Skalpel. Tess Gerritsen
Читать онлайн книгу.wzbudzone elektrony niektórych substancji potrzebują nieco dłuższego czasu, żeby wrócić do normalnego poziomu energetycznego. W trakcie powrotu emitują fotony światła widzialnego gołym okiem. Mamy tu plamę, która świeci jasnozielono po napromieniowaniu jej krótkofalowym światłem ultrafioletowym. Wygląda bardzo sugestywnie. – Wstał i nacisnął kontakt na ścianie.
W jasnym świetle dywan, na który patrzyli z takim zafascynowaniem, wyglądał całkiem zwyczajnie. Teraz jednak Rizzoli spoglądała na dywan z odrazą, ponieważ już wiedziała, co się na nim wydarzyło: na jego beżowych włoskach widniało świadectwo męki Gail Yeager.
– To jest sperma – oznajmiła.
– Bardzo możliwe – powiedział Mick. Ustawił trójnóg kamery i założył na jej obiektyw filtr Wratten Kodaka, do fotografii w ultrafiolecie. – Kiedy zrobię zdjęcie, wytniemy ten kawałek dywanu. Laboratorium może to potwierdzić, badając plamę pod mikroskopem w środowisku fosfatazy kwaśnej.
Rizzoli nie potrzebowała potwierdzenia laboratorium. Popatrzyła na ścianę spryskaną krwią. Pamiętała, w jakiej pozycji znaleziono ciało Yeagera, i przypomniała sobie filiżankę, która spadła z jego kolan i rozbiła się na podłodze. Zielona, fosforyzująca plama na dywanie potwierdzała jej obawy. Wiedziała, co tu się działo, tak wyraziście, jakby widziała całą scenę na własne oczy.
Przywlokłeś Yeagerów z ich łóżka do tego pokoju, gdzie podłoga jest drewniana. Skrępowałeś doktora w przegubach i kostkach i zakleiłeś mu taśmą usta, żeby nie mógł krzyczeć, żeby cię nie rozpraszał. Posadziłeś go tam pod ścianą, stwarzając sobie milczącą jednoosobową widownię. Richard Yeager jest żywy, świadomy tego, co masz zamiar zrobić, ale nie może walczyć w obronie żony. Na wypadek gdyby się szamotał, kładziesz mu na kolanach filiżankę na talerzyku. To ma cię ostrzec. Jeśli uda mu się wstać, filiżanka spadnie, rozbijając się z hałasem na twardej podłodze. W trakcie przeżywania rozkoszy nie chcesz na niego uważać, ale nie możesz dopuścić do tego, żeby cię zaskoczył.
Chcesz natomiast, żeby wszystko widział.
Spojrzała w dół, na plamkę, która zafosforyzowała jasnozielono. Gdyby nie odsunęli stolika do kawy, gdyby nie przewidzieli specyfiki tego rodzaju śladów, mogliby jej nigdy nie znaleźć.
Przywlekasz ją tu, na ten dywan. Gwałcisz ją na oczach męża, który nie może jej pomóc, nie może nawet uratować sam siebie. A kiedy kończysz, kiedy nasyciłeś się swoim łupem, na dywanie zostaje mała kropelka spermy, która wysycha do postaci niewidocznej warstewki.
Czy zabicie męża było również źródłem rozkoszy? Czy robił przerwy, trzymając w ręku nóż, żeby się delektować sytuacją? A może to było praktyczne rozwiązanie sytuacji po jakichś wcześniejszych wydarzeniach? Co czuł, kiedy chwyciwszy Richarda Yeagera za włosy, przecinał mu gardło?
W pokoju zgasło światło. Kamera Micka pstrykała raz po raz, utrwalając ciemną plamkę na jasnym, fluoryzującym tle dywanu.
Zamordowany lekarz siedzi z opuszczoną głową, jego krew ścieka po ścianie, a ty naśladujesz rytuał innego mordercy. Składasz koszulę nocną pani Yeager i umieszczasz ją na widocznym miejscu w sypialni, tak jak to robił Warren Hoyt.
To jednak nie wszystko – zaledwie koniec pierwszego aktu. Przed tobą dalszy ciąg przyjemności, dalsze przerażające rozkosze.
Żeby się w nich pławić, zabierasz z sobą kobietę.
