Kryminał. Zygmunt Zeydler-Zborowski

Читать онлайн книгу.

Kryminał - Zygmunt Zeydler-Zborowski


Скачать книгу
więc, przede wszystkim, czy umiesz trzymać język za zębami?

      – Jak trzeba to umiem. O różne rzeczy można mnie posądzić, ale nie o gadulstwo.

      Pan Szymon wypił łyk herbaty i podkręcił wąsa.

      – To dobrze, to, panie dzieju, bardzo dobrze. Bo widzisz, Pietrek, sprawa jest ogromnie dyskrecjonalna. Nikomu nie możesz pisnąć ani słowa, nawet rodzonej matce.

      – Jak wuj sobie nie życzy, to nikomu nic nie powiem. Zresztą komu miałbym co mówić?

      – Możesz mi przyrzec, że nie powiesz?

      – Przyrzekam.

      – Dajesz słowo?

      – Daję słowo. Ale może by wreszcie wuj wykrztusił, o co chodzi?

      Pan Szymon pochylił się nad stolikiem.

      – Jakie ty sporty uprawiałeś? Wiem, że się boksowałeś.

      Piotr skinął głową.

      – Tak. Boks, dżudo, karate, pływanie. Próbowałem grać w tenisa, ale mi to nie szło.

      – A konna jazda?

      – Jeździłem kiedyś w klubie, w Legii, jeszcze jak do szkoły chodziłem. Podobno mam dobry dosiad.

      – Samochód prowadzisz?

      – Oczywiście, w wojsku zrobiłem prawo jazdy.

      – No, to widzę, że się nadajesz.

      – Że się do czego nadaję?

      Grabiecki rozejrzał się podejrzliwie dokoła i powiedział, zniżając głos prawie do szeptu:

      – Posłuchaj, Pietrek. Mój serdeczny przyjaciel od wielu lat mieszka w Ameryce, w Stanach Zjednoczonych. Mniejsza z tym, jak się nazywa. Otóż ten mój przyjaciel ma pasierbicę. Dziewczyna będzie teraz miała chyba z dziewiętnaście lat. Przywiózł ją do mnie i prosił, żeby mogła u mnie jakiś czas pobyć. Bo widzisz… jest taka sprawa, że się o nią boi i nie chce, żeby mieszkała z nim w Chicago.

      – Gangster? – spytał rzeczowo Piotr.

      – Dajże spokój. Jaki tam gangster? Porządny człowiek. Złote serce. Choć do rany przyłóż. Prowadzi przedsiębiorstwo transportowe. Ale komuś się tam naraził i boi się o dziewczynę. Zdaje się, że grozili, że ją zabiją. Rozumiesz?

      Piotr pokiwał głową.

      – Rozumiem. Ale co ja mam z tym wspólnego?

      Pan Szymon znowu się rozejrzał, zupełnie tak, jakby był otoczony gromadą szpiegów.

      – Mój przyjaciel koniecznie chce, żeby ktoś pilnował jego córki, ktoś taki, kto w razie czego potrafi ją obronić. Pomyślałem sobie o tobie.

      – Czyli innymi słowy wujaszek chciałby, żebym wystąpił w roli goryla – uśmiechnął się Piotr.

      – Zdaje się, że to się teraz tak nazywa – przytaknął pan Szymon. – Jesteś silny, wysportowany, bystry. Chyba byś się nadał. Tłumaczyłem co prawda mojemu przyjacielowi, że to niepotrzebne, że u mnie ta mała będzie zupełnie bezpieczna, ale się uparł. Koniecznie chce, żeby miała ochronę. Co ty na to, Pietrek?

      – Bo ja wiem? Zaskoczył mnie wuj.

      – Namyśl się. Dostaniesz u mnie wikt, opierunek, czterysta dolarów miesięcznie.

      – Czterysta dolarów? W bonach czy w walucie?

      – Jak będziesz chciał.

      Piotr poskrobał się po głowie.

      – Śmierdząca sprawa.

      – Jaka znowu śmierdząca sprawa? – oburzył się Grabiecki. – Co ty wygadujesz? Przecież nikt tu za nią z Ameryki nie przyjedzie. To tylko dla spokoju mojego przyjaciela. Nerwy. Rozumiesz? Nerwy.

