Zranić marionetkę. Katarzyna Grochola

Читать онлайн книгу.

Zranić marionetkę - Katarzyna Grochola


Скачать книгу
redakcyjna: ANITA KASPEREK

      Redakcja: PAWEŁ CIEMNIEWSKI

      Korekta: MAŁGORZATA WÓJCIK, JACEK BŁACH, EWELINA KOROSTYŃSKA

      Projekt okładki i stron tytułowych: MAREK PAWŁOWSKI

      Zdjęcie na okładce: Shutterstock

      © Copyright by Anna Katarzyna Grochola

      © Copyright for this edition by Wydawnictwo Literackie, 2019

      Wydanie pierwsze

      ISBN 978-83-08-06781-9

      Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o.

      ul. Długa 1, 31-147 Kraków

      tel. (+48 12) 619 27 70

      fax. (+48 12) 430 00 96

      bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40

      e-mail: [email protected]

      Księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl

      Konwersja: eLitera s.c.

      I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom

      ZRANIĆ MARIONETKĘ

      – Więc nie chcesz?

      Pokręcił najpierw przecząco głową, miał wrażenie, że oczy wyskoczą mu zaraz z orbit, przerażenie rozlewało się od brzucha po całym ciele. Taśma, którą miał zaklejone usta, i tak nie pozwalała mu mówić, ale nagle zdał sobie sprawę, że teraz nie powinien zaprzeczać, że to inne pytanie niż poprzednie, nie musi się wypierać niczego, teraz będzie mówił, tak, tak – powie wszystko jak na spowiedzi, jest niewinny.

      Może ktoś usunie tę taśmę, tak bardzo chciał wziąć głęboki oddech.

      Strach paraliżował również oddychanie. Zanim zdał sobie sprawę, że nie leży już na łóżku, tylko jest przywiązany do krzesła, i to zupełnie nagi, musiało minąć parę kwadransów. Potem serce zaczęło galopować, chciał otworzyć usta, ale w tym momencie zaczął się dusić.

      – Spokojnie, oddychaj przez nos. – Głos nie był uspokajający, spowodował, że panika otoczyła go ze wszystkich stron jak dobrze spanierowaną rybę.

      I choć od chwili przebudzenia, czy ocknięcia, nie wiedział, jak to nazwać, upłynęło sporo czasu, zdążył zrozumieć, o co chodzi.

      Tak, tak – kiwał potakująco głową.

      Zgadzał się na wszystko, co odwlekłoby egzekucję.

      Może zdejmie mu taśmę, chociaż na chwilę, a on zdąży krzyknąć.

      Może ktoś by go usłyszał mimo głośnej muzyki.

      Ktokolwiek.

      Aria Cavaradossiego – i pomyśleć, że tak lubił Pucciniego – jeżyła mu włosy.

      Najczystsze dźwięki z najlepszego sprzętu. Dwa dni zajęło mu ustawianie kąta igły. Szlifowany diament na końcu, igła z diamentową główką jest najlepsza, ślizga się po rowku, a ciężarek dociska płytę winylową do talerza. Karbowane ramię, dwunastocalowe. Wytrymowanie kąta igły to zajęcie wyłącznie dla koneserów. A teraz ktoś dotyka jego gramofonu bezceremonialnie, bez należytej uważności, a on nawet nie wie, gdzie jest odłożona osłona, którą specjalnie zamawiał w Niemczech. Kamienna plinta pod gramofonem sprawiała, że sprzęt nie drżał pod wpływem dźwięków.

      Za to on drżał, drżał jak osika, mimo że w pokoju nie było zimno.

      – Nie chcesz się przyznać? – Głos był spokojny, ale nie do rozpoznania.

      Kiwał głową jak zepsuta zabawka. Jak cholerne oldskulowe pieski, jamniczki czy pudelki, ustawiane niegdyś na tylnej półeczce samochodu, których namnożyło się w ostatnich czasach, w pogoni za tym, co było.

      Tak, chce, powie wszystko, co wie, a nawet więcej.

      Potrzebuje czasu, jeśli dostanie chociaż parę minut, to coś wymyśli, stanie się jakiś cud, potrafił być przekonujący. Wyjdzie cało z opresji, a to jest jakiś sen, to nie może się dziać naprawdę.

      – Jeśli masz dobre intencje, to… Zrobimy małą próbę, dobrze?

