Aremil Iluzjonistów: Uwikłani. Alicja Makowska
Читать онлайн книгу.drogą to ciekawe, że na taki egzamin nie jest nałożony żaden limit wiekowy, nie? Twoja siostra i kuzynka nie są nawet pełnoletnie. Ten cały Nastemoon też nie. A te dziwolągi ze Wschodu to stare wygi. Aż dziw, że mogą ciągle używać iluzji. Słyszałem, że są starsi nawet od naszego lidera! Ciekawe, gdzie się tułali tyle czasu, że na egzamin dotarli dopiero teraz…
– Ostatni egzamin przeprowadzaliśmy osiem lat temu, w międzyczasie był jeszcze w Natamiru – mruknął Den.
– No tak, ale chyba organizują go też u siebie, nie? I dlaczego pozwalamy im przyjeżdżać do nas? Przecież to podejrzane typy!
– Po to, byś miał większe trudności w obstawianiu, kto wygra. Poza tym bez nich byłoby mało uczestników.
– No jednak jest jakiś limit?
– Wyślij mózg, Ronie – zażartował. – Przecież muszą być jacyś przeciwnicy, nie?
– Słyszałem, że nawet las jest dla nich przeciwnikiem. Że krążą po nim bękarty Spadkobierczyni Pierwszej Jedności.
– Eee tam… bzdur się nasłuchałeś.
– Ale kiedy…
W tym momencie gwar ucichł, bo do sali dziarskim krokiem wrócił wychowawca. Po jego wesołej minie odgadli, że nie ma dla nich dobrych nowin.
– Nie będzie wolnego na czas egzaminu iluzjonistów – oznajmił prosto z mostu. – Przychodzicie normalnie do szkoły, ale zajęcia spędzamy na terenie festynu. Weźcie ze sobą przybory. Poćwiczymy czytanie i pisanie na łonie przyrody. Uczniowie, których rodzina bierze udział w egzaminie, są zwolnieni na czas jego trwania – powiedział to bezosobowo, nawet nie patrząc w stronę Dena, choć tylko do niego odnosiła się ta informacja. Chłopakowi nawet się to spodobało.
Poczuł, jak Ronie szturcha go w ramię.
– Dobrze masz – szepnął.
– Czy ja wiem? – mruknął. – Matka będzie dowodzić uzdrowicielami na festynie, więc pewnie zaciągnie mnie do pracy.
– Ale zobaczymy się tam? Na poligonie?
– Jasne.
– Jeszcze nie skończyłem. Proszę nie rozmawiać – odezwał się ostro nauczyciel, tym razem patrząc ostrzegawczo w ich stronę. Jednak zaraz ponownie wcielił się w rolę nieporadnego, niewysokiego człowieczka. Podrapał się po głowie, zastanawiając, czy ma jeszcze coś przekazać. – Ach tak… – zaczął. – Wszystkie dodatkowe zajęcia są odwołane. Przesunie się także termin waszych sprawdzianów. A osoby zwolnione będą musiały zaliczyć nieobecność. Rozumiemy się, Den?
Chłopak kiwnął głową, powstrzymując szeroki uśmiech. W końcu był traktowany jak inni. Bez pobłażania.
– Dzisiaj wypuszczę was wcześniej, bo mamy zaraz ważną naradę. Jakieś pytania? – Odczekał chwilę. – Nie? No to możecie zmykać.
Za oknem ciemniało w zastraszającym tempie. Ostatnie promienie słońca wkradały się do środka gabinetu lidera niczym natrętni petenci.
Minaro siedział w tym półmroku i nie raczył nawet zapalić świec. Światło odsłoniłoby tylko stertę papierów, które musiał przejrzeć i podjąć w stosunku do zamieszczonych tam treści odpowiednie decyzje. Wolał uciec w tę oszukańczą ciemność, która dawała choć na chwilę przyjemne złudzenie lekkości.
Minaro obracał w dłoniach odpieczętowaną kopertę. Przyszła dziś rano z Natarabii. Oficjalna odpowiedź na zaproszenie przystąpienia do egzaminu. Słowa nie wyszły spod jej pióra, ale musiała je dyktować. W końcu pisanie dla każdego iluzjonisty było solą w oku.
Podpis był jej. To dlatego nie mógł odłożyć koperty na bok. Jeszcze wczoraj mogła trzymać ją w rękach. Pomimo długiej podróży, koperta ciągle pachniała Ajdą Turman, obecną liderką Natamiru.
