Aremil Iluzjonistów: Uwikłani. Alicja Makowska
Читать онлайн книгу.przez pół doby siedem dni w tygodniu. Tym sposobem miała i opiekę, i towarzystwo. Upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu. Fakt, że do niego przyszła był godny podziwu. Zazwyczaj nie czuła się na tyle dobrze.
– Widzę, że jesteś dzisiaj w formie.
– W przeciwieństwie do ciebie. Pół dnia siedzisz i miętosisz tę kartkę w ręku?
– Hm? – Zerknął w dół i natychmiast schował kopertę. – Nie. Wcale nie.
– Papier się przetarł na rogach. Musiałeś wielokrotnie tam zaglądać. To miałeś na głowie cały dzień?
Miał za sobą wiele dyplomatycznych rozmów, ale żaden dyplomata jej nie dorównywał. Potrafiła tak go skołować, że sam nie wiedział, co ma powiedzieć.
Przygryzł wargę, myśląc, jak zmienić temat, ale matka zrobiła to za niego.
– Egzamin, prawda?
– Tak – westchnął. – Posłałem moich prosto do piekła. Wczoraj podpisali papiery.
– Całe miasto tym żyje. Wystarczy przejść się po jednej ulicy. – Machnęła dłonią. – Przeżyją. W końcu chyba ich porządnie przeszkoliłeś, prawda?
– Mam taką nadzieję.
– A co to za kartka? – spytała wnikliwie.
– Odpowiedź z Natarabii. Delegacja przyjedzie jutro.
– I to cię tak cieszy?
– Hm? – Uniósł na nią wzrok.
– Przede mną nie ukryjesz tego głupkowatego uśmieszku, chłopcze.
– No tak… tu mnie masz.
Staruszka poprawiła szal i podniosła się z godnością arystokratki.
– Nie będę ci zajmować więcej czasu, ale weź się do roboty. – Odsunęła krzesło i ruszyła do wyjścia. Zanim jednak nacisnęła klamkę, odwróciła się przez ramię. – Ojciec byłby z ciebie dumny.
Zniknęła za drzwiami, nie widząc ciepłego uśmiechu syna.
Ellen leżała na łóżku, nie próbując już zasnąć. Za grubymi kotarami, wstawały pierwsze promyki słońca. Noc bardziej ją zmęczyła niż zrelaksowała. W żadnej pozycji nie mogła uleżeć na tyle długo, by zasnąć. Każda była niewygodna. Każdy skrawek łóżka ją uwierał. Jakkolwiek układała ciało, czuła echo niespokojnego bicia serca we wszystkich komórkach.
Przewróciła się na drugi bok i zorientowała się, że Luv już się poddała. Musiała niedawno wstać, bo pościel nie była jeszcze zasłana. Zmęczony wzrok Ellen zatrzymał się na oknie.
Zaczął się kolejny dzień. Teraz od egzaminu dzieliło ich zaledwie sześć dni. Sześć dni męczarni i oczekiwana na nieuniknione. Gdyby mogła decydować, wolałaby już teraz do niego przystąpić. Jeśli tak dalej pójdzie, to za sześć dni będzie chodzącym, głodnym i niewyspanym trupem.
Racjonalne myślenie przegrywało z emocjami. Rozum podpowiadał, że powinna porządnie się wyspać, jednak zbuntowany żołądek skutecznie przerywał najmniejszą próbę odpoczynku. Ta karuzela nastrojów doprowadzała Ellen do stanu, w którym ledwo mogła coś przełknąć przez ściśnięte gardło, czy choćby skoncentrować się na ćwiczeniach. Wiedziała, że jeśli się nie wyrwie z tego błędnego koła, nie będzie w stanie skutecznie posłużyć się iluzją.
Jedna niespokojna myśl, jedno nieujarzmione uczucie i iluzja rozsypie się w drobny mak.
Gdy uświadomiła sobie prawdopodobieństwo tego niebezpieczeństwa, łzy napłynęły jej do oczu. Jak mam zdać egzamin, skoro nie umiem nawet wygrać sama ze sobą? – zastanawiała się bez końca.
Wtuliła głowę w poduszkę. Mistrz ich przed tym ostrzegał. Egzamin na klasę pierwszą nie polegał na przetestowaniu umiejętności iluzjonerskich. On sprawdzał, czy kandydat nadaje się psychicznie, czy potrafi stawić czoła sytuacji kryzysowej.
