Porwana . Блейк Пирс

Читать онлайн книгу.

Porwana  - Блейк Пирс


Скачать книгу
mawiał Ryan, porte-cochère – przy bocznym wejściu. Jednak teraz Riley zaparkowała na ulicy, zamiast wjechać na podjazd i pod daszek.

      Nigdy nie czuła się tutaj jak u siebie. Z jakiegoś powodu życie na eleganckim przedmieściu nigdy do niej nie pasowało. Jej małżeństwo, ten dom, sąsiedztwo. To wszystko było symbolem oczekiwań, których – jak jej się wydawało – Riley nie była w stanie spełnić.

      Po latach doszła do wniosku, że lepiej się sprawdza w pracy niż w normalnym życiu. W końcu się rozwiodła, opuściła ten dom i to sąsiedztwo i dopiero wtedy poczuła prawdziwą motywację do bycia dobrą matką nastoletniej córki.

      April otwierała już drzwiczki.

      – Zaczekaj – powiedziała Riley.

      Dziewczyna popatrzyła na matkę z oczekiwaniem w oczach.

      Nie zastanawiając się, Riley dodała:

      – Wiem, o co chodzi. Rozumiem.

      April patrzyła oszołomiona. Przez chwilę wydawało się, że się rozpłacze. A Riley była niemal tak samo zaskoczona, jak jej córka. Nie miała pojęcia, co ją naszło. Wiedziała tylko, że nie jest to dobry moment na rodzicielski wykład, nawet gdyby miała czas go wygłosić. A czasu nie miała. Czuła jednak, że powiedziała dokładnie to, co powinna.

      Wysiadły z auta i poszły razem w stronę domu. Riley nie wiedziała, czy zastaną Ryana, czy nie. Nie miała ochoty ma kłótnię, więc postanowiła nie mówić mu o incydencie z marihuaną. Wiedziała, że powinna, ale nie zamierzała wysłuchiwać komentarzy; czas gonił. Musiała jednak wyjaśnić, dlaczego wyjeżdża na kilka dni.

      Gabriela, pochodząca z Gwatemali korpulentna kobieta w średnim wieku, która od lat pracowała tu jako gosposia, powitała Riley i April w drzwiach. W jej oczach malowało się zmartwienie.

      – Hija, córeczko, gdzie się podziewałaś? – zapytała z mocnym akcentem.

      – Przepraszam, Gabrielo – powiedziała April z pokorą.

      Gabriela przyjrzała się z bliska twarz dziewczyny. Riley widziała po jej minie, że domyśliła się, że April paliła trawkę.

      – Tonta! Głupia! – powiedziała ostro Gabriela.

      – Lo siento mucho, tak mi przykro – odparła April ze szczerą skruchą w głosie.

      – Vente comnigo! Chodź za mną!

      Gosposia wprowadziła April do środka, odwróciła się i rzuciła Riley krytyczne spojrzenie.

      Riley zamarła. Gabriela była jedną z niewielu osób, które naprawdę ją onieśmielały. Świetnie dogadywała się z April, a w tym momencie poradziła sobie z nią lepiej niż matka.

      – Czy Ryan jest w domu? – zawołała.

      – Sí, tak – mruknęła Gabriela, oddalając się. A potem głośno dodała: – Señor Paige, pana córka wróciła.

      Ryan pojawił się w przedpokoju gotowy do wyjścia. Wyglądał na zaskoczonego widokiem byłej żony.

      – Co ty tu robisz? – zapytał. – I gdzie była April?

      – U mnie.

      – Po tym wszystkim, co się wczoraj stało, zabrałaś ją do domu?

      Riley zacisnęła zęby ze złości.

      – Nigdzie jej nie zabrałam – odparła. – Sam jej zapytaj, jeśli chcesz wiedzieć, jak tam dotarła. Nic na to nie poradzę, że nie chce być tutaj. Ale to zależy wyłącznie od ciebie.

      – To twoja wina, Riley. W ogóle nie masz nad nią kontroli.

      Przez ułamek sekundy Riley była wściekła. Ale wściekłość ustąpiła przed myślą, że to może być prawda. To nie było fair, ale Ryan doskonale wiedział, jak uderzyć w czuły punkt.

