Virion 4. Szermierz. Andrzej Ziemiański

Читать онлайн книгу.

Virion 4. Szermierz - Andrzej Ziemiański


Скачать книгу
mirażu małej mieścinki, która zasypia w nocy, która daje spokój i wytchnienie i nie każe pędzić w szalonym tempie bez żadnego przystanku. Wszyscy oni po jakimś czasie wracali do Syrinx jak zbite psy do surowego, ale sprawiedliwego pana. I rzucali się znowu między żarna mielące bez ustanku ludzkie losy. Spokój? To jakaś ułuda. Życie nie polega na spokoju.

      – Co zrozumiałaś? – zapytał Daazy bez ogródek i wstępów. – Olśnienie przyszło?

      – Z olśnieniem to raczej ma niewiele wspólnego.

      – Co się stało?

      – Zrozumiałam, gdzie pędzę, pracując na Zamku.

      – Ku samozagładzie – stwierdził. – E, do mnie to już dawno dotarło.

      Fuknęła na niego, robiąc niby to groźną minę.

      – Ten kołowrót to bezsens – powiedziała. – Mielimy setki najróżniejszych spraw, a meritum nam umyka.

      Daazy uśmiechnął się kpiąco.

      – Powiemy o tym Immsowi? Nervie?

      – Nie powiemy. – Starała się nie zauważać kpiny w jego głosie. – Ale albo się skupimy na najważniejszym, albo ta robota nas zapierdoli.

      – Pozwól, że skorzystam z użytego przez ciebie słowa. Jeśli nie będziemy robić wszystkiego naraz, to nas wypierdolą.

      Taida spojrzała na Daazy’ego, udając zaskoczenie.

      – A nie zauważyłeś czasem, że cokolwiek byśmy zrobili, skutek będzie ten sam?

      Docenił jej uwagę.

      – Owszem.

      – W takim razie może nic nie robić? Psy pożrą nas wypoczętych i zrelaksowanych.

      – A poważnie?

      – A tak całkiem poważnie, nic nam się nie stanie, jeśli odniesiemy spektakularny sukces.

      Daazy zamyślił się i szedł przez jakiś czas nieobecny duchem. Ocknął się, kiedy coraz liczniejsi przechodnie zaczęli go potrącać.

      – Co tam w świątyni mądrości wszelakiej? – zagaiła Taida.

      – Masz rację, oczywiście, ale…

      – Zawsze jest jakieś „ale”.

      – Nie, nie, moja wątpliwość ma jedynie wymiar praktyczny. Czy jeśli zdecydujemy się rzucić wszystko w kąt i skupić na tym, co przyniesie sukces, to wytrwamy we własnym postanowieniu?

      – To zależy tylko od nas.

      – Teraz to się łatwo mówi. – Daazy okazał się człowiekiem praktycznym. – Idziemy sobie w przyjaznej atmosferze miasta, w perspektywie suta kolacja. Oooo, w tym nastroju jesteśmy w stanie góry przenosić. Pytanie, co będziemy czuli jutro rano w pracy. Niewyspani, nerwowi i pod presją.

      Była pod wrażeniem jego podejścia do całej sprawy. Ale płynął z tego wiosek, że jej oficer śledczy sam musiał się już zmagać z podobnymi myślami.

      – I do czego doszedłeś? – zapytała więc.

      – Naszą sytuację na Zamku można porównać do dwóch armii w polu. My siłami szybkimi uderzyliśmy na ich ospałe, za to nieprzeliczone szeregi biurokracji i administracji. Wydaje się, że przegraliśmy walną bitwę. Biurokracja zwyciężyła.

      – Tu się zgodzę. Przetrzebili nasze wojsko i właściwie to zostaliśmy jako garstka na ostatniej reducie.

      – Właśnie. Powinniśmy więc zastosować któryś z wojskowych sposobów postępowania wymienionych w regulaminie.

      – Przykro mi. Nie znam żadnego.

