Virion 4. Szermierz. Andrzej Ziemiański

Читать онлайн книгу.

Virion 4. Szermierz - Andrzej Ziemiański


Скачать книгу
się powoli. – Już po nas…

      Virion myślał bardziej racjonalnie. Jeśli oni widzieli w wodnym odbiciu kogoś, kto znajdował się nad nimi, to oznaczało, że musiał dysponować własnym źródłem światła. A to, niestety, oznaczało, że intruz nie jest zwierzęciem.

      Z góry dobiegł ich teraz odgłos jakby przeciągania znacznego ciężaru po nierównej powierzchni. Potem zapadła cisza i po dłuższej chwili usłyszeli ten sam dźwięk, ale z drugiej strony.

      Natrija pisnęła cichutko. Objęła Viriona już dwiema rękami i przytuliła się z całych sił.

      Coś rozłupało zwornik przy szczytowej ścianie. Kilka cegieł poleciało w dół. I nagle z powstałego w ten sposób otworu wysunęła się ludzka postać. Natrija stężała z przerażenia. Chyba nawet przestała oddychać. To coś, ledwie widoczne w chybotliwym świetle pochodni, posuwało się po ścianie jak pająk. Głową w dół. Ręce i nogi znajdowały oparcie na czymś, czego dostrzec nie sposób.

      – Upiór – szepnęła struchlała dziewczyna.

      – Oby – mruknął Virion.

      Dziwna postać przylgnęła całym ciałem do podłogi, węsząc. Potem skoczyła nagle w bok.

      – Gdzie jest? – chlipnęła Natrija.

      – Jestem tuż za wami – rozległ się kobiecy głos, który rzeczywiście dochodził zza ich pleców.

      Natrija znowu pisnęła cienko i zwisła w ramionach Viriona bezwładnie. A on wypuścił powietrze z płuc, odwracając się powoli.

      – Nasza? Czy ki piorun? – zapytał uprzejmie, dziwiąc się, jak tamta wśliznęła się do środka i w niewielkim przecież wykuszu zdołała niepostrzeżenie stanąć za nimi.

      Upiorzyca obwąchała twarz Viriona. Polizała po nosie i wargach.

      – Nasza, nasza…

      – No to czemu się zgrywasz? Ludzi straszysz? – Wskazał na bladą jak płótno na słońcu Natriję.

      – A myślisz, że ja co? Bóg jestem jakiś? Jak miałam coś wyczuć z daleka w tym deszczu?

      – I co jej teraz powiem? Że znam się ze wszystkimi potworami po drodze?

      – Nic nie mów. Przecież zemdlała i niewiele zapamięta.

      Virion wyniósł Natriję do światła, ale pochodnia niewiele pomogła, jeśli chodzi o lekarską diagnozę. Za to mógł się teraz przyjrzeć bliżej upiorzycy. Była pierwszą z tego gatunku, która wyglądała na kobietę w średnim wieku. Ile więc miała lat? Pięćset? Po tym, co mówił Soggo, nie warto było zgadywać. Miała inteligentną, choć trochę kostyczną twarz. I dzikie oczy. Nawet dziksze niż u Niki. Chyba lubiła, kiedy ludzie się jej bali.

      – Muszę zanieść ją do ognia. – Virion wziął Natriję na ręce. Nie była ciężka.

      – Muszę się zobaczyć z twoją żoną. Jeśli jest teraz z tobą.

      – Jest. A powiedz przy okazji. Znajdujemy się już w Keddelwach?

      – Nie inaczej. A wy skąd?

      – Z samego Luan. Choć podróżujemy z przystankami.

      Upiorzyca spojrzała na niego z uwagą.

      – Z Luan? To nic nie wiecie?

      – O czym?

      Tamta potrząsnęła głową.

      – Musicie stąd natychmiast uciekać.

