W grobie ci do twarzy. Andrzej F. Paczkowski

Читать онлайн книгу.

W grobie ci do twarzy - Andrzej F. Paczkowski


Скачать книгу
Kochana moja, powiedz jej, żeby mi dała troszeczkę tej wódki, co trzyma w zamrażalniku!

      Zrobiłam krok do tyłu.

      – Skąd on mnie zna?

      Wanda zaczęła się śmiać. Pijany facet przyczołgał się do mnie i zaczął mnie ciągnąć za nogę.

      – Puszczaj, łachudro jedna! – Z całej siły go odtrąciłam. – Zabieraj łapy, bo cię kopnę.

      Wanda nadal się śmiała jak głupi do sera.

      – Co się tak śmiejesz? Zwariowałaś?

      – Nie… po prostu, ha, ha, tak się złożyło, zapomniałam, że ty… no wiesz… że ty… twoja głowa, ha, ha…

      – Marlenka, zlituj się. Przegadaj tej babie do rozumu. Pić mi się chce.

      Znowu się do mnie przybliżył i zaczął ciągnąć za nogę. Kopnęłam go z całej siły, jak ostrzegałam wcześniej. Zawył z bólu.

      – Puszczaj, wszarzu! Wanda, opanuj się wreszcie! – Powoli robiłam się naprawdę wkurzona. – Co ten bezdomny tu robi? Śmierdzi wódką! Trzeba się go pozbyć, przecież tak spać nie będziemy!

      – Nie… nie będziemy, ha, ha – zwijała się ze śmiechu. – On, po prostu, no wiesz… Jest…

      – Kim? – zapytałam ostro.

      – Twoim bratem przecież, Marlenka. Pamięć straciłaś czy co?

      Zakręciło mi się w głowie.

      – Mam brata alkoholika i bezdomnego wszarza? – wyjąkałam, prawdopodobnie blada jak ściana, o którą znowu się opierałam. – W coś takiego na pewno nie uwierzę. Robisz mnie w balona? Naśmiewasz się ze mnie? Zaraz kopnę i ciebie i zobaczymy, kto się będzie śmiał. Nie wiem, w jaką grę gracie, ale żartów sobie ze mnie stroić nie będziecie!

      – Jakiego tam zaraz alkoholika. Po prostu czasem lubi więcej wypić. – Wanda wreszcie zdołała się jakoś opanować.

      – Nie znoszę alkoholików! – wzdrygnęłam się. – Nie cierpię!

      – Skąd wiesz, przecież nic nie pamiętasz? – zapytała Wanda.

      – Po prostu czuję, że tak jest.

      – W każdym razie to twój brat.

      – Może dla ciebie, bo dla mnie nie.

      – Zmieniłaś się. Kiedyś taka nie byłaś – powiedział mężczyzna.

      – Niby jaka?

      – Okrutna.

      – Okrutny to jesteś ty. Łazisz po nocach, straszysz ludzi i masz jeszcze plamę na spodniach – dodałam kąśliwie, bo właśnie ją zauważyłam.

      – Wylałem wódkę.

      – A ja mam w to uwierzyć. – Pokiwałam głową.

      – Dobra. Po co tu przyszedłeś? Nie mogłeś pójść spać do matki? – wtrąciła się Wanda.

      – Kiedy ona nie ma w domu alkoholu!

      – A ja niby mam? – wrzasnęła i zdzieliła go przez głowę. Stałam i patrzyłam, jak sytuacja nagle odwraca się o sto osiemdziesiąt stopni.

      – Zawsze masz tam coś w zapasie, przecież wiem.

      – Ale może dla siebie, nie pomyślałeś o tym, draniu?

      – Dasz mi?

      – Zboczony jesteś, przecież przed tobą stoi twoja siostra. – Teraz Wanda go kopnęła, aż jęknął.

      – Miałem na myśli wódkę – skrzywił się.