Zawsze mogę się wycofać – pomyślała, by dodać sobie otuchy. Lecz gdy dotarło do niej, o czym właśnie myśli, poczuła obrzydzenie do samej siebie. Yaxiel i Luv się nie poddadzą. Wiedziała, że nie może zostać w tyle. Nie teraz.
To nie tak, że czuła się zostawiona samej sobie – że nie miała motywacji ze strony rodziny. Tego miała aż nadto. Ciocia Namier nieustannie powtarzała, że właśnie nadchodzi jej czas, że wespnie się na wyżyny. Wtórował jej wuj, klepiąc po ramieniu i przypominając, że nie może zawieść klanu. Choć wcale nie musiał tego mówić. Miał to wprost wypisane na twarzy. Den krzyczał zwycięskie okrzyki na jej widok, jakby chciał uprzedzić wydarzenia.
Nie, motywacji wcale jej nie brakowało.
Jedyną osobą w obrębie domowników, która doskonale rozumiała jej położenie, była Luv. Dokładnie ten sam przypadek, jeśli nie gorszy. O ile rodzina starała się zachęcać Ellen do pozytywnego myślenia, o tyle w przypadku Luv motywowanie zamieniało się w wywieranie presji.
Luv nie mogła zawieść. Nikt nie dopuszczał do siebie myśli o jej porażce. Była przyszłą następczynią w klanie i nikt nie pozwalał jej o tym zapomnieć chociaż na chwilę. Nestor chodził po domu i snuł plany, jak to będzie, gdy jego córka uzyska najwyższą rangę w klanie. Ellen nie wiedziała, czy wuj robi to specjalnie. On i Luv unikali rozmów od czasu tamtej kłótni, co tylko potęgowało napięcie. Jednak Ellen miała świadomość, że za każdym razem, gdy Nestor puszczał wodze fantazji, Luv była w zasięgu słuchu.
Nikt jej nie wspierał we właściwy sposób, chociaż wszyscy znali stopień przeżywalności na egzaminie. Ellen chociaż chciała, nie mogła tego zmienić. Sama nie umiała jej wesprzeć. Wszystko, co mogła zapewnić swojej kuzynce, to bycie jej milczącym towarzyszem. Solidaryzowanie się z nią w oczekiwaniu na dzień egzaminu.
Luv nic nie mówiła. Wszystko dusiła w środku. Każdy niepokój trzymała na krótkiej smyczy. Jednak Ellen dobrze wiedziała, że to opanowanie, które Luv pokazuje na każdym kroku, jest tylko maską.
Bała się.
Bała się przyszłości. Egzaminu. Reakcji otoczenia.
Chwilom słabości pozwalała ujawniać się tylko w bezpiecznej strefie, jaką były ciemność i samotność. Wiele razy Ellen słyszała w nocy jej płacz. Wiele razy po dźwiękach poznawała, że dręczy ją bezsenność. Luv często znikała jej z oczu, ale były także chwile, gdy bez słowa patrzyła na Ellen, jakby trwała między nimi głucha nić porozumienia.
I tak w rzeczywistości było. Ellen wiedziała dokładnie, co dręczy kuzynkę. Luv nie mogła ich zawieść. Bała się tego. Bała się rozczarowania w oczach wszystkich. Choć narzekała na klan i twierdziła, że nikt jej tutaj nie rozumie, choć tak często sprzeczała się z ojcem, wcale nie miała zamiaru zawieść. Ani ojca, ani klanu, a w szczególności mistrza. Nie chciała zawieść też brata, w końcu jej osiągnięcia były dla niego poprzeczką, którą Den miał przeskoczyć.
Bała się tego o wiele bardziej niż śmierci. Bo było bardziej realne. Bliższe.
Klan uznawał Luv za perełkę, ale jej nie rozumiał. Ellen nie umiała sobie wyobrazić tej presji. Wiedziała, że ona nie byłaby w stanie jej sprostać.
Jeszcze ta przedwczorajsza kłótnia. Potwierdzała tylko, jak bardzo napięta atmosfera panowała w ich domu. Ilekroć Luv i wuj znajdowali się w jednym pomieszczeniu, rzucenie pojedynczego słowa mogło skutkować wybuchem. Ellen dusiła się w tych czterech ścianach. Jeśli już wychodziła z domu, to tylko po to, by włóczyć się bez celu. Ale długie, bezcelowe spacery i monotonia zlewających się godzin doprowadzała ją do apatii i ponurych myśli.
Od czasu do czasu odwiedzali ich członkowie klanu pragnący osobiście pogratulować dziewczynom. Po pierwszych kilku wizytach ciocia Namier oszczędziła