Zaczekaj na miłość. Ilona Gołębiewska

Читать онлайн книгу.

Zaczekaj na miłość - Ilona Gołębiewska


Скачать книгу
skierowała się do kuchni, skąd dochodziły głosy Anieli i Basi.

      – Dzień dobry! Przez te obłędne zapachy nie można nawet dłużej pospać. Jestem tak głodna, że chyba zjem wszystko, co tylko macie – oświadczyła radośnie, gdy stanęła w progu kuchni.

      – Obawiam się, że przygotowanych przez Basię specjałów nie zjadłby nawet pułk wojska. A poza tym dzień dobry, pięknie razem wyglądacie – skwitowała Aniela.

      – Przy tej piękności ja mogę się schować. Ma na imię Dżina, ale nie jest bez wad… Strasznie chrapie – zaśmiała się Klara. Suczka łakomie patrzyła na piętrzące się na stole naleśniki z serem i konfiturami.

      – Naleśniki czekają na ciebie, a dla pieska mam specjalny rarytas. Byłam rano na rynku i przy okazji wstąpiłam do sklepu zoologicznego – wyjaśniła Aniela, wstając od stołu i wyjmując z lodówki puszkę. Jej zawartość wrzuciła do niebieskiej miseczki stojącej na podłodze. Klara przysunęła do niej Dżinę, która po sekundzie rzuciła się na jedzenie niczym wygłodniały wilk. Jadła, aż jej się uszy trzęsły.

      – Wygląda na to, że jej smakuje – podsumowała zadowolona Basia. – Ty też coś zjedz, bo naleśniki zaraz będą zimne. A poza tym bardzo nie lubię, jak ktoś z gości chodzi głodny.

      – Z tego, co pamiętam, na twoim wikcie moja mama przytyła z pięć kilogramów, więc się obawiam, że mogę skończyć podobnie – zaśmiała się Klara.

      – Na to liczę, bo w tym Paryżu to chyba nic nie jadłaś, sama skóra i kości! – pożaliła się Aniela, zerkając na nadmiernie wychudzone ręce i twarz wnuczki.

      – Ja też cię, babciu, kocham! – powiedziała z uśmiechem Klara.

      W czułych objęciach przeszłości

      Na zewnątrz było niemal ciemno. A wszystko za sprawą ponurej listopadowej pogody. Ulewny deszcz bębnił w szyby, a wiatr dął z wielką siłą. Miało się wrażenie, że to zawodzenie kogoś, kto zgubił drogę. Widoczne przez okno konary starych lip tworzących aleję prowadzącą do głównej bramy były zupełnie pozbawione liści, które jeszcze jakiś czas temu cieszyły oko kolorami jesieni. Koniec listopada był czasem, kiedy przyroda zapadała w długi zimowy sen. Niekiedy podobnie było z ludźmi… Nadchodząca zima pozbawiała ich energii i była pretekstem do ciągłego narzekania i odkładania różnych spraw na później.

      Klara czuła się podobnie. Siedząc na okiennym parapecie i przyglądając się szumiącej ulewie, doszła do wniosku, że bardzo chętnie zapadłaby w zimowy sen i powróciła do życia dopiero z początkiem wiosny. Pod warunkiem, że przy okazji czas zatrze jej wszystkie problemy. A tych miała ostatnio naprawdę sporo. Kolejne dni mijały nieubłaganie, a na horyzoncie nie widziała żadnych szans na zmianę.

      Zajęła się zatem codziennym życiem i pomagała we wszystkim, w czym tylko mogła, byle nie czuć się jak darmozjad bez żadnych aspiracji. Tego wieczoru zobowiązała się pomóc babci Anieli w porządkowaniu jej pracowni na ukochanym poddaszu. Klara bardzo lubiła to miejsce. Kojarzyło jej się z dzieciństwem, kiedy spędziła w majątku kilka miesięcy, bo była poważnie chora. To był jeden z niewielu momentów w jej życiu, kiedy matka zgodziła się na dłuższy pobyt u babci. Dla małej dziewczynki dwór był czymś bajkowym. Czuła się tu jak księżniczka. Nie dość, że spała w wielkim babcinym łóżku na poddaszu, to jeszcze zajmowano się nią niemal jak małą królewną. Teraz nie miała takich oczekiwań, ale wciąż uwielbiała Lipowe Wzgórze, miejsce pełne ciepła i magii. Babcia i Witek pojechali do Białegostoku, więc mogła w samotności nacieszyć się pracownią, którą tak lubiła. Za pomocą skosów, słupów i niewielkich ścianek przestrzeń była podzielona na osobne strefy jak sypialniana wnęka, pracownia malarska czy garderoba. Panował tu lekki bałagan, ale Klara czuła się w tym miejscu beztrosko i bezpiecznie. Zapaliła dwie mosiężne lampy, w kilku miejscach rozstawiła płonące świece i uchyliła jedno z okien, by wsłuchiwać się w szum padającego deszczu. Chciała nacieszyć się chwilami tylko dla siebie. Odkąd pojawiła się we dworze, otaczali ją ludzie okazujący jej życzliwość i wspierający dobrym słowem, ale ona należała do tych, którzy czasami lubią pobyć w samotności.

