Gdy nadeszło życie. Aneta Krasińska

Читать онлайн книгу.

Gdy nadeszło życie - Aneta Krasińska


Скачать книгу
znaleźć rozwiązania. Cierpiała, siedząc w biurze, w którym przez cały czas musiała być włączona klimatyzacja, bo każde, nawet najmniejsze wspomnienie o aromacie wywoływało u niej mdłości.

      – Wybaczcie – odezwała się, gdy rozmowa przy stole nieco ucichła, wskazując na swój brzuch. – Muszę pójść do toalety.

      Lidka nieznacznie skrzywiła się na znak zrozumienia sytuacji, po czym wróciła do rozmowy o niedawno zdiagnozowanym przypadku choroby bostońskiej, której o mały włos nie pomyliła z anginą. Magda spojrzała w stronę Darka chłonącego każde słowo Lidki. Już wiedziała, o czym będą rozmawiać przy jutrzejszym śniadaniu.

      Minęła kilka stolików, przy których goście doskonale się bawili, i podreptała do łazienki. Nacisnęła klamkę. Drzwi otworzyły się niemal bezszelestnie. Podeszła do jednej z dwóch kabin i powoli zamknęła się w środku.

      Zza cienkiej gipsowej ścianki działowej dobiegł do niej znajomy głos.

      – Tak, pracuję tam, gdzie mnie poleciłeś. Myślałeś, że się nie zorientuję? – Marcelina zaśmiała się nienaturalnie. – Uważnie słuchałam twoich opowiadań o firmach, z którymi współpracujesz albo po prostu utrzymujesz z nimi kontakty, dlatego skojarzyłam nazwę. Powinnam ci podziękować już pół roku temu, lecz wolałam się nie narzucać – tłumaczyła.

      Magda poczuła nagły ucisk w dolnej części brzucha. Pomyślała, że jeszcze chwila, a jej pęcherz eksploduje. Nie miała wyjścia. Musiała zacisnąć zęby. Może w tym konkretnym przypadku należało zacisnąć coś innego, więc z całych sił spięła mięśnie i skoncentrowała uwagę na głosie przyjaciółki. Jednocześnie uświadomiła sobie, że było w nim coś nienaturalnego. Marcelina, stateczna matka z dwójką nastolatków w domu, nie należała do osób rozrywkowych. Jej najbardziej spektakularnym wyczynem był spacer boso po trawniku w parku, gdy wspólnie wypiły butelkę szampana, oblewając zdobycie intratnego zamówienia na obsługę cateringową imprez integracyjnych jednej z największych firm telekomunikacyjnych. Spacer nie miał szczęśliwego finału. Żadna z nich nie posiadała czworonoga, więc nie wiedziały, że trawniki w parku to pole minowe. Smród psich odchodów sprawił, że wszystkie bąbelki niemal natychmiast ulotniły się z ich głów. Marcelina – ofiara psiej toalety – usiłowała znaleźć skrawek czystej trawy, by pozbyć się niechcianego balastu. O dziwo, śmiała się przy tym do rozpuku. Magda siarczyście klęła przez całą drogę do domu. Osobliwy smrodek towarzyszył im aż do powrotu ze spaceru. Nawet teraz Magda była w stanie go sobie przypomnieć. Westchnęła, przyciskając ucho do zimnej ściany w kabinie.

      – W takim razie nadrabiam zaległości i bardzo ci dziękuję za protekcję – oświadczyła Marcelina.

      Magda bezgłośnie westchnęła, zastanawiając się, dlaczego jej przyjaciółka nie wierzy w to, że jest wartościowym człowiekiem i nie została przyjęta do pracy wyłącznie poprzez układy, ale przede wszystkim dzięki swoim umiejętnościom.

      Śmiech. Znowu ten dziwny śmiech.

      – A jak ty się miewasz po powrocie do Australii? – dopytywała.

      Magda zaczęła się zastanawiać, co tak naprawdę wydarzyło się między Marceliną i Emilem podczas majowego spotkania. Przyjaciółka zmieniła się, to można stwierdzić już na pierwszy rzut oka, ale nie zdradziła żadnych szczegółów tamtego bądź co bądź pamiętnego wieczoru. Magda skłamałaby, mówiąc, że dla niej taki nie był. Owoc beztroskiego szaleństwa właśnie nosiła pod sercem.

      – Czyli pracowicie, ale pozytywnie – bardziej stwierdziła, niż zapytała Marcelina.

