W grobie ci do twarzy. Andrzej F. Paczkowski

Читать онлайн книгу.

W grobie ci do twarzy - Andrzej F. Paczkowski


Скачать книгу
tu nie gra…

      – Już od dłuższego czasu.

      – Na nieszczęście nic nie pamiętam i jeżeli ten stan nieświadomości będzie trwał, nie będziemy w stanie nic zrobić.

      Wanda się zaśmiała.

      – A co byś chciała zrobić, supermenko? Rozwieść się z nim? On się z tobą nie rozwiedzie, on cię po prostu zabije.

      Wzdrygnęłam się. Popatrzyłam na nią i przebiegł mnie dreszcz na widok jej głowy.

      – Masz przetłuszczone włosy. – Musiałam jej to powiedzieć.

      – Wiem, ale co mam z tym zrobić? Taka się już urodziłam.

      Spojrzałam na nią z ukosa.

      – Z przetłuszczonymi włosami?

      – Nie, ale z tendencją do przetłuszczania. Myję głowę codziennie, a i tak na niewiele się to zdaje.

      – To myj parę razy, a nie raz.

      – Staram się.

      – Jakoś ci nie wychodzi.

      – Nie bądź uszczypliwa. Zobaczyłaś męża z jakąś siksą i wyżywasz się za to na mnie.

      – Wcale nie!

      – Wcale tak!

      – Nie mówi się „wcale tak”.

      – Mówi czy nie, ja tak właśnie chcę mówić!

      W pokoju zaległa cisza.

      – Nie powinnaś krzyczeć – upomniała mnie.

      – To mnie nie prowokuj!

      – Sama się prowokujesz. To twój mąż, a nie mój cię zdradza.

      – Więc po co mi to pokazałaś? – Walnęłam gazetą w stół.

      – Żebyś wiedziała!

      – Już wiem, i co z tego wynika?

      – Że ma kogoś na twoje miejsce, dlatego chce się ciebie pozbyć. Ale dowodów może być, i pewnie jest, więcej.

      Nagle ktoś zaczął uderzać w ścianę.

      – Twoja matka! – syknęła Wanda, zrywając się z łóżka. – Mówiłam ci, że trzeba się zachowywać cicho. Ja z nią kiedyś zwariuję! Człowiek nie może nawet we własnym mieszkaniu podnieść głosu.

      Popatrzyłam na ścianę, potem na Wandę.

      – Może – powiedziałam i przechyliłam się w stronę ściany, uderzając w nią pięścią.

      – Zwariowałaś? – Wanda próbowała mnie odciągnąć.

      – Nie. Wali w ścianę, to my też!

      – Zadzwoni po policję!

      – Niech dzwoni!

      – Ale policja nie może tu przyjechać!

      – Niby dlaczego? To się matka zdziwi, kiedy mnie tu zobaczy.

      – Zobaczą, że u mnie jesteś, i będzie po wszystkim. Twój mąż cię znajdzie raz-dwa.

      – Przecież to policja! Nie mafia.

      – Jesteś pewna?

      Zamarłam. Nagle dotarło do mnie, co chciała mi powiedzieć.

      – Uważasz, że…

      Pokiwała głową.

      – O w mordę…

      Siedziałam przez parę sekund jak martwa. Cała ta sytuacja przestawała mi się podobać.

      – To co teraz zrobimy?

      – Pójdziemy spać?

      – Nie. Mam na myśli, co zrobimy z tą sytuacją.

      – Uzgodnijmy parę rzeczy, a potem połóżmy się.

      – Dobrze.

      – A więc: straciłaś pamięć, twój mąż ma kochankę i pokazuje się z nią publicznie.

      – Tak, ale to nadal nie świadczy o tym, że chce mnie zabić.

      – Wyciągnęłam cię ze szpitala – kontynuowała.

      – Tak, ale…

      Nagle wróciłam myślami do dwóch kobiet.

      – Wydaje mi się, że masz rację. Dwie kobiety, które powinny żyć, nagle umarły. Pewnie ja miałam być następna.

      – Tak, ale to jeszcze nie oznacza, że maczał w tym palce twój mężulek. Sprawa może być, że tak powiem, trochę bardziej zagmatwana.

      – Nic z tego nie rozumiem.

      – Ja też nie, ale coś się dzieje i obie doskonale zdajemy sobie z tego sprawę.

      – Więc co zrobimy?

      – Prześpimy się, a rano podejmiemy dalsze kroki.

      Wstałam i nerwowo zaczęłam chodzić po pokoju. Zatrzymałam się przy oknie i wyjrzałam na ulicę.

      – Wanda! Zobacz!

      Wskazałam palcem na stojące pod blokiem czarne auto.

      – Kiedy tu przyszłyśmy, jeszcze tam nie stało – powiedziała.

      – Jesteś pewna?

      – Tak. Czyli już wiedzą, że uciekłaś.

      Zadrżałam.

      – Skąd mogli wiedzieć, że jestem akurat tutaj?

      – Mieszka tu twoja matka, co w tym dziwnego?

      – Racja, nie pomyślałam.

      – Miejmy nadzieję, że do rana dadzą sobie spokój. Coś mi się wydaje, że to miejsce nie jest bezpieczne. Jeśli przeżyjemy do rana – dodała – musimy stąd zwiewać.

      – Dokąd?

      – Nie wiem – wzruszyła ramionami. – Będziemy musiały coś wymyślić.

      Nie zabrzmiało to dobrze. Z myśleniem u mnie nie było w ostatnim dniach najlepiej. Ale okej, niech będzie. Na dziś starczy rewelacji, pora spać. Rano wszystko będzie wyglądało inaczej. Lepiej, poprawiłam się natychmiast. Tak, jutro wszystko będzie lepsze…

      ROZDZIAŁ 6

      Wizyta

      Obawiałam się, że nie zmrużę oka i całą noc spędzę, zastanawiając się nad sytuacją, w jakiej się aktualnie znalazłam, ale gdy tylko przyłożyłam głowę do poduszki, zasnęłam kamiennym snem.

      Śnił mi się szpital. Widziałam Pinokia zbliżającego się do mnie ze strzykawką w ręku, uśmiechającego się i szczerzącego zęby. „Nie będzie bolało”, mówił do mnie. „Niczego nie poczujesz”. Próbowałam uciekać, niestety, okazało się, że leżę przywiązana do łóżka szerokimi pasami, a usta mam zakneblowane. Demoniczna twarz zbliżyła się na tyle, że bez problemu mogłam dojrzeć przekrwione białka oczu. Igła była tuż przy mojej ręce. W oddali zamajaczył jakiś cień… mój mąż, a w każdym razie wydawało mi się, że to był on. Stał i patrzył, paląc papierosa i ponaglając mordercę. „Skończ to szybko, nie mamy czasu”. Ogarnęła mnie panika, serce biło jak oszalałe, lecz w tym momencie igła przebiła się przez skórę i cała zawartość strzykawki znalazła się w moim krwiobiegu. „Dobranoc”, powiedział doktor. „Śpij spokojnie”. Jego nos wydłużył się do niebotycznych rozmiarów. Zza jego pleców wyłonił się mój mąż i popatrzył na mnie. „Nie powinnaś była się do tego mieszać. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Mam


Скачать книгу