Kryminał. Zygmunt Zeydler-Zborowski

Читать онлайн книгу.

Kryminał - Zygmunt Zeydler-Zborowski


Скачать книгу
nami wszystko skończone – powiedziała stanowczo.

      Podszedł bliżej i uderzył ją w twarz.

      – Jeszcze nie wszystko między nami skończone. A może byś mi przedstawiła tego twojego „narzeczonego”. Chętnie bym z nim pogadał. A ty, kotku, wybij sobie te wszystkie bzdury z głowy, bo to się może dla ciebie bardzo smutno skończyć. Nie ścierpię takich grymasów.

      – Nie jestem twoją niewolnicą.

      – A właśnie, że jesteś!

      Znowu uderzył ją w twarz i wyszedł, trzasnąwszy drzwiami. Przez chwilę panowało milczenie. Pierwsza odezwała się Maja.

      – Zdaje się, że życie zaczyna ci się komplikować. To nie będzie takie proste. Zenon to twardy facet.

      Iza gniewnie potrząsnęła głową.

      – Nie złamie mnie. Nie może mnie zmusić. Nigdy do niego nie wrócę. Zresztą Harold mi pomoże.

      – Jeżeli będzie chciał i jeżeli da sobie radę z Zenonem.

      – Jestem pewna, że sobie poradzi. Jest świetnie zbu-dowany, wysportowany. Tam, w Chicago, miał na pewno do czynienia z lepszymi niż Zenon.

      Maja westchnęła.

      – Tak bym chciała, żeby ci się wszystko dobrze ułożyło. Byłoby najlepiej, żebyś jak najprędzej wyjechała z tym twoim Haroldem.

      – Jak tylko dostanę paszport.

      Zenon nie pokazał się więcej. Nad wieczorem zadzwonił Harold. Poszli na kolację do Grand Hotelu.

      Kiedy kelner przyjął zamówienie, Harold dotknął jej dłoni.

      – Jesteś jakaś zdenerwowana. Dlaczego? Co się stało?

      Uśmiechnęła się blado.

      – Nic ważnego. Takie tam babskie kłopoty.

      – Może mogę ci w czymś pomóc?

      Zastanawiała się nad tym, czy mu powiedzieć o Zenonie. Zdecydowała się.

      – Widzisz… To są jeszcze pozostałości mojego dawnego życia. Czepia się mnie jeden facet, który uważa, że jestem jego własnością.

      – Nie przejmuj się. Jakoś sobie z nim poradzimy.

      – To niebezpieczny typ. Łatwo nie zrezygnuje.

      – Miałem już do czynienia z niebezpiecznymi typami – uśmiechnął się Harold. – Jedz, bo ci wystygnie.

      Kiedy kelner postawił przed nimi kawę i tort, Iza nagle zbladła gwałtownie.

      – Co się stało?

      – To on – wyszeptała.

      Zenon szedł wolno kołyszącym się krokiem w ich kierunku. W pewnym momencie zatrzymał się, usiadł przy sąsiednim stoliku i patrzył.

      – Nie zwracaj na niego uwagi – powiedział półgłosem Harold. – Pij kawę.

      – Chodźmy – poprosiła.

      – Jak sobie życzysz. – Skinął na kelnera, który nadbiegł skwapliwie, nie mając wątpliwości, że ma do czynienia z dolarowym gościem.

      – Może masz ochotę przejechać się gdzieś za miasto? – spytał Harold. – Warto czasem odetchnąć świeżym powietrzem. Mam wóz tutaj za hotelem.

      Na parkingu podszedł do nich Zenon. Przymrużył oczy i mocno zacisnął zęby.

      – Odczep się od mojej dziewczyny, pętaku – powiedział chrypliwie.

      – Czy pan do mnie mówi? – spytał Harold, zdejmując z ramienia ciężką rękę napastnika.

      Zenonowi krew napłynęła do twarzy.

      – Do ciebie mówię, baranie. Odczep się od mojej dziewczyny, słyszałeś?

      – Zdaje mi się, że pan jest nieuprzejmy – głos Harolda był w dalszym ciągu spokojny, a nawet łagodny.

      Zenon stracił cierpliwość.

