Do przerwy 0:1. Adam Bahdaj
Читать онлайн книгу.Komu?
– A tym z Okopowej. Niech wiedzą, że u nas dobra organizacja.
Gdy już dostatecznie napatrzyli się na arcydzieło Ignasia, Paragon odciągnął na bok kapitana drużyny.
– Słuchaj, może by się znalazło miejsce dla Poldka – zaczął pojednawczo.
Mandżaro wzruszył ramionami.
– Człowieku, przecież wiesz, że skład już został ustalony.
– No niby tak, ale to przecież nasz chłopak, z Gołębnika. A zresztą, idź na podwórze, to zobaczysz, jak trenuje. Osiem główek pod rząd, bracie. To nie byle co!
– Nie da się – uciął krótko kapitan drużyny – za słaby, nie wytrzyma kondycyjnie.
– To go dzisiaj trochę podkarmimy. Ja mu przyniosę chleba ze smalcem, zje, nabierze kondycji.
– I technicznie niewyszkolony. Nie możemy się zblamować.
Paragon skrzywił się.
– Eee… ty do mnie jak trener państwowy, a nie jak kolega.
Mandżaro spoważniał.
– To ważny mecz, człowieku. Musimy wygrać! Tu o honor chodzi.
Argument ten przemówił do Maniusia. Zamyślił się, jego żywe oczy przygasły nieco. Naraz strzelił palcami.
– Już wiem – powiedział wesoło – żeby mu żal nie było, wsadzimy go jako rezerwowego.
– Mamy trzech, więcej nam nie trzeba.
– Eee tam… czwarty też się przyda – mrugnął okiem Paragon. – Zrozum, że jemu będzie przykro. Swój chłopak, niech się cieszy.
Teraz kapitan zamyślił się głęboko.
– Poczekaj, poczekaj, jak by to zrobić? – Z rozmachem kopnął leżący na chodniku kamień. – Wiesz co, dobrze. Wstawimy go jako rezerwowego. Masz rację, niech się chłopiec cieszy.
Paragon aż podskoczył z radości. Jego czarne oczy zaiskrzyły się wesoło.
– Feluś, wiedziałem, żeś morowy kolega. Dawaj łapę! Zobaczysz, że z naszego Pająka będzie jeszcze piłkarz.
Uścisnęli sobie z powagą dłonie, uśmiechnęli się do siebie. Mandżaro zaczął trzeć policzek. Był to znak, że myśli o czymś bardzo usilnie. Paragon swym zwyczajem pstryknął palcami w daszek kolarki. Chciał w ten sposób zaznaczyć, że rozmowa między nimi skończona i już czas się rozstać.
– Poczekaj – zatrzymał go gwałtownym ruchem Mandżaro. – Dokąd idziesz?
– Jak to: dokąd? Propagandę robić, żeby publika na mecz przywaliła.
– A co będzie z piłką? Nie możemy grać starą. Kompromitacja, bracie.
– To się rozumie.
– Więc jak…
Paragon złapał go za ramiączko gimnastycznej koszulki.
– Ty, Mandżaro, nie znasz swego kolegi. Jak Maniuś coś powie, to, bracie, mur. Powiedział, że będzie piłka? Powiedział. To o co się martwisz?
– O nic… tylko chciałem ci przypomnieć…
– Bądź spokojny, zrobi się.
Maniuś odszedł z poczuciem dumy. Wiedział na pewno, że nie zawiedzie kolegów. Dla własnego klubu, dla Syrenki, wydobędzie piłkę nawet spod ziemi.
Tak rozmyślając, pewnym krokiem, z uśmiechem na ustach przemierzał ulicę Górczewską. Szybko układał plan działania. Postanowił nie iść po butelki ani do pani Wawrzynek, ani do zakładu fryzjerskiego. Piłka była ważniejsza od jego spraw osobistych.
Z tym postanowieniem ulokował się na buforze wozu tramwajowego i gwiżdżąc wesoło: „Nicolo, Nicolo, Nicolino…” pojechał „27” w stronę Żoliborza. Cały plan miał już obmyślony szczegółowo.
