Drapieżny pocałunek. Roberto Saviano
Читать онлайн книгу.powierzyć zadania specjalne. A taka organizacja powinna mieć głos decyzyjny.
– Zrozumiałem. Ale dlaczego paranza miałaby wam wyświadczyć tę przysługę?
Nicolas nie przypadkiem użył słowa „przysługa”. Wybrał je, bo adwokat użył go jako pierwszy.
– Powiedz, ile chcecie. Zapłacimy.
Zamiast dać odpowiedź, Nicolas wziął ze stołu kilka serwetek i zaczął je zwijać w kulki. Kiedy już były gotowe, włożył je sobie do ust, dociskając kciukiem. Caiazzo patrzył na niego jak na wariata. Co to znaczy? Czy to ma być ochrona na zęby, na wypadek gdyby mieli się bić?
Tymczasem Nicolas założył nogę na nogę i zaczął mówić z sycylijskim akcentem:
– Czym sobie zasłużyłem na taki brak respektu? – Od dawna marzył, żeby odegrać tę scenę. Szkoda, że nikt tego nie nagrywa, zamieściłby filmik na YouTubie i miał mnóstwo udostępnień. – Co wam zrobiłem, że tak mnie traktujecie? – recytował dalej. – Skąd wam przyszło do głowy, że musicie mi zapłacić, żebym kogoś zabił?
– Maharadża, nie rozumiem cię. Jeżeli cię uraziłem…
Don Vito Corleone był zawsze idolem Nicolasa. Maharadża czuł się do niego podobny, tak samo jak on wyznawał zasadę, że odwaga jest ważniejsza niż cokolwiek innego. Ale Caiazzo nawet nie zrozumiał, że siedzący przed nim chłopiec imituje Marlona Brando. Próbował za to użyć swojej stałej strategii: przerwać negocjacje, zakładając, że osiągnął swój cel.
– A więc doszliśmy do porozumienia? Pójdę zaraz do inżyniera D’Elii i zaniosę mu tę dobrą wiadomość. Jestem twoim dłużnikiem, Maharadża. – Stał już przy fotelu, kiedy Nicolas wypluł na podłogę mokre od śliny kulki papieru.
– Hamuj, hamuj, mecenasie! Wziąłeś mnie za kelnera obsługującego inżyniera D’Elię?
– Ależ skąd! Proszę cię o przysługę i jestem gotowy zapłacić za nią, ile zażądasz… – powiedził Caiazzo i usiadł z powrotem w fotelu, blady i jeszcze bardziej skonfundowany niż wcześniej.
– Nie chcę was obrazić, mecenasie, ale pieniądze, które możecie nam zaoferować, potrafimy zarobić w dwie godziny.
Caiazzo nareszcie przejrzał na oczy. To już nie były te same dzieciaki, które wybronił przed więzieniem na Nisidzie.
– No to czego chcecie? – zapytał.
– Proponuję, żebyśmy zrobili wymianę. – Nicolas uśmiechnął się, zadowolony, że udało mu się połączyć dwa bardzo odległe od siebie punkty. – W zamian za tę przysługę musicie mi powiedzieć, gdzie jest Tygrysek.
– Kto? – Mecenas absolutnie się tego nie spodziewał, trochę więc potrwało, zanim dotarło do niego, o czym mówi Maharadża.
– Tygrysek, mecenasie. Człowiek z klanu Faella, ten który zabił Gabriele Grimaldiego, syna don Vittoria.
– Tygrysek… Tak, zrozumiałem, o kogo chodzi, ale ja nie mam nic wspólnego z jego sprawą. – Caiazzo już się pozbierał. Był starym wygą, przybrał bardziej formalny ton, wiedział, jak sobie radzić w pewnych sytuacjach. – Nie uczestniczyłem w jego procesach, naprawdę nic nie wiem. Reprezentował go mecenas Masturzo. Możesz spróbować z nim porozmawiać, ale te informacje są zastrzeżone.
– Podobnie zastrzeżone jest strzelanie do Cyganów. Wszyscy zajmujemy się wysoce zastrzeżonymi sprawami, mecenasie.
– Ale ja naprawdę nic nie wiem. Z mecenasem Masturzem nie jestem w aż tak zażyłych stosunkach. Jak mógłbym zapytać go o coś takiego? – Oddychał z trudem, jego wcześniejsza stanowczość gdzieś się rozwiała.
Nicolas się uśmiechnął. Do niego należało zamknięcie tej rozmowy.
