Gdy nadeszło życie. Aneta Krasińska
Читать онлайн книгу.dotyku.
– Wiem. Też najchętniej zostałbym w domu i obejrzał mecz w telewizorze.
– Fantastycznie – szepnęła.
– Co? – spytał, uruchamiając silnik.
– Mówię, że mam dość tej ciąży. Wkurza mnie zachwyt niedoszłych mamusiek, co to nie widzą rozstępów na brzuchu, nie przeszkadzają im zgaga czy pieprzone mdłości, przez które myślałam, że oszaleję. Chyba jednak jestem z innej planety i hurraoptymizm kompletnie mi się nie udzielił! – wyrzuciła prawie na jednym wydechu.
– Jeszcze moment – tłumaczył, znowu próbując dotknąć jej policzka.
Tym razem nie cofnęła się, ale nie chciała odczuwać żadnej przyjemności.
– Pamiętasz, co mówił lekarz? – Spojrzała na niego z wyrzutem. – Ten moment może potrwać. Dopiero po jakimś czasie wywołują poród.
– Myśl optymistycznie – prosił.
– Nic innego nie robię od ośmiu miesięcy.
– I za to cię kocham.
Zapadła niezręczna cisza. Na szczęście ogrzewanie zaczęło już działać. Magda nerwowo rozcierała dłonie, na które wcześniej włożyła eleganckie skórkowe rękawiczki. W myślach zaklęła, ponieważ kolejny raz dała się podpuścić cwanej sprzedawczyni pod niebiosa wychwalającej bordowe rękawiczki, a zapytana o to, czy są ciepłe, opowiadała, jak miękkie są w dotyku. Chyba właśnie tym stwierdzeniem sprawiła, że Magda rozpłynęła się w zachwytach, zapominając o najważniejszej funkcji. Teraz dopiero żałowała dwustu złotych, które za nie zapłaciła. Z rozrzewnieniem pomyślała o grubych rękawiczkach narciarskich od ubiegłej zimy tkwiących w szafie. W tych warunkach byłyby zdecydowanie bardziej przydatne.
– Może się zapniesz, bo widzę, że trzęsiesz się z zimna.
– Niby jak? – Spojrzała na Darka przeszywającym wzrokiem, po czym przeniosła go na zbyt szczuły płaszcz i mocniej zawiązała szalik.
– Chyba musimy kupić nowy, bo zanim urodzisz, to zamarzniesz – szepnął, próbując się uśmiechnąć.
– Niech się to wszystko już skończy – powiedziała zrezygnowana i oparła głowę.
Darek w milczeniu zapiął pas i powoli ruszył z parkingu. Samochód dzielnie stawiał opór natrętnemu wiatrowi. Magda nawet nie próbowała zapiąć pasów bezpieczeństwa. Na panelu radia przestawiała kolejne częstotliwości w poszukiwaniu czegoś, co by ją zadowoliło. Potrzebowała muzyki, by pokonać zły nastrój. W innym razie zepsuje całą imprezę, a na to jej długoletnia przyjaciółka nie zasługiwała.
Rozdział 2
Biały, drobny puch osiadał na szybach wolno jadącego auta. Wycieraczki miarowo przesuwały się po przedniej szybie, uparcie dbając o nienaganną widoczność. Magda, odkąd wsiedli do samochodu, nie odezwała się nawet słowem. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że Darek kilka razy próbował ją zagadnąć, ale nie potrafiła się przemóc. Zastanawiała się nad tym, czy jego nadopiekuńczość wynika z jej stanu czy raczej z głęboko zakorzenionych cech charakteru. W pierwszym przypadku była nadzieja, że po porodzie facet oprzytomnieje i choć trochę wyluzuje. Jeśli nie, to wcześniej czy później ona oszaleje. Kątem oka spojrzała na jego twarz. Rysujące się skupienie nie pozostawiało wątpliwości co do tego, że Darek całe życie traktuje cholernie poważnie i z dużą starannością zaplanował w nim miejsce właśnie dla niej. Pospiesznie zdjęła rękawiczki, czując, że robi jej się naprawdę gorąco. Doskonale znała te niezapowiedziane skoki ciśnienia. Odruchowo zrobiła kilka głębszych wdechów.
