Porwana . Блейк Пирс

Читать онлайн книгу.

Porwana  - Блейк Пирс


Скачать книгу
ktokolwiek ją usłyszy? A co, jeśli mężczyzna nie usłyszał jej słów? Co jeśli nie ma złych zamiarów? Zrobiłaby z siebie idiotkę.

      W tym samym momencie dostrzegła na chodniku znajomo poruszającą się sylwetkę z przewieszonym przez ramię plecakiem. Brian, jej obecny Coś-Jakby-Chłopak.

      Rąbnęła z całej siły w okno.

      I aż się zachłysnęła powietrzem z radości, gdy Brian odwrócił się i ją zobaczył.

      – Podwieźć cię? – zapytała bezgłośnie przez szybę.

      Uśmiechnął się szeroko i przytaknął.

      – To mój chłopak – oznajmiła. – Możemy się zatrzymać i go zabrać? Idzie do mnie.

      Kłamała. Nie miała pojęcia, dokąd idzie Brian.

      Mężczyzna skrzywił się i odchrząknął. Nie spodobał mu się ten pomysł. Zatrzyma się?

      Serce April biło mocno ze strachu.

      Brian akurat gadał przez telefon. Ale patrzył prosto na samochód i April była pewna, że wyraźnie widzi kierowcę. Ucieszyła się, że będzie mieć potencjalnego świadka, jeśli facet ma jakieś niecne zamiary.

      Mężczyzna przyglądał się Brianowi, więc z pewnością widział, że tamten rozmawia przez komórkę. I że widzi jego.

      Bez słowa odblokował drzwi.

      April machnęła na Briana, żeby wsiadł na tylne siedzenie, a on otworzył drzwi i wskoczył do środka. Trzasnął nimi w momencie, kiedy zmieniło się światło i sznur samochodów ruszył.

      – Dziękuję panu za podwiezienie – powiedział uprzejmie.

      Mężczyzna nie odpowiedział. Miał niezadowolona minę.

      – Brian, ten pan zawiezie nas do domu.

      – Super!

      April poczuła się bezpieczna. Gdyby kierowca miał złe zamiary, z pewnością nie porwałyby zarówno jej, jak i Briana. Na pewno odwiezie ich do domu.

      Wybiegając myślami naprzód, zaczęła się zastanawiać, czy powinna powiedzieć mamie o tym człowieku i jego podejrzanym zachowaniu. Nie, nie, stwierdziła. To by oznaczało przyznanie się i do wagarów, i do złapania stopa. Mama ją za to uziemi.

      Poza tym pomyślała, że ten kierowca to przecież nie Peterson.

      Tamten to zabójca-psychopata, a nie zwykły facet, który jeździ autem.

      Poza tym Peterson jest martwy.

      ROZDZIAŁ 5

      Surowa mina Brenta Mereditha wyraźnie mówiła, że prośba Riley nie przypadła mu do gustu.

      – To oczywiste, że powinnam wziąć tę sprawę – tłumaczyła Riley. – Mam więcej doświadczenia z dziwacznymi seryjnymi zabójcami niż ktokolwiek inny.

      W trakcie opowieści o telefonie z Reedsport, Meredith nie przestawał zaciskać zębów.

      W końcu, po długiej chwili milczenia, westchnął.

      – No dobrze – powiedział niechętnie.

      Riley odetchnęła z ulgą.

      – Dziękuję panu.

      – Proszę mi nie dziękować – mruknął. – Robię to wbrew zdrowemu rozsądkowi. Zgadzam się tylko dlatego, że ma pani kwalifikacje do prowadzenia tej sprawy. I praktykę w tropieniu tych czubków. Przydzielę pani partnera.

      Riley poczuła szarpnięcie sprzeciwu. Wiedziała, że praca z Billem nie wchodzi teraz w grę, ale nie miała pojęcia, czy Brent Meredith jest świadomy, skąd wzięło się to napięcie między nimi. Podejrzewała, że Bill sprzedał szefowi historyjkę, że na razie powinien spędzać więcej czasu w domu.