2
Dla młodocianych miłośników piłki nożnej z Woli, Muranowa, Żoliborza, Starego Miasta wszystkie drogi prowadzą na ulicę Konwiktorską, gdzie znajduje się stadion Polonii. Każdy chłopiec, który choć raz znalazł się w niedzielę na stadionie i zasmakował w oglądaniu prawdziwego meczu, do końca życia zostanie kibicem tego najpopularniejszego klubu Warszawy, a spośród jedenastu graczy wybierze sobie jednego jako swego ulubieńca.
Maniuś, przejechawszy na buforze kilka przystanków, wysiadł na rogu Nowotki i Konwiktorskiej. Gwiżdżąc swą ulubioną piosenkę, skierował się do bramy wielkiego stadionu. Przemknął się chyłkiem, omijając wysoki amfiteatr trybun, poszedł ku bocznemu boisku treningowemu. Ucieszył się. Pierwsza drużyna już trenowała.
Piłkarze ubrani w czarne dresy wykonywali jakieś skomplikowane ćwiczenia gimnastyczne. Maniuś znał ich wszystkich z imienia i nazwiska, wiedział, na jakiej grają pozycji, jakie mają wady i zalety, słowem, orientował się znakomicie, jak najlepszy znawca piłki nożnej. Nie darmo co niedziela wykorzystywał cały swój spryt po to tylko, żeby dostać się na boisko bez biletu i oglądać swą ukochaną drużynę.
Teraz wśród znajomych twarzy szukał prawego łącznika Wacława Stefanka. Bystrym okiem wyłowił go wśród innych graczy.
Z zadowoleniem przypatrywał się jego smagłej twarzy, zgrabnej sylwetce i zwinnym ruchom. Od chwili gdy dowiedział się, że Stefanek mieszka w nowych blokach przy Górczewskiej, gracz Polonii stał się jego ulubieńcem. W myślach nazywał go „swoim chłopakiem” z Woli. Imponowało mu niezwykle, że sławny „polonista” jest niemal jego sąsiadem.
Za chwilę, na gwizdek trenera, piłkarze przestali ćwiczyć gimnastykę. Zaczął się prawdziwy trening piłkarski. Na boisko wysypano cały worek pięknych, prawie nowych piłek. Było ich chyba dwanaście. Paragon nie potrafił ich zliczyć. Z zapartym tchem śledził, jak z błyskawiczną szybkością wędrują od nogi do nogi.
W głowie mu się mąciło. Miał wrażenie, jak gdyby patrzył na zbiorowy popis żonglerów.
To pierwszorzędny system treningu – pomyślał. – Trzeba będzie powiedzieć Mandżaro, żeby go zastosował w Syrence. Ale skąd wziąć tyle piłek?
Przypomniał sobie cel swej wyprawy. Zaczęła go palić zazdrość. Tyle piłek na zwykłym treningu, a oni na jutrzejszy mecz nie mają ani jednej!
W czasie tej ni to gry, ni zabawy zdarzało się, że piłka kopnięta zbyt mocno albo niezauważona przez gracza leciała daleko poza linię autową. Wtedy Paragon, nie czekając na okrzyki graczy, biegł za nią i podawał ją, dumny i zadowolony, że może w ten sposób pomóc piłkarzom. Najczęściej piłki wędrowały poza linię bramkową, za którą ciągnął się wysoki żywopłot.
Gdy chłopiec kilka razy z rzędu musiał przedzierać się przez żywopłot, bramkarz zawołał do niego:
– Hej, przyjacielu, zostań tam, po co masz się męczyć!
Maniuś bez sprzeciwu usłuchał jego rady, zwłaszcza że to odpowiadało jego skrytym planom. Wprawdzie zza płotu nie mógł dokładnie obserwować emocjonującej gry w dwanaście piłek i popisów najlepszych graczy, ale nie to było jego głównym celem. Przyczaił się więc i coraz bardziej ochoczo odrzucał zabłąkane piłki. Gracze, widząc chętnego, uśmiechniętego pomocnika, głośnymi okrzykami dziękowali mu za uprzejmość, nawiązała się nić sympatii.
Chłopiec wodził dokoła bystrymi, wszystkowidzącymi oczami. Badał teren. Wnet zauważył, że z tej strony żywopłotu znajduje się duża skrzynia na piasek, którym wysypywano boisko do siatkówki. Skrzynia zapełniona była jedynie do połowy,