      Miała wspaniałą okazję, by raz jeszcze przyjrzeć się pracowni malarskiej, w której spod ręki Anieli wychodziły obrazy wystawiane w największych galeriach. Klarze serce zabiło mocniej na widok pustego płótna naciągniętego na drewnianą ramę, która stała na dużej sztaludze. Podeszła do niego i poczuła dziwne wzruszenie. Malarstwo było również jej pasją, którą porzuciła kilka lat temu na rzecz modelingu i robienia tak zwanej kariery. Czy żałowała, że tak się potoczyło jej życie? Czasami tak. Brakowało jej tych momentów, kiedy zatracając się w kolejnych pociągnięciach pędzlem po płótnie, zapominała o całym bożym świecie. Była tylko ona, pędzle, farby i wyobraźnia, która nie znała granic.

      Intuicyjnie sięgnęła po pędzel leżący na stoliku obok. Był idealnie oczyszczony. Kciukiem przeczesała jego włosie, czując, że wykonano go z wysokiej klasy materiału. Zarówno babcia Aniela, jak i wykładowcy w Akademii Sztuk Pięknych zawsze powtarzali, że prawdziwy artysta malarz potrzebuje dwóch rzeczy: idealnie wyciszonej pracowni i porządnych narzędzi malarskich. Klara miała to wszystko na wyciągnięcie ręki. Powodowana impulsem i głosem serca otworzyła kilka tubek z farbami, wzięła do ręki paletę i pędzlem naniosła na nią kilka kolorów. Potem próbowała je łączyć na różne sposoby. Mimo że miała doświadczenie, bo namalowała już wiele obrazów, to jednak wciąż zadziwiało ją, że z podstawowych kolorów można skomponować tak wiele nowych, niepowtarzalnych barw. Malarstwo było prawdziwą magią.

      Spojrzała na śnieżnobiałe płótno i uniosła pędzel z niewielką ilością farby. Mimo że drżała jej ręka, wykonała nią pierwszy niepewny ruch i na płótnie pojawiło się nieśmiałe maźnięcie. Pomysł na obraz wyłonił się w jednej chwili. Postanowiła namalować to, czemu jeszcze przed kwadransem przyglądała się przez okno, czyli aleję lip wiodącą do głównej bramy. I chociaż nie miała pewności, czy po tak długiej przerwie w malowaniu da sobie radę, to jednak postanowiła spróbować. Intuicja podpowiadała jej, że teraz to najlepsze, co może dla siebie zrobić. Usta same ułożyły się jej w delikatny uśmiech. Mijały kolejne minuty, kwadranse i godziny. Pociągnięcia pędzlem były coraz śmielsze, a z kilku początkowych ostrożnych kresek zaczął wyłaniać się fragment obrazu.

      Pierwsze malarskie szlify Klara zdobywała właśnie pod okiem babci Anieli. Miała jakieś dziesięć lat, gdy któregoś dnia po prostu zapytała babcię, czy mogłyby namalować coś razem. I to z pozoru niewinne wydarzenie sprawiło, że Klara, gdy dorosła, na dobre zauroczyła się malarstwem. Godzinami potrafiła rozmyślać nad kompozycją obrazu, dobierać właściwe kolory na palecie, uczyć się nowych technik malarskich. Efekt był taki, że, nie licząc epizodu z Uniwersytetem Muzycznym, wybrała się wreszcie na Akademię Sztuk Pięknych. A gdy po trzech latach wystąpiła o urlop dziekański, przeczuwała, że to nie jest najlepsza decyzja. Jednak świat modelingu zauroczył ją na dobre i chciała spróbować swoich sił. Wtedy Klara miała nadzieję, że najpóźniej za rok wróci na studia. Tak się jednak nie stało, o co miała do siebie dużą pretensję. Na własnej skórze przekonała się, że pieniądze nie zawsze idą w parze z satysfakcją. Teraz znowu mogła poczuć radość malowania. Nie wiedziała jednak, że ktoś ją obserwuje. Tym kimś była jej babcia. Wróciła z Białegostoku wcześniej, niż zakładał wstępny plan. Po cichu zakradła się na strych i gdy stanęła w progu, omal nie krzyknęła z radości. Klara malowała… I robiła to z taką pasją! Aniela nie chciała przeszkadzać, ale niechcący potrąciła wiatrak i narobiła hałasu.

      – Co ty tutaj robisz? – zapytała wnuczka, zaskoczona nagłym pojawieniem się babci, która przyłapała ją na gorącym uczynku.

      – Przepraszam, że cię wystraszyłam. Niezdara ze mnie. Ale nie mogłam się oprzeć, żeby na ciebie


Скачать книгу