      – Świnia! – Kopnęła go jeszcze raz, a potem poszła do kuchni i wróciła z butelką. – Ale zapłacisz mi za nią!

      – Wiedziałem, że masz.

      – Ostatni raz! A teraz idź do domu, matka da ci wyćwik.

      – Nie mogę zostać? – jęknął błagalnie.

      – Nie, bo nie ma gdzie spać.

      – Na podłodze? – zapytał z nadzieją.

      – Nie i basta. Poszedł! – Wanda otworzyła drzwi i wskazała palcem kierunek.

      – Ale kochasz mnie? – dopytywał się, wychodząc na słaniających się nogach.

      – Nie!

      Wypchnęła go. Zatrzasnęła drzwi i zamknęła na klucz.

      – Twoja rodzina mnie kiedyś doprowadzi do szału. Twoja matka nie daje mi spokoju, niemalże codziennie o coś się czepia. On nie jest lepszy. A teraz jeszcze ty. Za jakie grzechy zostałam tak pokarana?

      – Mnie w to nie mieszaj! – zaprotestowałam. – Ja się tu nie wpraszałam.

      – Dobre sobie. Wolałabyś skończyć na cmentarzu?

      – Nie! Dałabym sobie radę.

      – Z trucizną w żyłach, już to widzę – powiedziała kpiąco.

      – Potrafię o siebie zadbać, gdybyś chciała wiedzieć!

      – Dobrze, ale opowiesz mi o tym jutro. Teraz idziemy spać.

      Ułożyłyśmy się w łóżku. Przymknęłam oczy.

      – Psie jeden! – rozległ się nagle głos mojej matki na klatce schodowej. – Pijany bezbożniku! Do domu, diable jeden!

      – Będzie miał za swoje – uśmiechnęła się Wanda.

      – Chyba mu nic nie zrobi?

      – Nie. Ale jutro będzie chodził jak w zegarku. Już ona ma swoje sposoby.

      – Co mu zrobi? – Pobladłam. Jeśli to mój brat, to jednak wolałabym, żeby nikt go nie zabijał.

      – Pranie mózgu. W tym twoja matka jest najlepsza. To akurat mogłaś już sobie zapamiętać. To bardzo ważny rozdział twojego życia.

      Położyłyśmy się do łóżka. Już po chwili Wanda znowu chrapała, a ja starałam się zasnąć. W końcu się udało.

      ROZDZIAŁ 7

      Niepokojące wiadomości

      Rankiem obie byłyśmy rześkie i całkiem wyspane. Wanda umyła sobie włosy, żeby mnie nie drażniły, a ja w tym czasie zaparzyłam kawę i przygotowałam parę kanapek z pomidorem i cebulą.

      Usiadłam na krześle w kuchni. Zza ściany doszedł mnie krzyk mojej matki:

      – Nie będziesz się więcej zadawał z tą kobietą! Dobrze widziałam, skąd wczoraj wychodziłeś, mnie nie oszukasz!

      Wsypałam do szklanki łyżeczkę cukru i nalałam mleka. Zamieszałam.

      – Jesteś taki sam jak Marlena! Na psy zejdziesz, ale czemu tu się dziwić? Wstyd mi jak ona przyniesiesz! Klecha do dzisiaj omija mnie łukiem na mieście!

      Drgnęłam. Co ona z tym klechą? Już mi o nim wspominała w szpitalu.

      Weszła Wanda.

      – Ciii… – Skinęłam w stronę ściany.

      – O co chodzi? – zapytała, ale naraz dotarło do niej, że podsłuchuję. – A, zaczęło się? – Podeszła szybko do starego kredensu i wyciągnęła dwa garnuszki. – Masz. Będzie lepiej słychać.

      Zbliżyła się do ściany i przyłożyła do niej kubek. Widziałam po otartej farbie, że precedens ten musiał powtarzać się już wiele razy. Podeszłam i poszłam w jej ślady. Rzeczywiście od razu zaczęłam


Скачать книгу