      Jezu, dzięki ci. Jest nadzieja. Chociażby odrobina. Tego się trzymać.

      Tak, tak, kiwał głową zapamiętale, daj mi szansę, a udowodnię ci, że mam dobre, najlepsze, świetne intencje, i zaczniemy rozmawiać. Potem się okaże, że to tylko głupi dowcip, gra, zabawa.

      – Odwiążę jedną rękę. Nie rób nic głupiego. Dam ci kartkę i długopis.

      Tak, tak – przytakiwał bezgłośnie.

      – Dostaniesz kartkę i długopis. Rozumiesz mnie?

      Tak, tak, tak!

      – A potem napiszesz, co ci podyktuję, dobrze?

      Jezu przenajświętszy, może jak będzie mógł ruszyć chociaż jedną ręką, to się uwolni. Musi się uwolnić.

      Tak, tak. Prawie uderzał brodą o klatkę piersiową.

      Chce go tylko przestraszyć. Nie może mu nic zrobić. Chodzi tylko o to, żeby się bał. Potem odejdzie.

      W pokoju nie było niczego oprócz muzyki.

      A przecież to jego pokój. Jego fotel, kupiony na aukcji i obity w szarą kratę na Chmurnej za całe cztery tysiące dziewięćset, materiał musiał pan Gronostaj sprowadzać z Holandii, i tak tanio wyszło, sam materiał był wart prawie cztery tysiące euro. I jego gramofon, najnowszej generacji, wybulił straszliwe pieniądze, kupił sobie w prezencie na Gwiazdkę dwa lata temu, zawsze był koneserem muzyki, lubił płyty winylowe i tych miał wyjątkowy zbiór, stać go było przecież, a muzyka łagodzi obyczaje, w muzyce drzemie piękno i historia, ludzie, którzy nie cenili muzyki, byli dla niego jak robaki, pozbawieni wrażliwości i duszy.

      I jego płyta na gramofonie z wkładką MC czy MM? Nie pamiętał.

      Rozwiąż mnie, rozwiąż mnie, rozwiąż mnie, błagał w duchu.

      Usłyszał szelest za sobą i poczuł, jak więzy puszczają.

      Ale ku swojemu rozczarowaniu nie odczuł ulgi. Druga ręka była przywiązana osobno, z tyłu za plecami, i to nie był sznur ani żyłka, ani kabel, to było coś miękkiego, delikatnego jak aksamit. A ta odwiązana była jak nie jego. Prawie bez czucia. Zdrętwiała.

      – Jak będziesz grzeczna, to tatuś nie będzie się gniewał…

      Skądś znał to zdanie, już je kiedyś słyszał, ale nie mógł sobie przypomnieć, w jakich okolicznościach. Kto do niego tak mówił i kiedy?

      Na kolanach spoczął notatnik, a w prawej ręce odnalazł znajome mrowienie. Dzięki ci, Boże!

      Musiał chwilę poczekać, bezwładna ręka, wykręcona tak długo do tyłu, nie chciała od razu pracować. Rozprostowywał delikatnie i powoli palce, a przez głowę jak błyskawice przelatywały myśli – jak? Który moment będzie najlepszy? Teraz? Teraz, za chwilę, przewrócić się z krzesłem, może szarpnąć i chwycić, ale co?

      – Tu jest długopis.

      Palce były lekko zdrętwiałe, zmusił je do działania, niezgrabnie dotknął pisaka, prawie wysunął mu się z ręki, chwycił za nasadzoną skuwkę.

      Trzeba napisać, co zostanie podyktowane. Wolno i niespiesznie. Znajdzie moment nieuwagi.

      Więc będzie pisał, będzie posłuszny, w tym tkwi wybawienie. Nie będzie żadnej kary.

      – Przepraszam – usłyszał i przez moment łudził się, że to do niego powiedziane, że zaraz się okaże, że to wszystko to tylko zabawa. Ale następne zdanie rozwiało jego złudzenia.

      – Pisz: Przepraszam, kochanie, nie mam innego…

      Wolno przesuwał długopisem po kartce. Jak najwolniej. Przyglądał się przegubowi, na którym zawiązany był szalik. Dlaczego szalik? Nie był uwolniony, to tylko poluzowane więzy, trzymają go jak byka na uwięzi. Szalik nie był puszczony luźno, coś go od tyłu trzymało, ale jakby się postarał…

      Jeden


Скачать книгу