      – Generalnie chodzi o to, że podwładny nie może zadawać oficerowi żadnych pytań. Bo co to byłaby za armia, w której każdy dowódca musiałby się tłumaczyć przed żołnierzami.

      – Aha.

      – Podobno, słyszałem to jako ciekawostkę, u jednego z wrogów Luan, w Królestwie Arkach, istnieje bardzo ciekawy punkt w regulaminie. Dotyczący zadawania pytań właśnie.

      – No, no?

      – Otóż napisano tam, że jeśli dojdzie do sytuacji, że po bitwie zostanie tylko garstka, i to przeważnie rannych żołnierzy, a zwycięski wróg zachował całą swą siłę bojową, to nawet szeregowy może zadać oficerowi jedno pytanie. Wyszczególniono je nawet.

      – Jakie pytanie?

      – Brzmi ono: „Czy będziemy dzisiaj atakować jeszcze raz, pani oficer?”.

      Taida parsknęła śmiechem. Ten punkt bardzo jej się spodobał.

      – Czy wrogim strategom chodziło o uwidocznienie absurdu wojny? – zapytała.

      – Nie. To punkt bardzo ważny dla podtrzymania morale.

      – Mhm. – Zmarszczyła brwi. – Ale powiedziałeś „pani oficer”. To przejęzyczenie?

      – Nie. Podobno w armii Arkach służą wyłącznie kobiety.

      – Rozumiem. To wiele wyjaśnia na temat treści ich regulaminów. – Roześmiała się znowu. – A powiedz mi jeszcze: w związku z czym przytoczyłeś tę anegdotę?

      Daazy przystanął i zasalutował sprężyście.

      – Czy atakujemy dzisiaj jeszcze raz, pani prokurator?

      Taida też się zatrzymała. Powoli odwróciła się do podwładnego, a potem oddała salut.

      – Tak, żołnierzu. Bądź gotowy.

      Odwróciła się znowu i ruszyła w stronę swojego domu. Byli już blisko.

      – Co zaordynujemy na kolacyjkę?

      – Nie wiem, co się daje skazańcom przed wizytą u kata.

      – Ha, ha…

      Do wąziutkiej kamieniczki Taidy dochodziło się przez karczmę, której szeroko rozstawione ławy zajmowały prawie całą wolną przestrzeń aż do kanału. A dziś dodatkowo było wyjątkowo tłoczno, gospodarz i pomocnicy kręcili się jak w ukropie, a kucharki dawno straciły panowanie nad sytuacją. Smród przypalonych warzyw, głównie cebuli, czosnku i kapusty, walczył o lepsze z odorem niezmienianego od dawna oleju, na którym smażono ryby. Z trudem dotarli do drzwi. Te otworzyły się, zanim ktokolwiek zdążył ich dotknąć.

      – Dobry wieczór, pani. – Luna musiała od dawna obserwować plac przed oknami. – Panie!

      Dygnęła grzecznie w sposób przewidziany dla domowych niewolnic.

      – Pani – odkłonił się odruchowo Daazy, Taida szturchnęła go w żebra.

      W środku, w pomieszczeniu pełniącym rolę kuchni, łazienki i ubikacji, uderzył ich niesamowity zapach.

      – Co… Co to jest? – Taida z podejrzliwością pociągała nosem.

      – Trochę mi się pomieszał z tym smrodem z zewnątrz.

      – Ale skąd ten aromat?

      – No… – Luna opuściła głowę. – Miałam odkurzyć bibliotekę, ale niewiele tam było roboty. Odkryłam książkę, w której znalazłam przepisy na różne okazje.

      – Jakie przepisy?

      – Kulinarne. Pomyślałam sobie, że spróbuję coś ugotować.

      Daazy był chyba bardziej głodny. Nachylił się nad garnkiem, wąchając głośno.

      – Mogę? Mam usta pełne śliny.

      – Ja też – przyznała się Taida.

      – Podam państwu na górze – powiedziała Luna.

      – Nie dojdę na górę.

      Daazy


Скачать книгу