ściskał jej pośladki i nadziewał na siebie z coraz większą siłą. Im wyżej ją podnosił, tym niżej opadała i głośniejsze pacnięcie niosło się wokół. Za każdym takim odgłosem, jakie wydawały oba dwa zderzające się z sobą ciała, ona jakby kurczyła się w sobie. Nagle Olesia zaczęła wić się i przyspieszenie oddychać, palce wczepiała w jego włosy. Nagle odchyliła głowę do tyłu, włosy rozsypały się jedną falą, dotykając tafli wody i jej krzyk zmieszał się z jego dzikim zawołaniem. Doszli w tym samym momencie. Byli doskonale zgrani, nie ulegało wątpliwości, że nie jest to ich pierwsze spotkanie. Tutaj już wiele się musiało zdarzyć…

      Najgorsze jednak było to, że kiedy on wreszcie zsunął dziewczynę z siebie, kiedy jego nabrzmiały jeszcze członek opadał w dół, z jej wnętrza wylały się jego soki. Na sam ten widok, jakiego nigdy w życiu nie miały prawa widzieć oczy Janiny, stało się coś strasznego: ścisnęła nogi i z cichym jękiem, przywierając do kory drzewa, zalało ją spełnienie. Zjechała wzdłuż pnia i chwilę siedziała na trawie, nie mogąc się opamiętać. To, co się stało, było tak silnym przeżyciem, jakiego już dawno nie dostąpiło jej ciało. Ostatni raz na długo przed urodzeniem Wandusi. Dlaczego zabroniła mu dostępu do siebie?

      Kochankowie ożywili się. Janina spojrzała w ich stronę, ale niewiele ujrzała, więc musiała podciągnąć się i wychylić lekko głowę. On wchodził z nią w głąb stawu, aż wreszcie zanurzyli się oboje. Był to idealny moment na opuszczenie tego miejsca. Dopiero teraz uzmysłowiła sobie, co by było, gdyby ją widzieli. Takie upokorzenie. Wstyd. Nie dla nich oczywiście, ale dla niej. Musiała czym prędzej wrócić do domu, co też zrobiła. Słaniając się na nogach, przedzierała się przez krzewy aż wreszcie pojawił


Скачать книгу