Nie znał słów na tyle pięknych i dostojnych, by móc ją opisać. Dla niego była Ajdą, tak po prostu. Drobną postacią z długimi kasztanowymi włosami, zazwyczaj splecionymi w warkocz. Charakterystyczną cechą jej ubioru była skórzana stójka idealnie dopasowana do szyi i lewego policzka. To za nią kryła blizny po poparzeniach zdobytych niechlubnie podczas chrzestnego zadania, czyli pierwszej iluzjonerskiej misji. Ale nawet z tym uszczerbkiem, była najpiękniejszą kobietą na półwyspie.
To ze względu na nią Minaro wprost nie mógł doczekać się każdej kolejnej delegacji do Natamiru. Sojusznicze państwa często organizowały wspólne narady i debaty. Porozumienie między nimi trzeba było pielęgnować. Narady stanowiły nieliczne okazje, podczas których mogli się zobaczyć, ale Minaro nie narzekał. Jeśli jego plan się ziści, to niedługo będą się widzieć o wiele częściej. Wsunął rękę do kieszeni, by upewnić się, że puzderko z niej nie zniknęło.
Wierzył, że jest mu przeznaczona. Wiedział o tym, odkąd ich spojrzenia spotkały się na placu podczas defilady w okrągłą rocznicę zawiązania sojuszu. Co najważniejsze, Ajda podzielała to zdanie. Już niedługo będą widywać się codziennie.
Nie zdołał powstrzymać szerokiego uśmiechu, gdy rozległo się krótkie pukanie i prawie natychmiast do środka weszła jego asystentka, podporucznik Hesper.
– Z czego pan się tak cieszy? – spytała półszeptem.
– Z niczego, po prostu… mam dobry humor – odparł zmieszany. – O co chodzi, Hesper?
Kobieta skrzywiła się lekko, jakby przypomniało jej się coś nieprzyjemnego.
– Przyszła pańska matka.
Minaro poczuł, jak kość staje mu w gardle.
– Wpuść ją – podchwycił od niej ton półszeptu. – Takim jak ona lepiej nie kazać czekać.
Hesper dygnęła i otworzyła szerzej drzwi. Zaprosiła gestem stojącą w holu starszą panią, po czym szybko wróciła do swoich obowiązków.
Po chwili do środka dystyngowanym krokiem weszła owinięta wełnianym szalem przysadzista kobieta. Pomimo dokuczającej jej choroby stawów, która uprzykrzała codzienne funkcjonowanie, zawsze dbała o wygląd, co Minaro podziwiał, ilekroć z braku czasu i chęci zakładał na plecy wygniecioną koszulę. Włosy z pasmami siwizny, starannie ułożone w zgrabny kok, częściowo ukrywał dopasowany kolorem do żakietu kapelusik.
– Do czego to doszło, żeby matka musiała prosić się o audiencję u syna – rzuciła na powitanie i obrzuciła gabinet krytycznym spojrzeniem. – Zamierzałeś tu spać, chłopcze?
Westchnęła z nutą niezadowolenia.
– I pomyśleć, że taki nierozgarnięty bachor został liderem – mruknęła pod nosem i nie czekając na zaproszenie, przycupnęła na stojącym naprzeciw biurka krześle.
Minaro uśmiechnął się przepraszająco. Jego matka miała trudny charakter. Dla większości ludzi była oschła, a jej słowa brane do serca potrafiły być bolesne jak wbicie żądła. On jednak przez lata stał się odporny na te małe przykrości i docinki. Matka była z niego dumna, chociaż nie okazywała tego wprost. Odkąd pochowała męża, lata temu, musiała przejąć wiele jego obowiązków, samotnie prowadzić dom i samodzielnie wychować syna. Dzięki temu nauczyła się z dystansem podchodzić do codzienności i nie brać do siebie niczego, co mogłoby zgasić w niej ten hart ducha.
Rozumiał to doskonale i nauczył się, że pewnych rzeczy nie można zmienić. Można je tylko zaakceptować takimi, jakimi są.
– Może ten kraj potrzebował jednego nierozgarniętego bachora – pociągnął temat.
Prychnęła lekceważąco.
– Gdyby chcieli ściągnąć sobie na kark wojnę, to po prostu wypowiedzieliby ją komuś.
– Dlaczego