To będą piękne święta. Karolina Wilczyńska
Читать онлайн книгу.– Czy naprawdę nie możesz jej czymś zająć? – W głosie Leszka pobrzmiewało zniecierpliwienie. – Chyba mi nie powiesz, że małe dzieci tak ciągle płaczą.
Usiadł na łóżku i przeczesał palcami włosy.
– Nie ciągle – odpowiedziała. – Trzy godziny była spokojna. A wcześniej spała.
– A teraz?
– Teraz chce jeść.
– To ją nakarm.
– Właśnie to robię.
Mężczyzna oparł głowę na dłoniach.
– Chyba zaraz rozsadzi mi czaszkę – mruknął.
A potem wstał, podszedł do zlewu, odkręcił wodę, pochylił się i zaczął pić prosto z kranu.
– Nie możesz sobie nalać do szklanki?
– Żebyś potem narzekała, że musisz zmywać? – odpowiedział pytaniem na pytanie. Otarł usta i odetchnął głęboko. – Ufff, trochę mi lepiej.
– Skoro już wstałeś, może powiesz mi, gdzie byłeś przez całą noc? – Wiedziała, że Leszek nie lubi takich pytań, ale przecież jako żona miała chyba do nich prawo?
– Zarabiałem na chleb – powiedział.
– I zarobiłeś?
– Owszem. Nawet na coś do tego chleba też – oznajmił z dumą i popatrzył na futerał gitary stojący przy drzwiach. – Ona mnie nigdy nie zawiodła. Zawsze pomoże.
– Skoro tak, to może zostaniesz z Marysią, a ja pójdę na zakupy? – zaproponowała. – Niedługo zamkną sklepy, a niczego nie mamy.
– Spokojnie, zdążymy. – Machnął ręką. – Zresztą jeszcze nie dostałem tej kasy. Odbiorę ją dopiero po południu.
– Jak sobie to wyobrażasz?! – Tamara w tym momencie już naprawdę się zdenerwowała. – Zapomniałeś, że dzisiaj Wigilia? Nie mamy ani karpia, ani zupy grzybowej, ani pierogów… – wyliczała.
– Ani humoru – dodał złośliwie. – Że też ty musisz tak ciągle narzekać. – Pokręcił głową.
– Leszek, ja nie narzekam. Tylko czy ty naprawdę nie rozumiesz, jaki jest dzień?
– Wiesz, przed ślubem twierdziłaś, że masz gdzieś tradycje i nie interesuje cię to, co robią wszyscy. O co więc teraz chodzi? Domagasz się siana pod obrusem i karpia w wannie? Bo tak trzeba? Dziewczyno, co się z tobą stało!
– Ale… myślałam, że… chciałam, żebyśmy usiedli razem… – Z trudem przełykała łzy. – Przecież to pierwsze święta Marysi.
– Myślałam, myślałam – przedrzeźniał ją mąż. – Pierwsze, ale nie ostatnie. – Popatrzył na córkę, która skończyła jeść i zajęła się oglądaniem własnej zaciśniętej piąstki. – Dobrze, chcesz święta, to będziesz je miała. Takie, jakich jeszcze nigdy nie przeżyłaś. – Zaczął wkładać spodnie. – Nie myśl sobie, że nie potrafię swojej rodzinie zorganizować wigilii. – Zapiął pasek i sięgnął po sweter. – Zrobię to, bo potem byś przez cały rok jęczała, że było inaczej niż w twoim mieszczańskim domu. Proszę bardzo, będzie wieczerza!
Tamara milczała. Patrzyła, jak mąż wkłada buty i sięga po wiszącą przy drzwiach kurtkę.
– Idę po kasę – rzucił, wychodząc.
Trzasnęły drzwi, a Marysia znowu zaniosła się płaczem.
Było zbyt zimno, żeby wychodzić z małą na dwór. Ponad piętnaście stopni mrozu dawało się we znaki dorosłym, a co dopiero półrocznemu dziecku. Kierując się jednak wskazówkami matki, Tamara ubrała Marysię w kombinezon, otuliła ciepłym kocem i wyszła z wózkiem na balkon.