– Mecenasie, przecież wy w tym sądzie wymieniacie się nawet żonami! To chyba nie problem wymienić się jakąś informacją, na pewno bez trudu dowiecie się, gdzie jest Tygrysek. Możecie razem z inżynierem spać spokojnie, znajdujecie się w rękach fachowców.
Niedziela
W sobotę posłaniec z kwiaciarni zadzwonił na domofon w domu Letizii. Wychyliła się jej matka.
– Co jest? Przyniosłeś bukiet kwiatów?
– Nie, proszę pani.
– To po co dzwonisz?
– Przywiozłem cały furgon kwiatów.
Nicolas był pewny, że dzięki temu zostanie mu wybaczona kłótnia sprzed kilku dni. Miał rację. W niedzielę rano znalazł w smartfonie wiadomość na WhatsAppie ze zdjęciem Letizii w fioletowych majteczkach, które szczególnie go podniecały, z rozpuszczonymi włosami zakrywającymi piersi, ale tylko trochę, i dłonią schowaną w rękawicy kuchennej z napisem Hello Kitty. Fotografii towarzyszyło zaproszenie obramowane serduszkami: „Niedzielny obiad u twojego kociaka?”.
Wciąż jeszcze bolało go wspomnienie o tym, jak wpadł przez dziurę w suficie do kuchni profesor, i perspektywa lizania ran w ramionach Letizii była bardzo nęcąca. Bardziej jednak niż upadek bolało go znieważenie jego dzielnicy przez don Vittoria, wziął zatem ze sobą czarną farbę w sprayu i po drodze zostawił swój ślad na asfalcie: F12. W tym skrócie F było pierwszą literą jego nazwiska: Fiorillo, ale i dzielnicy: Forcella. Nicolas połączył w nim swój los z ulicami, na których władał. Z kolei „12” było pozycją litery „N” w alfabecie, a jednocześnie odwoływało się do liczby apostołów. Podpis jak się patrzy – uśmiechnął się, zadowolony z siebie. A że miał już w ręce ten spray, machnął jeszcze obok napis: „Kocham cię, Lety”.
Zawinięty w pościel Tukan otworzył tylko jedno oko. Drugie miał całe zaklejone. Ktoś wykręcał mu paluch u nogi. Przecież to niedziela! Co się dzieje?
– Wstawaj, gnojku! – mówił ojciec i ciągnął go za stopę. – Dostałeś niedostateczny z matematyki i z włoskiego. To ja na ciebie pracuję, a ty przynosisz takie stopnie? I co to za nowy tatuaż na ręce?
– To Michael Jordan – wymamrotał Tukan.
– Co? Mnie to wygląda na trójkąt z kulką.
Cholerna niedziela! – pomyślał Tukan.
Tukan już dawno zdecydował, że nie rzuci szkoły. Powód był prosty: w szkole mógł odpocząć po pracy przy sprzedaży narkotyków, poza tym mógł nią wytłumaczyć czas spędzany z paranzą. Ale musiał za to znosić ataki złości ojca, człowieka krewkiego, któremu bardzo zależało na tym, żeby syn dobrze się uczył. Sam był listonoszem i chciał, by jego dziecko dzięki wykształceniu wspięło się wyżej. Tukan poddawał się temu cierpliwie.
Niedziela to pieprzony dzień, pomyślał Lollipop. Żeby zaspokoić głód, jaki go obudził, musiałby usiąść za stołem na przyjęciu weselnym, tymczasem w kuchni czekała na niego tylko szklanka z jakimś zielonkawym napojem i kilka sucharków. Matka znowu była na diecie, więc zostawiła mu koktajl z selera i pomarańczy z dodatkiem imbiru. Cała jego rodzina już siedziała przy stole, ojciec, matka i dwie siostry, ich rozmowa kręciła się jak zwykle wokół tematu klubu fitness, który wspólnie prowadzili. Nic wielkiego, trzy sale – w jednej stały bieżnie i rowerki stacjonarne, w drugiej odbywały się zajęcia grupowe, a trzecią wyposażono w hantle, sztangi i dwie maszyny do trenowania full body. Poza tym prysznice, mała sauna dla najwyżej dwóch osób oraz szatnie. Ojciec dokonał tej inwestycji wiele lat wcześniej za pieniądze ze spadku, którego nikt się nie spodziewał, teraz musieli bardzo się starać, żeby przynajmniej nie dokładać do tego interesu.
– O której w nocy wróciłeś,