Fjällbacka. Camilla Lackberg
Читать онлайн книгу.uśmiech.
– Wyliczenie opiera się na solidnych podstawach.
– Na pewno? Bo wiele danych wskazuje na to, że nie jest poprawne. Powołam się na następujący przykład: twierdzicie, że tylko dziesięć procent przybywających do Szwecji cudzoziemców znajduje pracę.
– Zgadza się. Wśród imigrantów panuje bardzo duże bezrobocie, co oznacza dla szwedzkiego społeczeństwa ogromne koszty.
– Dotarłem do wyliczeń, z których wynika, że pracę znajduje sześćdziesiąt pięć procent imigrantów w wieku od dwudziestu do sześćdziesięciu czterech lat.
Holm milczał. Widać było, że jego mózg pracuje na pełnych obrotach.
– Według mnie jedna dziesiąta – powiedział w końcu.– Ale nie wie pan, jak to wyliczyliście?
– Nie.
Kjell poczuł, że zaczyna się dobrze bawić.
– Uważacie, że wstrzymanie napływu imigrantów oznaczałoby zmniejszenie wydatków na rozmaite zasiłki, co przyniosłoby duże oszczędności. Ale z analizy budżetu w latach 1980–1990 wynika, że wpływy z podatków płaconych przez imigrantów znacznie przekraczają koszty ponoszone przez państwo w związku z imigracją.
– Mało prawdopodobne – stwierdził Holm z krzywym uśmiechem. – Naród szwedzki już się nie nabierze na takie lipne badania. Wszyscy wiedzą, że imigranci nadużywają naszych zasiłków.
– To kopia tej publikacji. Może ją pan zatrzymać, wczytać się. – Kjell położył przed Holmem plik kartek.
Holm nawet na nie nie spojrzał.
– Od tego mam ludzi.
– Możliwe, ale chyba się nie przygotowali – stwierdził Kjell. – A teraz budżet od strony wydatków. Ile będzie kosztowało postulowane przez was przywrócenie powszechnej służby wojskowej? Mógłby pan powiedzieć, jak się rozłożą koszty, żebyśmy uzyskali jasność?
Podsunął Holmowi notatnik i długopis. Holm spojrzał na nie z wyraźnym niesmakiem.
– Wszystkie te dane znajdują się w naszym projekcie. Wystarczy zajrzeć.
– Nie ma ich pan w głowie? Przecież te liczby są podstawą waszego programu politycznego.
– Oczywiście, że mam. – Odsunął notes Kjella. – Ale nie będę się teraz zajmował słupkami.
– Dobrze, zostawmy kwestie budżetowe. Może jeszcze do nich wrócimy. – Kjell pogrzebał w teczce i wyjął jakąś kartkę. – Oprócz restrykcyjnej polityki imigracyjnej postulujecie zaostrzenie kar dla przestępców.
Holm poprawił się na krześle.
– Uważam, że nasza pobłażliwość wobec przestępców to prawdziwy skandal. Sankcje i kary nie powinny się sprowadzać do dawania po łapach. W partii również wyznaczyliśmy zaostrzone standardy, zwłaszcza że mamy świadomość, że wcześniej byliśmy kojarzeni z… z elementem budzącym wątpliwości.
Element budzący wątpliwości. Można i tak to określić, pomyślał Kjell. Ale nie odezwał się, bo wyglądało na to, że Holm zmierza w dobrą stronę.
– Usunęliśmy z list kandydatów do Riksdagu cały element przestępczy. Obowiązuje zasada: zero tolerancji. Wszyscy musieli podpisać oświadczenia o niekaralności. Dotyczyło to również zatartych wyroków sądowych. Człowiek o kryminalnej przeszłości nie może reprezentować Przyjaciół Szwecji. – Holm rozparł się na krześle i założył nogę na nogę.
Kjell pozwolił mu się chwilę cieszyć, a potem położył na stole kartkę z listą nazwisk.
– A dlaczego nie macie takich wymagań wobec osób zatrudnionych w biurze partii? Spośród pańskich współpracowników co najmniej pięciu ma wyroki za pobicia, groźby karalne, napady rabunkowe i atak na funkcjonariusza publicznego. Na przykład szef pańskiego biura prasowego w 2001 roku został skazany za brutalne skopanie Etiopczyka na rynku w Ludvice. – Kjell przesunął kartkę tak, żeby Holm miał ją przed oczami.