– Co się dzieje? – zapytał niemal natychmiast, spoglądając na nią ukradkiem, ale kiedy nie odpowiedziała, zaczął bacznie lustrować jej twarz.
– Uważaj! – krzyknęła, nie odrywając wzroku od przedniej szyby.
Gwałtownie naciśnięty hamulec sprawił, że auto prawie stanęło dęba. Kilka kolorowych kontrolek jednocześnie zamigało na tablicy rozdzielczej. ABS zadziałał idealnie. Magda odruchowo zaparła się o deskę rozdzielczą, skutecznie amortyzując szarpnięcie. Czerwone światło odbijające się w przedniej szybie oświetlało jej pobladłą twarz. Rozbieganym wzrokiem usiłowała omieść swoje ciało. Niemal automatycznie jej dłoń znalazła się na brzuchu.
– Jak się czujesz?! Nic ci nie jest?! – dopytywał Darek, rozgorączkowany. – Wszystko w porządku?!
– Tak – odparła cicho. – Chyba tak.
– Magda, przepraszam! Nie chciałem! – tłumaczył, coraz mocniej ściskając jej dłoń.
– Wiem. – Próbowała go uspokoić. – Darek, wszystko jest w porządku.
– Kochanie, musimy jechać do szpitala – dodał, patrząc na jej wciąż pobladłą twarz.
– Co? Nie ma potrzeby. – Usiłowała się uśmiechnąć. – Już wszystko dobrze – dodała, wpatrując się w niego swymi błękitnymi oczyma, w których wciąż odbijało się czerwone światło z przydrożnego sygnalizatora.
– Ale trzeba sprawdzić, co z maleństwem. – Darek zdawał się nie słyszeć jej słów.
– Ja i dziecko czujemy się dobrze – zapewniła, a w jej głosie pojawiła się nutka zniecierpliwienia.
– Kochanie…
– Czy naprawdę tak trudno jest mi zaufać? – spytała z wyrzutem. – Darek, czy ty rzeczywiście myślisz, że ja nie potrafię zatroszczyć się o siebie i nasze dziecko? Za kogo ty mnie bierzesz?
To pytanie zawisło w powietrzu niczym ostry miecz gotowy do tego, by w razie potrzeby szybko go użyć.
– Skarbie, wiesz, że nie to miałem na myśli – kajał się, ale najwidoczniej jeszcze zbyt mało, by Magda zrezygnowała z wyrzutów.
– Darek, to ja za chwilę będę matką i najlepiej wiem, co jest dobre dla mnie i dziecka.
– Wiem, masz rację – odparł i niemal podskoczył, słysząc klakson stojącego za nim auta. – Już jadę! – krzyknął, choć kierowca nie miał szans go usłyszeć. – Spokojnie, wiozę ciężarną.
Magda westchnęła i zapadła się w fotelu. Miała dość tej nerwowej podróży.
Zielone światło jeszcze przez chwilę jarzyło się na sygnalizatorze, akurat tak długo, by zdążyli przejechać. Ponowny dźwięk klaksonu pożegnał ich, a wściekły kierowca jeszcze przez chwilę wygrażał im pięścią.
Chwilę później Darek zaparkował przed jedną z nielicznych w Żyrardowie drogich restauracji. Wysokie okna, w których ustawiono niewielkie, choć bogato zdobione lampy otulające przestrzeń ciepłym blaskiem, zdawały się zapraszać ich do środka.
Magda powoli otworzyła drzwi auta i ostrożnie wysiadła, nie czekając na swojego rycerza, który zmagał się z parasolem. Wiatr skutecznie stawiał opór i parasolowi, i jego właścicielowi. Wreszcie ten ostatni się poddał. Nadstawił ramię. Magda bez wahania wsunęła rękę i podążyli na spotkanie.
Kiedy weszli do środka, natychmiast dostrzegli trzy osoby siedzące przy stoliku w głębi przestronnej sali, w której dominował lawendowy kolor. Na ścianach wisiały fotografie kwiatów lawendy oprawione w białe ramy. W tym samym kolorze były meble ustawione wzdłuż ścian. Kilkanaście okrągłych stolików zdobiły niewielkie wazoniki, w które wetknięto sztuczne kwiaty. Biała podłoga lśniła, nadając wnętrzu wrażenie nieskazitelności. Magda natychmiast pomyślała, że gdyby miała