Światła w pokoju znów się zapaliły, ich blask był jak ukłucie oczu igłą. Ogarnęło ją przerażenie, jakiego nie doznała od wielu miesięcy; czuła się oszołomiona i roztrzęsiona, a na domiar złego poniżona, gdyż obaj mężczyźni musieli zauważyć jej bladość i drżenie rąk. W pewnym momencie poczuła, że brak jej tchu.
Wyszła z pokoju, a potem na zewnątrz domu. Stojąc we frontowym ogrodzie, rozpaczliwie chwytała powietrze. Usłyszała czyjeś kroki, ale nie odwróciła się, żeby zobaczyć kto to.
– Źle się czujesz, Rizzoli? – poznała głos Korsaka.
– Nie, wszystko w porządku.
– Nie udawaj.
– To tylko lekki zawrót głowy.
– Przypomniałaś sobie sprawę Hoyta, prawda? Doznałaś wstrząsu, widząc to, co tu się stało.
– Skąd wiesz?
Umilkł. Po chwili, chrząknąwszy, powiedział:
– Masz rację. Skąd, do diabła, mam to wiedzieć? – Zaczął iść w stronę domu.
Odwróciła się i zawołała za nim.
– Korsak?
– Co?
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Powietrze było przyjemnie chłodne, wilgotna trawa pachniała słodko, ale panująca w domu groza przyprawiała ją o mdłości.
– Wiem, co ona czuje – powiedziała cicho. – Wiem, przez co teraz przechodzi.
– Pani Yeager?
– Musisz ją odnaleźć. Porusz wszystkie sprężyny.
– Jej zdjęcie jest we wszystkich mediach. Sprawdzamy każdy cynk, każdą wiadomość telefoniczną. – Westchnąwszy, pokręcił głową. – Ale zdajesz sobie sprawę, jak mało prawdopodobne jest to, że on ją utrzymuje przy życiu.
– Utrzymuje. Wiem, że utrzymuje.
– Skąd ta pewność?
Objęła się rękami, żeby opanować drżenie, i spojrzała na dom.
– Tak postąpiłby Warren Hoyt.
Rozdział trzeci
Spośród wszystkich obowiązków detektywa wydziału zabójstw bostońskiej policji Rizzoli najbardziej nie lubiła wizyt w skromnym, nierzucającym się w oczy budynku przy Albany Street. Mimo iż podejrzewała, że nie jest bardziej wrażliwa od swoich kolegów, nie znosiła myśli, że mogłaby okazać jakąkolwiek niedoskonałość. Mężczyźni zbyt dobrze wyczuwają słabość psychiczną, więc koledzy niewątpliwie próbowaliby atakować jej czułe punkty swoimi niewybrednymi kawałami i przytykami. Nauczyła się zachowywać stoicki spokój, oglądać bez zmrużenia oka najgorsze widoki na stole w prosektorium. Nikt nie podejrzewał, ile nerwów kosztowało ją pozornie nonszalanckie wejście do tego budynku. Jane Rizzoli, jędza z jajami. Ale dziś, siedząc w swoim samochodzie zaparkowanym na tyłach Urzędu Lekarza Sądowego, nie miała poczucia, że się nie boi, ani że ma jaja.
Ostatniej nocy źle spała. Pierwszy raz od wielu tygodni przyśnił jej się Warren Hoyt. Obudziła się zlana potem, czując w rękach ból od starych ran.
Spojrzała na blizny na dłoniach i nagle zapragnęła zapalić silnik i odjechać, zrobić cokolwiek, byle uniknąć czekającej ją w tym budynku próby. Nie miała obowiązku przyjechać tutaj, zabójstwo popełniono w Newton, ale duma nie pozwalała jej się wycofać: Jane Rizzoli nigdy nie była tchórzem.
Wysiadła z samochodu, zatrzasnęła z głośnym hukiem drzwi i weszła do budynku.
Przybyła do prosektorium jako ostatnia. Przebywające w niej trzy osoby skinęły jej głowami na znak powitania. Korsak miał na sobie obszerny fartuch chirurgiczny i bufiasty, papierowy czepiec. Wyglądał jak cierpiąca na nadwagę gospodyni domowa z siatką na włosach.
– Rozmawialiście o czymś? – zapytała, również wkładając fartuch dla ochrony ubrania przed przypadkowym opryskaniem.
– Trochę, o taśmie użytej do skrępowania.
Sekcję robiła doktor