      Wzięła głęboki oddech.

      – Słuchaj, wyjeżdżam na kilka dni – powiedziała. – Mam sprawę na północy stanu Nowy Jork. Riley musi zostać u ciebie i trzeba jej pilnować. Wyjaśnij to, proszę, Gabrieli.

      – Sama to wyjaśnij Gabrieli – wypalił Ryan. – Ja mam spotkanie z klientem. I to już.

      – A ja muszę złapać samolot. I to już.

      Stali tak przez chwilę i mierzyli się wzrokiem. Doszli w swojej kłótni do pata. Riley przypomniała sobie, że kiedyś kochała Ryana, a on zdawał się kochać ją. Ale to było dawno temu, kiedy oboje byli jeszcze młodzi i biedni. Jeszcze zanim on został cenionym prawnikiem, a ona agentką FBI.

      Nie dawało się nie zauważyć, że wciąż był bardzo przystojny. Wkładał dużo wysiłku w swój wygląd i spędzał wiele godzin na siłowni. Riley doskonale wiedziała również o tym, że w jego życiu jest mnóstwo kobiet. To był jeden z problemów – zbyt dobrze się bawił, żyjąc jak kawaler, żeby przejmować się ojcostwem.

      Nie żebym ja była dużo lepszą matką, pomyślała.

      I wtedy Ryan powiedział:

      – Wszystko kręci się wokół twojej pracy.

      Riley aż zatkało ze złości. Wiecznie się o to kłócili. Jej praca była dla niego zbyt niebezpieczna i zbyt trywialna jednocześnie. Liczyła się tylko jego praca, bo zarabiał dużo więcej i twierdził, że zmienia życie ludzi na lepsze. Jakby prowadzenie spraw bogatych klientów było ważniejsze od nieustającej walki ze złem.

      Nie chciała dać się wciągnąć w jałową dyskusję. Żadne z nich i tak by nie wygrało.

      – Porozmawiamy, kiedy wrócę – odparła.

      Odwróciła się i poszła do auta. Usłyszała, jak Ryan zamyka za sobą drzwi.

      Riley ruszyła. Miała niecałą godzinę na powrót do Quantico. W jej głowie kłębiły się myśli. Za dużo działo się naraz. Nie licząc tego, że April nie radziła sobie z tą sytuacją, w życiu Riley na nowo pojawił się Peterson.

      Jednak w pewnym sensie wszystko dobrze się składało. Dopóki April jest u ojca, jest bezpieczna. Peterson nie ma szans jej dorwać. Nie uprowadzi nikogo podczas nieobecności Riley. Choć nie do końca go rozumiała, miała pewność co do jednego: to ona jest celem jego zemsty. To ona, nikt inny, ma być jego kolejną ofiarą.

      Więc byłoby miło choć przez chwilę pobyć z dala od niego.

      Riley przypomniała sobie twardą lekcję, jaką odebrała w trakcie ostatniej sprawy – żeby nie próbować zwalczać całego zła tego świata za jednym zamachem. I proste motto: „Jeden potwór na raz”.

      A teraz właśnie czekało ją zadanie ujęcia szczególnie brutalnego mordercy. Człowieka, który już planował kolejne zabójstwo.

      ROZDZIAŁ 7

      Mężczyzna rozkładał łańcuchy na długim blacie w piwnicy. Na zewnątrz panował mrok, ale ogniwa z nierdzewnej stali lśniły w świetle żarówki.

      Rozciągnął jeden na całą długość. Brzęk metalu przywołał potworne wspomnienia z czasów, kiedy on sam był zakuty, więziony w klatce i dręczony takimi jak te łańcuchami. Ale przywołał także mantrę: „Muszę stawić czoła własnemu strachowi”.

      Żeby to zrobić, musiał udowodnić, że ma władzę nad łańcuchami. Zbyt wiele razy w przeszłości to one miały władzę nad nim.

      To przykre, że ktokolwiek musi cierpieć z takiego powodu. Przez pięć lat wierzył, że ma to już za sobą. Praca nocnego stróża w kościele bardzo mu pomogła. Lubił to robić. Lubił szacunek, jakim się tam cieszył. Lubił poczucie, że jest silny


Скачать книгу