Holm się zaczerwienił.
– Nie prowadzę rekrutacji do biura prasowego ani nie koordynuję jego pracy, więc nie mogę się wypowiadać na ten temat.
– Ale w ostatecznym rozrachunku to pan odpowiada za to, kogo partia zatrudnia, więc chociaż sprawy praktyczne nie należą do pana, powinny trafiać na pańskie biurko, prawda?
– Każdy ma prawo do drugiej szansy. To głównie grzechy młodości.
– Mówi pan o drugiej szansie? Dlaczego pańscy współpracownicy mają mieć do niej prawo, a imigranci już nie? Przecież uważacie, że powinni być deportowani natychmiast po zapadnięciu wyroku skazującego.
Holm zacisnął szczęki, jego rysy wyostrzyły się jeszcze bardziej.
– Jak mówiłem, nie zajmuję się rekrutacją. Wrócimy jeszcze do tej kwestii.
Kjell chciał jeszcze docisnąć, ale czas uciekał. Holm mógł w każdej chwili oznajmić, że ma dość, i przerwać wywiad.
– Mam jeszcze kilka pytań osobistych – powiedział, zaglądając do notatek. Wszystko miał w głowie, ale wiedział z doświadczenia, że to, co zapisane, odstrasza bardziej. Budzi respekt.
– Opowiadał pan kiedyś, że zainteresował się kwestią imigracji po tym, jak w wieku dwudziestu lat został napadnięty i pobity przez dwóch afrykańskich studentów, kolegów z wydziału, z Uniwersytetu Göteborskiego. Złożył pan doniesienie na policję, ale sprawa została umorzona. Potem codziennie spotykał ich pan na uczelni. Aż do końca studiów wyśmiewali się z pana, a tym samym ze szwedzkiego społeczeństwa. Ostatnie zdanie jest cytatem z wywiadu, którego udzielił pan wiosną „Svenska Dagbladet”.
Kjell spojrzał na Holma, a ten przytaknął.
– Istotnie, to wydarzenie zostawiło u mnie głęboki ślad i ukształtowało mój światopogląd, bo pokazało dobitnie, jak działa nasze państwo. Szwedzi zostali zdegradowani do roli obywateli drugiej kategorii. Władza cacka się z osobnikami, których lekkomyślnie do siebie przyjęliśmy.
– Ciekawe. – Kjell przekrzywił głowę. – Zbadałem tę historię i muszę powiedzieć, że mam… wątpliwości.
– Co pan chce przez to powiedzieć?
– Po pierwsze w policyjnych archiwach w ogóle nie ma takiego doniesienia. Po drugie na pańskim wydziale nie było afrykańskich studentów. Za pańskich czasów na Uniwersytecie Göteborskim nie było ani jednego studenta z Afryki.
Holm przełknął ślinę. Kjell widział, jak chodzi mu grdyka.
– Pamiętam to bardzo dobrze. Myli się pan.
– Czy nie jest przypadkiem tak, że poglądy wyniósł pan z rodzinnego domu? Słyszałem, że pański ojciec sympatyzował z nazistami.
– Nie będę się wypowiadał na temat rzekomych poglądów mojego ojca.
Szybki rzut oka na zegarek, zostało tylko pięć minut. Kjell był rozczarowany i zarazem zadowolony. Nie dowiedział się niczego nowego, ale wytrącił Holma z równowagi – z prawdziwą przyjemnością. Postanowił, że się nie da. Ten wywiad to dopiero początek. Zamierzał drążyć dopóty, dopóki nie znajdzie czegoś, co pozwoli powstrzymać Johna Holma. Możliwe, że będą musieli porozmawiać jeszcze raz, więc dobrze byłoby zakończyć pytaniem niedotyczącym polityki. Uśmiechnął się.
– Słyszałem, że chodził pan do szkoły na Valö wtedy, gdy zaginęła tamta rodzina. Ciekawe, co się tam stało.
Holm spojrzał na niego i szybko