Przejęcie. Wojciech Chmielarz

Читать онлайн книгу.

Przejęcie - Wojciech Chmielarz


Скачать книгу
znaczy?

      – Ciało wisiało w dość widocznym miejscu. Prędzej czy później ktoś by się nim zainteresował. Po co więc zawracał sobie głowę naszymi lumpkami?

      Znowu miała rację. Ale tym razem odpowiedź nasunęła się Mortce sama.

      – To morderstwo to ostrzeżenie. Dla bardzo konkretnego adresata. My jesteśmy posłańcami. Mieliśmy tylko odebrać list i podstemplować odbiór. A nadawcy zależy na tym, by odbiorca go szybko dostał.

      Mortka podniósł kubek z kawą i powoli obracał go w dłoni. Nie podobało mu się to, co sam przed chwilą powiedział. Ale wiedział, że ma rację.

      Ktoś grał z nimi w bardzo niebezpieczną grę.

      Rozdział 4

      Knajpa na Chmielnej tonęła w gwarze. Zarezerwowany stolik, a właściwie złączone ze sobą dwie solidne ławy, które zajmowały sporą część pomieszczenia, Mortka odnalazł na pierwszym piętrze restauracji. Stanął z boku i przyglądał się ludziom, których do tej pory znał tylko jako nicki na forum internetowym. Wyglądali… zwyczajnie. Grupa facetów, najczęściej w zbliżonym do niego wieku, chociaż było kilku starszych i dwóch młodszych, schludnie ubranych, roześmianych i pijących piwo. Po prostu znajomi, którzy wspólnie wybrali się w weekend do knajpy. Zresztą, czego innego się spodziewał? Że będą tu siedzieć, ponurzy i cisi, i wzajemnie wysłuchiwać swoich łzawych historii o rozwalonych małżeństwach i popełnionych błędach? Nie. To byłoby straszne.

      Podszedł do stolika, od którego wstał niemal łysy okularnik.

      – Cześć. Widziałem, jak nam się przyglądałeś. Byłem ciekawy, kiedy podejdziesz – powiedział mężczyzna, wyciągając dłoń. Mortka uścisnął ją i przez moment miał wrażenie, jakby wsadził swoją rękę w imadło. Okularnik był zadziwiająco silny.

      – Nie wiedziałem, czy to na pewno tutaj…

      – Tutaj, tutaj. Macio jestem. Administruję naszym forum.

      – Wiem.

      – A ty to…?

      – Komisarz… – ugryzł się w język. – Kuba Mortka.

      – A na naszym forum?

      – Pies – powiedział Mortka, chociaż to słowo z trudem przeszło mu przez gardło. Przedstawiać się tak w internecie, wpisując te cztery litery na klawiaturze, to jedno, wypowiedzieć je na głos, to zupełnie co innego.

      – Słuchajcie wszyscy, oto Pies! – krzyknął okularnik, otaczając równocześnie Mortkę ramieniem. Rozmowy przy stole na chwilę ucichły i kilka osób skinęło komisarzowi głową na powitanie.

      – Siadaj – kontynuował okularnik – i zamów sobie piwko. Mają dobre czeskie i ten syf z Kompanii Piwowarskiej, jeśli ci pasuje. Mam nadzieję, że lokal ci się podoba. Był pomysł, żeby zlot zrobić w jakimś fajnym klubie ze striptizem, ale niektórzy z nas ciągle są w trakcie spraw rozwodowych, opieka nad dziećmi i te rzeczy. To mogłoby kiepsko wyglądać na kolejnej rozprawie. Dlatego stwierdziliśmy, że nie chcemy robić naszym byłym najukochańszym takiego prezentu, i wybraliśmy to miejsce.

      – Wygląda nieźle.

      – Mają też całkiem dobre żarcie. Drogie, ale porcja jak dla drwala.

      Okularnik klepnął Mortkę po ramieniu i wrócił do stolika. Komisarz przez chwilę stał, niepewny, gdzie właściwie ma siąść, aż wreszcie zajął miejsce obok brzuchatego brodacza, który właśnie próbował się uporać z litrowym kuflem piwa.

      – Stefan5 – przedstawił się brodacz. Miał nieprzyjemny, tubalny i głęboki głos. – Siedem lat po rozwodzie.

      – Pies.

      Brodacz przesunął kilkakrotnie palcami po policzku, jakby chciał zmazać jakąś niewidzialną plamę.

