Gdy nadeszło życie. Aneta Krasińska

Читать онлайн книгу.

Gdy nadeszło życie - Aneta Krasińska


Скачать книгу
nie obrażaj się na mnie – odezwał się Darek, stojąc pod drzwiami.

      – Tylko nie Magdaleno! – warknęła przez zaciśnięte zęby.

      – Przecież wiesz, że tylko się z tobą droczę – dodał miękkim głosem.

      – Nie śmieszy mnie to – odparła nie mniej poirytowana.

      – Ale chociaż ze mną rozmawiasz.

      – Właśnie kończę – stwierdziła oschle.

      – Kotku, niedługo wychodzimy, a ja muszę się wykąpać – tłumaczył. – Otwórz drzwi.

      Cisza, która zapadła, zdawała się trwać w nieskończoność. Magda nie miała zamiaru jej przerwać. O nie. To ją przepraszano. Wiedziała, że Darek był inny niż jej dotychczasowi faceci. Ten związek był inny, ale czy to dawało mu prawo mówić do niej „Magdaleno”?

      – Kochanie, to przestaje być zabawne – mówił Darek, a jego głos stał się szorstki. – Jeśli za chwilę nie wejdę pod prysznic, to na pewno się spóźnimy.

      Poganiał ją, drażnił i żartował z niej. Wcale nie przesadzała! Basta! Tak się dłużej nie da! Już się szykowała, żeby go ofuknąć, gdy usłyszała:

      – Marcelina na nas czeka.

      – Nie wplątuj w to Marceliny! – krzyknęła.

      – Będzie czekać i się denerwować, dlaczego jeszcze nas nie ma – tłumaczył, a jego głos był tak dobitny, jakby stał tuż obok.

      Marcelina, jej przyjaciółka, z którą mogłaby konie kraść. Połączyła je przeszłość, a teraźniejszość utwierdziła w przekonaniu, że to właściwy wybór. Nie miała prawa jej zawieść. Ten wieczór należał właśnie do niej. Magda z ociąganiem podniosła się i otworzyła drzwi. Nie poddała się. O nie. Po prostu odłożyła na potem wyrównanie rachunków.

      – Kochanie, nie kłóćmy się już. – Darek, potwierdzając swe intencje, cmoknął ją w policzek.

      – A kto tutaj się kłóci? – Wzruszyła ramionami i ostentacyjnie wyszła z łazienki, głośno zatrzaskując za sobą drzwi.

      Miała wrażenie, że dosłownie się toczy, a sukienka faluje nawet w tych miejscach, w których wcześniej były sprężyste mięśnie. Nie chciała już patrzeć w lustro. To nie był widok, do którego przez lata przywykła. Tak dużą zmianę wyglądu przeżyła tylko raz. Do końca życia nie zapomni widoku prostych zębów zaraz po zdjęciu aparatu ortodontycznego. To miała być przepustka do nowego, lepszego życia. Gdyby teraz ktokolwiek zapytał, czy wykorzystała szansę, to nie miałaby najmniejszych wątpliwości co do odpowiedzi. Udało jej się zbudować firmę cateringową, która słynęła w Żyrardowie z doskonałej jakości produktów, bogatego menu i kompetentnej obsługi. Ta ostatnia akurat spędzała jej sen z powiek, bo współpraca z ludźmi wymagała cech charakteru, których ona raczej nie posiadała.

***

      – Pani Magdo, mamy problem na Stokrotkowej. – Któregoś dnia usłyszała zaniepokojony głos jednej z pracownic.

      – Jaki? – spytała rozespana, bo odkąd zaszła w ciążę, rytm dobowy zupełnie się zaburzył.

      – Przyjechaliśmy pod ten adres, ale nikogo tu nie zastaliśmy – tłumaczyła coraz bardziej zdenerwowana kobieta.

      – Pani Olu, proszę zadzwonić do osoby składającej zamówienie i zapytać, o co chodzi – podpowiedziała, usiłując przetrzeć oczy, by spojrzeć na zegarek stojący na szafce nocnej.