      – Ale… – zaczęła.

      – Żadnego ale – przerwał Meredith. – I żadnych samotnych wycieczek. To niemądre i wbrew przepisom. Prawie pani zginęła, więcej niż raz. Zasady to zasady. A ja już i tak złamałem ich całkiem sporo, nie wysyłając pani na zwolnienie po tym wszystkim.

      – Tak jest – odparła cicho Riley.

      Meredith podrapał się po brodzie, rozważając dostępne możliwości.

      – Pojedzie z panią agentka Vargas – powiedział.

      – Lucy Vargas?

      Przytaknął.

      Riley nie do końca spodobał się ten pomysł.

      – Była z ekipą wczoraj u mnie w domu – oznajmiła. – Robi wrażenie i polubiłam ją, ale… Jest żółtodziobem. Zazwyczaj pracuję z kimś bardziej doświadczonym.

      Meredith uśmiechnął się szeroko.

      – Miała świetne oceny w akademii. I cóż, że jest młoda? Mało kto trafia do naszego wydziału zaraz po szkole. Ona naprawdę jest dobra. I gotowa na zdobywanie doświadczenia w terenie.

      Riley wiedziała, że nie ma wyjścia.

      – Kiedy może być pani gotowa?

      Zastanowiła się nad niezbędnymi przygotowaniami.

      Przede wszystkim musi porozmawiać z April. Co jeszcze? Nie ma w biurze rzeczy na wyjazd. Musi pojechać do domu, upewnić się, że młoda zostanie u ojca, a potem wrócić do Quantico.

      – Potrzebuję trzech godzin – odparła.

      – Załatwię samolot – powiedział Meredith. – Poinformuję szefa policji w Reedsport, że nasz zespół jest w drodze. Proszę być na lądowisku dokładnie za trzy godziny. Jeśli się pani spóźni, ma pani przerąbane.

      Zdenerwowana Riley wstała z krzesła.

      – Zrozumiałam – odparła.

      Już chciała podziękować po raz kolejny, ale przypomniała sobie, że ma tego nie robić. Wyszła z biura Mereditha bez słowa.

      *

      Dotarła do domu w pół godziny, zaparkowała i ruszyła do drzwi, by zabrać swój zestaw podróżny – małą walizkę, w której zawsze miała przygotowane kosmetyki, piżamę i ubrania na zmianę. Musiała ogarnąć się w mgnieniu oka i pojechać do miasta, wyjaśnić sytuację April Ryanowi. Wcale jej się to nie uśmiechało, ale chciała się upewnić, że April będzie bezpieczna.

      Włożyła klucz do zamka i zorientowała się, że drzwi są otwarte. Była pewna, że zamknęła je, kiedy wychodziła. Zawsze zamykała, bez wyjątku.

      Wszystkie zmysły Riley stanęły na baczność. Wyciągnęła pistolet i weszła do środka.

      Skradając się ostrożnie i sprawdzając każdy zakamarek, usłyszała przeciągły dźwięk. Zdawał się dochodzić z tyłu domu.

      To była muzyka. Bardzo głośna muzyka.

      Co u diabła…?

      Wciąż spodziewając się włamywacza, przeszła przez kuchnię.

      Tylne drzwi były uchylone. Na zewnątrz rozbrzmiewały popowe hity.

      – Jezu, znowu? – wymruczała do siebie.

      Wsunęła pistolet w kaburę i wyszła. I zobaczyła, oczywiście, April siedzącą przy stoliku piknikowym z jakimś chudym chłopakiem. Ustawione na blacie głośniki ryczały.

      April dostrzegła matkę i spanikowała. Schyliła się, żeby zgasić skręta, którego miała w ręku, licząc, że jakimś cudem joint zniknie.

      –


Скачать книгу