      – A chociaż ładna ta dziewczyna? – spytał Piotr. – Bo jak jaka pokraka to i za tysiąc dolarów miesięcznie nie będę jej pilnował.

      Pan Szymon bystro spojrzał na siostrzeńca.

      – Pokraka to ona nie jest. Ale żadnych takich… panie dzieju. Rozumiesz, Pietrek? Żadnych figli. Musisz dać słowo.

      – Co wuj sobie wyobraża, że ja na pierwszą lepszą polecę. Mogę dać i dziesięć słów.

      – Taka pierwsza lepsza to ona znowu nie jest – mruknął pan Szymon bardziej do siebie aniżeli do siostrzeńca. – No więc jak będzie? Zgadzasz się?

      – A jak mi wuj radzi?

      – Ja ci radzę, żebyś wziął tę robotę. Nie napracujesz się. Zarobisz sobie parę groszy. Też nie do pogardzenia. Może cię potem do Ameryki zaproszą.

      – No dobra – zdecydował się Piotr. – Spróbuję.

      Kiedy wyszli z kawiarni i z powrotem wsiedli do syrenki, Piotr wybuchnął nagle niepohamowanym śmiechem.

      – Co się stało? Dlaczego ryczysz? – zaniepokoił się pan Szymon.

      – Bycza historia – nie przestawał śmiać się chłopak. – Słowo honoru… bycza historia. Bo niech wuj sobie wyobrazi. Goryl z Wołomina. Ha… ha… ha…!

      ROZDZIAŁ III

      Oczy niebieskie miały dużo pozornie naiwnego uroku. Bywały jednak momenty, kiedy ten błękit stawał się ciemny, prawie granatowy i pojawiały się stalowe błyski. Twarz owalna o regularnych rysach obdarzona była, jak to często bywa u blondynek, dziecięcym wdziękiem, który znikał w chwilach gwałtowniejszych wzruszeń, ustępując miejsca mocnemu wyrazowi. Włosy jasne, związane w gruby węzeł, nadawały całej postaci charakter sportowy. Nogi długie, bardzo zgrabne, sprężyste. Sylwetka dobrze zbudowanej, wysportowanej dziewczyny.

      Swojego nowego opiekuna powitała sakramentalnym:

      – Hello, Peter – i mocno, po męsku uścisnęła jego dłoń. – How are you? Jak się masz?

      Mówiła poprawnie po polsku, z małymi potknięciami językowymi. Miała trochę twardy, cudzoziemski akcent i kiedy była speszona albo chciała coś szybko powiedzieć, wtrącała czasem jakieś angielskie słowo.

      Piotr z ogromnym zainteresowaniem obserwował swoją podopieczną. Podobała mu się. Lubił takie nowoczesne, energiczne dziewczyny, a to, że była Amerykanką, dodawało jej w jego oczach jeszcze większej atrakcyjności. Co Chicago to nie Wołomin. Nie było co do tego chyba żadnej wątpliwości. A może potem zaprosi go kiedyś i pojedzie do Ameryki.

      – Ty się nazywasz Peter… Piotr – powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. – A moje imię Adelajda, ale nikt tak do mnie nie mówi. Wszyscy nazywają mnie Ada. Rozumiesz, Piotr? Ada.

      Potem już nie zwracała na niego najmniejszej uwagi. Przy stole mówiła dużo, żartowała, przekomarzała się z wujem Szymonem i z ciocią Stasią. Wprawdzie nie należała do rodziny, ale od razu po przyjeździe zaproponowała, że będzie do nich mówiła ciociu i wuju. Oczywiście zgodzili się na to bardzo chętnie.

      Kolacja upłynęła w pogodnym, wesołym nastroju. Pan Szymon sypał anegdotami i dowcipami jak z rękawa, zapewniając, że jest znanym i cenionym w kraju i za granicą facecjonistą. Pani Stasia, mrugając filuternie okrągłymi czarnymi oczkami, opowiedziała jakąś zabawną historię z czasów swojej młodości. Tylko Hanka siedziała milcząca, zamyślona, rzucając od czasu do czasu w kierunku swojego ciotecznego brata na poły pytające, na poły niespokojne spojrzenia. Ani jednym słowem nie wtrąciła się do ogólnej rozmowy.

      – Cóżeś ty dzisiaj taka nadęta? – spytał wreszcie pan Szymon.

      – Głowa mnie boli.

      – To


Скачать книгу