      Harold z błyskawiczną szybkością uniknął druzgoczącego ciosu i w odpowiedzi ulokował lewą pięść na żołądku przeciwnika, a prawym sierpem trzasnął w kwadratową szczękę. Obydwa uderzenia były precyzyjne. Zenon runął na wznak, uderzając głową o kamienie.

      Harold przez chwilę masował sfatygowaną dłoń, a następnie wziął pobladłą Izę pod rękę.

      – Mój wóz stoi tam – powiedział – chodźmy.

      – A co z nim?

      Wzruszył ramionami.

      – A co mnie to obchodzi. Niech się nim zajmie pogotowie ratunkowe. Chodź. Nie traćmy czasu.

      Kiedy przypięli pasy bezpieczeństwa, spytał:

      – Gdzie chcesz jechać na spacer?

      Ciągle jeszcze była oszołomiona.

      – Bo ja wiem. Może do Konstancina?

      – Niech będzie Konstancin. Ale musisz mi powiedzieć, jak mam jechać. Nie znam tych podwarszawskich miejscowości.

      Zjechali w dół Belwederską. Dotknął jej ramienia.

      – Widzisz, że to nie było takie skomplikowane.

      – Jesteś wspaniały.

      Uśmiechnął się z zadowoleniem.

      – Ale po tym, co zaszło, lepiej by było, żebyś nie wracała do swojego mieszkania na Kruczej. Nie wiadomo, co temu bandziorowi może strzelić do głowy, jak się ocknie. Mam myśl. Ulokuję cię na razie u mojej siostry, która ma willę w Otrębusach. Tak będzie bezpieczniej. Wobec tego zawracamy i jedziemy do Otrębus. Tylko przedtem będę musiał na chwilę wpaść na pocztę. Zaczekasz na mnie w wozie.

      Zaparkował na Świętokrzyskiej. Szybko wbiegł po schodach i zamówił błyskawiczną rozmowę z Chicago.

      ROZDZIAŁ II

      Szymon Grabiecki pozował na szlachciurę z dawno minionej epoki. W zimie nosił wszelkiego rodzaju półkożuszki przepasane szerokim pasem, w lecie zaś i na jesieni myśliwskie kurtki, a w razie niepogody jakieś dziwne opończe, peleryny i paltoty w stylu retro. Futrzane kołpaki, włożone na bakier, nadawały mu wygląd starego zawadiaki. Był słusznego wzrostu, tęgi, mocno zbudowany. Wystarczyło spojrzeć na niego, aby nabrać pewności, że ten wesoły, trochę rubaszny jegomość nie hołduje żadnym odchudzającym, antycholesterolowym kuracjom. Z zadowoleniem klepał się po wydatnym brzuchu i zwykł mawiać, że nim tłusty schudnie, to chudego diabli wezmą. W rozmowie chętnie używał archaizmów zaczerpniętych zapewne z Trylogii Sienkiewicza, która była jego ulubioną i jedyną lekturą. Z prawdziwym upodobaniem wtrącał też co parę zdań „panie dzieju”, podkręcając dziarskim ruchem sumiastego wąsa. Lubił nosić buty z cholewami, w których nawet nieraz przyjeżdżał do Warszawy, chociaż nie było to zbyt wygodne. Mieszkał w okolicach Wyszkowa, gdzie gospodarował na piętnastu hektarach odziedziczonych po ojcu, który otrzymał ten kawałek ziemi jako rekompensatę za folwarczek pozostawiony swego czasu za Bugiem. Pracy było dużo, a nająć kogoś do roboty niełatwo. Ale jakoś sobie radził wspomagany przez żonę, drobną, niezwykle ruchliwą kobietę, oraz córkę, która straciła męża w katastrofie samochodowej i zdecydowała się gospodarować razem z rodzicami.

      Siostrę pan Szymon Grabiecki odwiedzał rzadko, bo chociaż do Wołomina to nie tak daleko, ale zawsze szkoda mu było czasu na podróże. W dzień powszedni miał tyle roboty, że nie wiedział, za co się najprzód złapać, a znowu w niedzielę wolał sobie trochę odpocząć, gazety poczytać, telewizję obejrzeć. Nadeszła jednak taka niedziela, że postanowił spełnić obowiązek rodzinny. Pożegnał się czule z żoną i córką, tak jakby wybierał


Скачать книгу