      – Pani Magdo, dzwoniłam, ale… – Urwała, jakby zabrakło jej słów.

      – Ale?

      – Odebrał przyjaciel nieboszczyka – powiedziała przyciszonym głosem, jakby w obawie, że ktoś niepowołany może to usłyszeć.

      – Jakiego znowu nieboszczyka? – spytała Magda całkowicie rozbudzona i natychmiast usiadła na łóżku.

      – Tego, który zamawiał catering – wyjaśniła pracownica równie cicho.

      – Nie rozumiem.

      – Ja też nie, dlatego nie wiem, co dalej robić. Dochodzi siedemnasta. To dzisiaj nasze ostatnie zamówienie, a my stoimy na parkingu przed blokiem. Nie zdążę odebrać dziecka z przedszkola, a…

      Magda przez moment usiłowała poukładać strzępy informacji, które przed chwilą usłyszała.

      – Zacznijmy od człowieka, który odebrał telefon – przerwała narzekania, opierając się o ścianę, bo plecy nieco ją bolały. Była w szóstym miesiącu ciąży i nosiła sporo dodatkowych kilogramów. Ostatnio nawet siedzenie na twardym krześle lub w niewygodnej pozycji sprawiało jej ból.

      – Powiedział, że adres nieaktualny i nie ma sensu, żebyśmy tutaj tkwili, bo na pewno nikt nam nie otworzy, ale ja sprawdziłam zamówienie i na nim podana jest ulica Stokrotkowa, więc…

      – Chwileczkę. Co jeszcze powiedział ten mężczyzna?

      – Ten, który zamawiał?

      – Nie! – warknęła Magda i zacisnęła zęby, by nie powiedzieć słów cisnących się jej na usta. Dopiero po chwili dodała: – Ten, z którym przed chwilą pani rozmawiała.

      – Powiedział, że mamy przyjechać pod inny adres, ale…

      – To dlaczego tam nie jedziecie? – spytała najspokojniej, jak potrafiła.

      – Tam? – dopytywała pracownica, nie kryjąc zdziwienia.

      – Tak! Tam!

      – Sprawdziliśmy, gdzie to jest… – Zawahała się.

      – Skoro wszystko jest jasne, nie rozumiem, dlaczego zawracacie mi głowę! Pojedźcie tam jak najszybciej i postarajcie się ugłaskać klienta, bo nam nie zapłaci!

      – Ale klient to ten nieboszczyk – tłumaczyła.

      – Czy pani coś piła? – spytała w końcu szefowa.

      – Nie! Ale on naprawdę nie żyje.

      Magda wygramoliła się z łóżka i zaczęła coraz szybciej chodzić po pokoju.

      – Ile jesteśmy w plecy? – spytała wreszcie.

      – Faktura jest opłacona – wyjaśniła.

      Nawet jeśli to było nie na miejscu, Magda odetchnęła z ulgą. Nieboszczyk nieboszczykiem, ale kasa musi się zgadzać.

      – Dobra, to jedźcie pod wskazany adres i zostawcie to jedzenie. Reszta nas nie interesuje. My wywiązaliśmy się z umowy.

      – Ale to dom pogrzebowy – szepnęła pracownica.

      – Jaki dom? – dopytała Magda, nie usłyszawszy ostatniego słowa.

      – Pogrzebowy.

      Szefowa nabrała powietrza i przez chwilę nie wypuszczała go. Kiedy wreszcie to zrobiła, poczuła zawroty głowy. Nie pojmowała słów, a ból głowy na pewno jej w niczym nie pomoże. Bezsilna opadła na łóżko, chcąc pozbierać myśli.

      – Pani Olu, jest pani pewna, że chodzi o dom pogrzebowy? – spytała chwilę później.

      – Wiem, co słyszałam – odparła nieco rozdrażniona. – To co robimy?

      – Jedziemy.

      – To znaczy, że pojedzie pani z nami? – dopytywała pracownica, nie kryjąc nadziei w głosie.

      – Nie mam wyboru. W końcu rozwiązywanie problemów to moja specjalność – dodała


Скачать книгу