      Pracowicie i pozytywnie? Magda przysłuchiwała się tym słowom. W jej przypadku życie stanęło na głowie. Odkąd dowiedziała się, że zaszła w ciążę, nic nie wyglądało jak dawniej. Pewien etap zakończył się bezpowrotnie. Najbardziej żal było jej beztroski. W zasadzie jedynym kagańcem, który poniekąd sama sobie włożyła, była firma. Wiedziała, że dopóki biznes właściwie funkcjonuje, stać ją będzie na nocną zabawę w drogich stołecznych klubach, zagraniczne wczasy, sportowe auto i nowe ubrania, które kochała kupować. Praca była dla niej świętością. Resztę pojmowała w kategoriach zabawy, a przynajmniej takie stwarzała pozory. Czasem budziła się w środku nocy zlana potem. Nie miała pojęcia, co jej się śniło. Potwornie się bała. Później już nie zasypiała do rana, jakby obawiając się, że demony przeszłości mogą powrócić.

      – Kiedy przylecisz do Polski? – spytała kobieta, a jej głos zawisł w powietrzu niczym szybowiec, który dopiero co wystartował, a przed nim rozpościera się nieograniczona przestrzeń.

      Magda była przekonana, że to nie jest dobry pomysł. Wciąż miała przed oczyma obraz przyjaciółki i Emila spacerujących nad ranem w parku wokół restauracji, gdzie odbywało się spotkanie absolwentów liceum. Zwróciła uwagę na wzrok Emila, którym niemal chłonął kobietę. Oczy Marceliny skrzyły się, jak wtedy gdy była nastolatką.

      – Oczywiście, bardzo chętnie. Pogniewałabym się, gdybyś nie znalazł dla mnie choć chwili. Wiesz co, już dzisiaj zapraszam cię na obiad. Poznasz moją rodzinę.

      Magda nerwowo zamrugała. Pęcherz znowu dał o sobie znać. Delikatnie pomasowała dół brzucha, ale nie przyniosło to najmniejszej ulgi. Jeszcze chwila. W końcu jak długo można rozmawiać z kimś, kto jest na drugim krańcu świata?

      – Tak, Czarek zrezygnował z rejsów. Teraz osiadł na lądzie. Można powiedzieć, że uczymy się żyć ze sobą.

      Magda usiadła na klapie sedesu. Z tym jednym zgadzała się całkowicie. Widziała, jak trudno jest im porozumieć się w codziennych sprawach. Które z nich powinno pójść na zebranie do szkoły? Kto ma zrobić zakupy czy przygotować obiad? Wcześniej wszystko należało do obowiązków Marceliny niezależnie od tego, czy Czarek wypłynął w rejs, czy właśnie z niego wrócił. Po prostu nie wiedział, co się dzieje wokół niego. Magda od dłuższego czasu podejrzewała, że to pozory. Utwierdził ją w tym przekonaniu wspólny pobyt na Majorce.

***

      Kupowanie wczasów w ostatniej chwili nie leżało w naturze Marceliny. Zwykle już zimą zasiadali z mężem przed komputerem i przez kilka kolejnych wieczorów porównywali oferty. Teraz musiała znaleźć dla siebie zajęcie, dzięki któremu zapomni o codzienności. Dlatego w tym roku wyjątkowo sama wybierała wakacje za rozsądną cenę. Złamana noga Olafa unieruchomiła ją w domu na blisko sześć tygodni. W tym czasie musiała sobie radzić z opieką nad niepełnosprawnym synem, zdrową córką i z nieobecnością męża. Właściwie została więźniem we własnym mieszkaniu. Wychodziła tylko wówczas, gdy pieczę nad dziećmi przejmowali jej rodzice. To oni odprowadzali Amelkę do przedszkola, podczas gdy ona zajmowała się gotowaniem kisielków, studzeniem galaretek i parzeniem rumianku. Po tych kilku tygodniach czuła się, jakby ktoś przepuścił ją przez maszynkę, a wyglądała jeszcze gorzej. Dlatego nie zamierzała oponować, gdy któregoś dnia z impetem równym nawałnicy do jej mieszkania wparowała Magda z propozycją z serii tych nie do odrzucenia.

      – Znalazłam świetną ofertę wczasów na Majorce! – tłumaczyła rozgorączkowana. – Jeśli się pospieszymy i zrobimy rezerwację jeszcze dzisiaj, to dostaniemy dodatkową zniżkę. Pojedziemy w czerwcu, przed sezonem, wtedy jest mniej zwariowanych małolatów i napaleńców. Pamiętasz tamtego lowelasa, który przyczepił się do mnie w drodze na Maltę?

      – W przyszłym tygodniu ściągną Olafowi gips, potem miesiąc rehabilitacji i…

      – I możemy jechać! – przerwała jej przyjaciółka.

      – Czarek teoretycznie w czerwcu ma urlop, więc nie powinno być problemu, ale dla pewności zadzwonię do niego.

      – Jak najszybciej, bo taka


Скачать книгу