      Taida musiała nadrobić zaległości i właściwie przestała odróżniać dzień od nocy. Pracowała, pracowała… No dobrze: coś robiła przez cały czas. „Coś” było genialnym określeniem. Gdzieś na granicy świadomości miała w pamięci powiedzenie ojca, powtarzane często, kiedy była dzieckiem: „Pamiętaj, żeby w każdej, nawet najbardziej uciążliwej sytuacji umieć znaleźć jej dobre strony”. Świetne!

      Jak można znaleźć dobre strony tego, że pada się na nos z niewyspania? Że przez cały dzień chodzi się wygłodniałym, bo nie ma czasu nawet wyskoczyć na szybkie jedzenie w punkcie pod Zamkiem? Czy jest cokolwiek pozytywnego w permanentnym głodzie?

      „Córko! Wykaż się rozumem i znajdź tę cechę” – powiedział w jej umyśle ojciec.

      Taida patrzyła bezmyślnie w ścianę przed sobą.

      No? No, no? Czy ogłupiała przez nawał roboty, czy zawsze była tępa?

      No przecież! Palnęła się ręką w czoło. Wstała szybko i zaczęła obciągać na sobie tunikę. Pamiętała ją jako obcisłą, a teraz… Uuu, ile materiału da się złapać palcami na bokach! Znalazła tę pozytywną cechę. Była szczupła!

      Usiadła znowu, ale już nie pochylała się nad zawalonym papierami stołem. Przeciwnie, zaplotła dłonie za głową i odchyliła się na oparciu.

      Śmiała się do siebie, kiedy Daazy o wyglądzie demona nocy otworzył drzwi i chciał przekazać nowe dokumenty do zapoznania.

      – Co cię tak bawi? – Popatrzył nieprzytomnie. – Co? Zwolnili cię z pracy i już nie musisz tu zapierdalać?

      Zabrzmiało, jakby Daazy powiedział to z wyraźną zazdrością.

      – Nie.

      – To co?

      – Zdałam sobie sprawę, że jestem wolnym człowiekiem.

      Zmarszczył brwi.

      – To znaczy?

      – To znaczy, że mam w dupie Zamek, mam w dupie Immsa, mam w dupie Nervę… No dobrze, nie zmieści się. Ale… w ten skomplikowany sposób chcę ci powiedzieć po prostu, że ja też mam swoje życie.

      – Aha – powiedział, ale nie wyglądał na człowieka, który cokolwiek rozumie.

      – Kiedy ostatnio jadłeś? – zapytała.

      – Wczoraj. To znaczy skubnąłem coś rano, biegnąc tutaj, ale…

      – Właśnie – przerwała mu w pół słowa. – Zapraszam cię na ciepłą kolację. Chodźmy do mnie, przebiorę się i możemy coś zjeść w karczmie pod domem. – Zamyśliła się na moment. – Albo znajdziemy coś lepszego.

      – A Imms?

      – Wiesz, gdzie mam Immsa?

      – Ta, wiem. – Wyprężył się służbiście. – Melduję, że w dupie.

      Uśmiechnęła się do Daazy’ego i zerwała z krzesła.

      – No to chodźmy – powiedziała.

      – Jesteś pewna, że tak to zostawiamy? – Zerknął na trzymane w dłoniach papiery.

      – Tak. Doszłam właśnie do ważnej konkluzji podsumowującej moje życie.

      Ruszyli wzdłuż korytarza. Tu musieli być cicho. Tak samo w windzie. Prowadzenie prywatnych rozmów, nawet jeśli byli tylko we dwoje, nie uchodziło po prostu. Cokolwiek myśleli, to zasady bezpieczeństwa wpojono im z wielką skutecznością.

      Daazy odezwał się dopiero na wartowni. Podał niesione dokumenty oficerowi dowodzącemu rozprowadzaniem warty.

      – Proszę to jutro dostarczyć do…

      – Do kogo?

      – Do mnie, do rąk własnych.

      Oficer zbaraniał.

      – Jak to do was, panie? – zapytał, wytrzeszczając oczy.

      – Tajne, poufne, specjalnego znaczenia! Nie mogę wyjaśnić dlaczego!

      – Tak jest!

      Ze


Скачать книгу