      – Pamiętam – stwierdził. – Dołączyłeś niedawno. Jeden z tych rozsądnych. To dobrze, bo nie ma nas wielu.

      Mortka nie odpowiedział. Był nowy w tym towarzystwie, więc nie zamierzał wdawać się w dyskusje, kto jest rozsądny, a kto nie. Brodacz tymczasem dopił resztę piwa, starł rękawem pianę z ust i podniósł w górę ramię, równocześnie energicznie pstrykając palcami. Wkrótce znalazła się przy nim kelnerka z obrażoną miną i notatnikiem w dłoni.

      – Dla mnie jeszcze raz to samo – wskazał na pusty kufel – a dla ciebie…

      – Tyskie. Butelkowe – powiedział Mortka.

      – Coś jeszcze? – zapytała kelnerka takim tonem, że Mortka był już niemal pewien, że napluje brodaczowi do piwa.

      – Nie.

      Kelnerka odeszła bez słowa, a brodacz śledził ją wzrokiem, aż znalazła się przy barze.

      – Wiem, że to nieeleganckie. To pstrykanie. Ale dzisiaj jest taki tłok, że inaczej nawet by nie zwrócili na nas uwagi. Szczególnie że nie wyglądamy na facetów, którzy zostawiają dobre napiwki. Do usranej śmierci byśmy tutaj czekali – wyjaśnił. Potem czknął i wyciągnął się na krześle, zaplatając dłonie na potężnym brzuchu. – Czym się zajmujesz?

      – Pracuję w policji – odpowiedział Mortka. Zauważył, że kilka osób obrzuciło go przy tym ciekawskimi spojrzeniami.

      – No tak. Pies – stwierdził brodacz, jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem. – Ja jestem mediatorem rodzinnym.

      Komisarz nawet nie próbował ukryć zdziwienia. Brodacz wyglądał na człowieka, który nie jest w stanie znieść najmniejszego nawet sprzeciwu, a do tego ma potrzebę dominowania nad otoczeniem. Mortka nie wyobrażał go sobie w delikatnej pracy mediatora, gdzie przede wszystkim trzeba nauczyć się słuchać i pomagać mówić innym.

      – Mój rozwód był paskudny. Może nie tak jak Rejmona – wskazał na blondyna siedzącego po drugiej stronie stołu – którego żona wrabia w molestowanie dzieciaka, ale i tak było bardzo nieprzyjemnie. Powiedziałem i zrobiłem rzeczy, których mogę teraz tylko żałować. Moja eks zresztą nie była dużo lepsza. Na sali sądowej wykopaliśmy wtedy między sobą piekielnie głęboką przepaść. A sędzia z adwokatami to chyba jeszcze nas dopingowali. Przepracowanie tego, zbudowanie mostu nad tą przepaścią, zajęło nam lata. A i tak to bardzo chybotliwa konstrukcja.

      Przerwał na chwilę, żeby kelnerka, ciągle obrażona, mogła postawić przed nimi piwo.

      – Dlatego dwa lata temu postanowiłem, że zostanę mediatorem. Żeby pomóc ludziom. Uchronić ich przed wpadnięciem w to samo gówno, w które ja wpadłem. Tyle że… – zrobił przerwę, żeby wziąć łyk – oni sami się w nie radośnie pakują. Jak lemingi. Chociaż wiem, że lemingi wcale nie mają tego samobójczego fioła, tylko je Disney zrzucał ze skały. Chodzi mi o to, że po lekturze forum, po setkach rozmów mam wrażenie, że osiemdziesiąt, nie, dziewięćdziesiąt procent facetów przy tym stole postawiło sobie za punkt honoru jak najbardziej spaprać życie sobie, swoim żonom i dzieciom. Nie żeby babki były lepsze. Często są wredniejsze. Żebyś wiedział, jakie historie znam! Ale wracając do naszych forumowych kolegów, i tak dobrze, że większość z nich miała dość odwagi, żeby zdecydować się na rozwód. Najgorsi są ci, których małżeństwo trzyma się tylko na kredycie hipotecznym. Kiedy tacy do mnie wreszcie trafiają, to zastaję tylko spaloną ziemię i piach. Kiepski fundament, żeby cokolwiek na tym budować.

      Zawiesił wzrok na Mortce, najwyraźniej oczekując odpowiedzi. A komisarz coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że wybrał złe miejsce przy stole i to nie jest rozmowa, w której chce uczestniczyć. Nie zamierzał nikogo oceniać.


Скачать книгу