Pożeracz Słońc. Christopher Ruocchio

Читать онлайн книгу.

Pożeracz Słońc - Christopher  Ruocchio


Скачать книгу
w tym całkiem niezły.

      Już otworzyłem usta, by odpowiedzieć, ale zamknąłem je i w niemym zdumieniu spojrzałem na Crispina. Czy rzeczywiście udzielił mi wsparcia? Siedziałem tak, patrząc na brata z jego kwadratową szczęką i tabletem z grami, który znowu trzymał w wielkich paluchach zakończonych tępo spiłowanymi paznokciami.

      – Twój brat tę kłopotliwą sytuację znacznie pogorszył, gdy się do niej wmieszał. – Ojciec lekko obrócił się ku nam, nie ruszając stóp, i spojrzał spod gęstych brwi. Jego postać rysowała się mniej wyraźnie, oświetlona jedynie bladym światłem wpadającym przez latarnię kopuły, na której sklepieniu widniały poczerniałe freski z motywami podboju kosmosu. – Dałem ci proste zadanie: uspokoić fakcjonariuszkę Gildii. Zamiast tego wzburzyłeś ją i zakończyłeś negocjacje, żeby zdążyć na tę farsę w sali tronowej.

      Chwyciłem podłokietniki krzesła z taką siłą, że usłyszałem, jak skrzypnęły mi ścięgna.

      – Nie powinieneś był odcinać mnie od tego – powiedziałem.

      Teraz ojciec odwrócił się całkiem.

      – Nie wyobrażaj sobie, że możesz pouczać mnie o polityce, chłopcze. – Po raz pierwszy lord Alistair podniósł głos, jego brwi się ściągnęły, a nad nosem utworzyła cienka pozioma zmarszczka. Nie był to jeszcze krzyk, ale wystarczyło. Nawet Crispin się skulił. – Znam twoje sposoby, nie ma ich wiele.

      Moja urażona duma okazała się silniejsza od strachu i teraz ja wstałem z krzesła.

      – Nie ma wiele? Myślałem, że przygotowano mnie do dyplomacji, ojcze. Gibson twierdzi…

      – Gibson jest starym durniem, który zapomina, gdzie jego miejsce. – Ojciec był teraz typowym lordem, który zdyskredytował trzysta lat wiernej służby scholiasty jednym niedbałym machnięciem upierścienionej dłoni. – Najwyższy czas, żeby staruszek odszedł na emeryturę. Powinniśmy znaleźć mu jakiś klasztor w mieście, a najlepiej w górach. To mu się spodoba.

      – Nie możesz!

      Ojciec otworzył szerzej oczy, jak pękający lodowiec, a jego głos stał się nagle niebezpiecznie cichy.

      – Chyba powiedziałem, żebyś mnie nie pouczał. – Znowu się odwrócił i ponownie zaczął kontemplować obraz z motywem wyspy śmierci i maleńkim białym stateczkiem. – Niczego nie zrobimy pochopnie. Podobnie jak ty, staruszek ma swoje metody. Jak rozumiem, twoje studia językowe przebiegają dobrze.

      Wyczuwając pułapkę, ale nie dostrzegając jeszcze jej kształtu, powiedziałem:

      – Tak. Gibson mówi, że mój mandarski jest doskonały, nawet cielciński nadaje się już do konwersacji.

      – A lothriadzki?

      Pułapka była naprawdę dobrze zamaskowana. Jakim sposobem się dowiedział? W klasztorze scholiastów nie było kamer. Nie mogło być. Wszelkie urządzenia bardziej zaawansowane od czytnika mikrofilmów nie mogły pozostawać w ręku niekontrolowanych scholiastów. Czy ktoś przyłożył ucho do dziurki od klucza? Albo… Przypomniałem sobie nagle i uśmiechnąłem się. Był tam przecież służący, który czyścił okna wychodzące na dziedziniec, prawda? Wyprostowałem się trochę bardziej, imitując żołnierską pozycję spoczynkową na paradzie i mając nadzieję, że udało mi się ukryć zaskoczenie.

      – Bardzo dobry, ale nie aż tak, żeby wysłać mnie do Wspólnoty Lothriadzkiej. – Uśmiechnąłem się nieco przesadnie, ufając, że zamaskowałem tym żartem swoje nagłe zrozumienie. – Znam go na tyle, żeby zapytać o drogę do toalety, ale we wszystkim innym pewno bym się pogubił.

      Crispin wybuchnął śmiechem, a ojciec spojrzał na niego z ukosa, po czym zapytał mnie:

      – Myślisz, że to zabawa?