– Dziesięć minut na powietrzu dobrze jej zrobi, nawet gdy jest mróz – tłumaczyła Ewa. – Zahartuje się trochę, a nie zdąży przemarznąć.
Wychodzenie przed blok nie miało w taki dzień sensu. Cała procedura znoszenia wózka, a potem wnoszenia jego i dziecka na drugie piętro zajęłaby więcej czasu niż krótki spacer. Dlatego w takich chwilach Tamara wykorzystywała balkon, na którym o tej porze było słonecznie i mróz aż tak nie dokuczał.
Ale przez to nic nie kupię – pomyślała. – Zresztą i tak nie mam pieniędzy.
Owszem, coś tam jeszcze znalazłaby w portfelu, bo starała się oszczędzać, ale z pewnością nie tyle, żeby zrobić większe zakupy.
Kołysząc małą w wózku, zastanawiała się, kiedy wróci Leszek.
Po ślubie zamieszkali w wynajętej kawalerce. Był to właściwie pokój z aneksem kuchennym i łazienką. Na niecałych trzydziestu metrach kwadratowych musieli pomieścić się razem z małym dzieckiem.
– To naprawdę głupi pomysł – oceniła matka. – U mnie są trzy wolne pokoje, ale skoro się upieracie…
Cóż, ona może byłaby skłonna zamieszkać z matką, ale Leszek stanowczo zaprotestował.
– Nie wyobrażam sobie życia z twoją matką pod jednym dachem – oświadczył stanowczo. – Więc jeśli chcesz tam być, to beze mnie.
Próbowała mu tłumaczyć, że takie rozwiązanie byłoby po prostu rozsądniejsze, ale żadne argumenty do niego nie trafiały.
– Skoro tak nalegasz na ślub i tak bardzo zależy ci na tym, żebyśmy byli formalnie rodziną, to żyjmy jak rodzina – powiedział. – Czyli ja, ty i dziecko. Z twoją matką ślubu nie biorę.
Znaleźli więc tę kawalerkę, a matka zgodziła się płacić czynsz. Przynajmniej dopóki Marysia trochę nie podrośnie i Tamara nie znajdzie pracy.
– Ale na życie musi zarobić twój mąż – powiedziała Ewa. – W końcu to on jest ojcem dziecka, więc niech poczuje, co to znaczy utrzymać rodzinę.
Leszek oczywiście nie widział w tym problemu. Jak zresztą w niczym innym. I owszem, zarabiał, ale nieregularnie i niezbyt wiele. Tamara szybko pojęła, że nigdy nie będzie wiedziała, kiedy może się spodziewać kolejnych pieniędzy, więc liczyła się z każdym groszem. Ale i tak bywało, że rezygnowała z jedzenia dla siebie, żeby kupić coś Marysi.
Mimo to była szczęśliwa. Kochała Leszka i starała się zrozumieć jego naturę. Wiedziała, że jest artystą, wolnym duchem i nie uznaje ograniczeń. Podzielała te poglądy, przynajmniej do czasu kiedy na świat przyszła ich córeczka. Okazało się bowiem, że Leszek nie zamierza niczego zmieniać.
– A po co? – mówił, gdy żona sugerowała, że powinien poszukać stałej pracy. – Przecież mamy co jeść. A sama mówiłaś, że dobra materialne nie mają dla ciebie znaczenia.
Tak mówiła i wcale nie kłamała. Nie zależało jej na wielkim domu ani drogim samochodzie. Jednak sądziła, że wózek dla dziecka czy schabowy na obiad to nie są żadne luksusy, a miło byłoby czasami iść do sklepu i po prostu kupić to, co potrzebne.
– Najważniejsze, że jesteśmy razem i się kochamy. Prawda? – mówił Leszek, kiedy zdarzało jej się rozpłakać. – Przetrwamy trudne chwile, bo miłość wszystko zwycięża.
Na to nie miała odpowiedzi. Tym bardziej że też wierzyła w te słowa. I starała się zrozumieć, że Leszek zarabia graniem, więc pracuje w nocy. Usprawiedliwiała późne powroty, udawała, że nie czuje od niego alkoholu, i cieszyła się, gdy z dumą wręczał jej sto czy dwieście złotych,