      – Nie, sire.

      – Scholiasta uprzedził cię o wizycie, prawda?

      Zaprzeczanie nie miało już sensu.

      – Tak, ojcze.

      – Starzeje się. Zapomina, gdzie jego miejsce.

      – Jest mądry i doświadczony – rzuciłem.

      – Bronisz go?

      – Tak!

      Crispin wzruszył ramionami i powiedział:

      – Nie jest złym nauczycielem.

      – Jest wspaniałym nauczycielem – dodałem, wysuwając szczękę. – Zrobił to tylko dlatego, że nie ma sensu, byś ukrywał różne rzeczy przed swoim synem, sire. Skoro mam rządzić po tobie, muszę się do tego włączać.

      – Skoro masz rządzić po mnie? – Lord Alistair otworzył szeroko oczy i pokręcił głową, szczerze zdumiony. – A kto ci powiedział, że masz rządzić po mnie? – Odruchowo spojrzałem na brata. Nie. To nie było możliwe. To nie miało sensu. Ale ojciec jeszcze nie skończył. – Nie wyznaczyłem sukcesora i na Świętą Ziemię, jeszcze przez wiele lat tego nie zrobię. Ale jeśli będziesz dalej postępował w ten sposób, to powiem ci jedno. – Tu przerwał na chwilę, wciąż zwrócony do mnie plecami na tle obrazu z tą okropną wyspą. – To nie będziesz ty.

      ROZDZIAŁ 6

      PRAWDA BEZ PIĘKNA

      Na piasku koloseum zespół czworga douleterów wywijał pałkami udarowymi, próbując zmusić azhdarcha do posłuszeństwa, podczas gdy troje innych uprzątało resztki niewolników, których posłano do walki z pozaświatową bestią. Patrzyłem, jak jeden z nich łopatą zasypywał trocinami plamy krwi na piasku, ale, podobnie jak wielu innych, nie mogłem spokojnie spojrzeć na obcego drapieżnika. Było coś w komórkach mego ciała, co wiedziało, jak powinno wyglądać żywe stworzenie pochodzące z pradawnych czasów, kiedy nasze wspólne uniwersum zakreślał łuk Ziemi. Azhdarch do tego nie pasował. Ze swymi skórzastymi skrzydłami trochę przypominał pterozaura, prehistoryczną jaszczurkę-nietoperza. Pod innymi względami przywodził na myśl smoka z baśniowych fantazji, z długim, kolczastym ogonem i zakrzywionymi szponami. Ale szyja – niemal dwukrotnie przekraczająca długość ciała przeciętnego człowieka – była otwarta od szczątkowej głowy do granicy klatki piersiowej. Najeżona po bokach masą krzywych zębów, nieustannie zaciskała się i otwierała jak szczęki-liście muchołapki.

      Jedna dzielna douleterka – młoda i ruda – zadała szybki cios udarową pałką i trafiła bestię w bok. Zwierzę wydało bulgoczący odgłos i odskoczyło w przeciwną stronę, pociągając za sobą pozostałą trójkę douleterów, którzy trzymali je na grubym łańcuchu. Tłum zachłysnął się z zachwytu i rozległy się wiwaty, a bestia plunęła flegmą z głębi otwartego gardła. Nawet z bezpiecznej odległości lordowskiej loży, ponad ochronną kurtyną, dostrzegłem w tej mazi ślady krwi.

      – Teraz będą diabły – powiedział Crispin i szturchnął mnie w ramię. – Gotowy?

      – Jak zawsze. – Wróciłem do leżącego na moich kolanach zeszytu i strzepnąłem jakieś źdźbło, które zrobiło smugę na moim rysunku węglem. Przedstawiłem na nim profil pani porucznik Kyry. Zostaliśmy wydelegowani, Crispin i ja, do uczestnictwa w zastępstwie ojca w otwarciu sezonu Kolosso. Ojciec był w tym czasie u babki w Artemii, gdzie omawiali jakieś sprawy państwowe.

      Jako chłopiec nienawidziłem areny. Ryku, krwi i wszystkich okoliczności. Przemoc sprawiała mi przykrość. Wrzaski i krzyki bombardowały moje uszy, trąby grzmiały przeraźliwie, co wzmacniał potężny system nagłaśniający koloseum, a nad tym wszystkim dominował głos prezentera. Fetor niemytych ciał mieszał się z odorem smażonego sztucznego mięsa, metaliczny zapach krwi zaś atakował nozdrza, podobnie jak wrzask atakował uszy.

      Jednak


Скачать книгу