Mag bitewny. Księga 1. Peter A. Flannery
Читать онлайн книгу.się powietrzem, zdjęty obezwładniającym uczuciem ulgi. – Jest czerwony!
Emisariusz zerknął na towarzysza, a potem wpił się spojrzeniem w nadlatującego smoka. Był teraz tak wielki, że jego zamazana bryła wyostrzyła się przed oczami rycerza. Dokładnie widział potężne skrzydła młócące powietrze, długą szyję i równie długi ogon oraz masywne cielsko. Emisariusz osłonił oczy dłonią i wbił wzrok w bestię.
– Czerwony... – powtórzył uśmiechnięty.
Teraz wszyscy mogli zobaczyć, że ciemny na tle nieba kształt smoka lśnił w ostatnich promieniach jaskrawą czerwienią tętniczej krwi.
Meredith raz jeszcze zbadał wzrokiem sytuację na dole. Choć od Dariusa i pozostałych magów dzieliła go znaczna odległość, był prawie pewien, że sam poczuł ogarniającą ich ulgę. Oni także przekonali się już, że łuski bestii są czerwone jak młode wino. Rozluźnili ramiona i niemal czuło się uwalnianą przez nich energię, którą zgromadzili, przygotowując się na najgorsze.
Uśmiech rzadko gościł na twarzy Mereditha, lecz teraz mag wyszczerzył się radośnie. Odwrócił się do Chevaliera, który w zamian pokrzepił towarzysza siarczystym klepnięciem w ramię.
– Czarny – odezwał się stojący obok Falko.
– Ależ skąd – żachnął się Meredith. – Przecież widać jak na dłoni, że czerwony.
Adept podniósł wzrok na będący już całkiem blisko kształt.
– Czarny – powtórzył Falko raz jeszcze, a pewność dźwięcząca w jego głosie mroziła krew w żyłach.
Emisariusz zmarszczył brwi, uśmiech na twarzy Mereditha zaczął rzednąć. Posłał prędkie spojrzenie swojemu ojcu i raptem zauważył, że ciemne skały Mont Noir lśniły teraz czerwienią zachodzącego słońca. Błyskawicznie wrócił do smoka i przekonał się, że otulający go czerwony poblask z wolna cofał się przed czernią głębokiej nocy.
Meredith spuścił wzrok i zamknął oczy, a głowy wszystkich magów natychmiast zwróciły się w jego stronę.
– Czarny – wyszeptał, a jego szept poniósł się w dół schodkowych trybun. – Smok jest czarny!
Darius i magowie ujrzeli to już na własne oczy. Z rozpaczliwą gracją ujęli przeciekające im przez palce zaklęcia. Meredith na powrót otoczył siebie, rycerza i chłopaka płaszczem ukrycia. Nie sposób było ocenić, czy jest już za późno i czy smok domyślił się, że przy kamieniu czeka na niego pułapka. Mogli tylko wziąć się mocno w garść i mieć nadzieję.
Gdy bestia opadła w kierunku ziemi, rozszalałe serce Falka jakby zwolniło i zrównało się z rytmem potężnych skrzydeł. Smok zawisł w powietrzu nad areną, najwidoczniej zwlekając z lądowaniem w półkolistej, zacienionej zatoce skał. Po czarnych łuskach pełzały perłowoczarne, lśniące pasma, wydobywając z półmroku zarys mięśni grających pod pancerzem. Bestia potoczyła po Wichrowej Twierdzy oczami koloru stopionego złota, czarne szczeliny źrenic wodziły dookoła, jakby stwór wiedział, że coś tu jest, choć nie mógł tego dostrzec. Czary maskujące odniosły zamierzony skutek.
Falko wstrzymał oddech, gdy smok podpłynął bliżej do czarnego kamienia, a potem z zapierającą dech w piersi gracją rozpostarł skrzydła i wylądował. Przez całe swoje dotychczasowe życie Falko nie wyobrażał sobie czegoś tak pięknego i strasznego jednocześnie.
Bestia była nieco mniejsza, niż się spodziewał, nie większa od smukłego wierzchowca. Jej szyja miała cztery stopy długości, a wijący się ogon zakończony był ostrym grotem. Członki potwora były silnie umięśnione, jego płynne ruchy tchnęły potęgą. Całe cielsko pokrywały łuski, które na piersi, ramionach i po zewnętrznej stronie łap zrosły się w jednolite płyty. Czaszka ozdobiona była dwoma rogami, wyrastającymi z szerokiego, rozumnego czoła. Ale w jego oczach pełgała obietnica okrucieństwa.
To nie było stworzenie z mitów i legend, żadna fantastyczna bestia zrodzona z wybujałej wyobraźni człowieka. To było żywe, oddychające zwierzę – i właśnie dzięki temu tak imponujące.
Smok odmierzył kilka kroków w kierunku środka czarnego kamienia. I tam się zatrzymał. Potężne szpony drapnęły skałę, wpijając się w granit niczym kolce z hartowanej stali. Smok rozciągnął wargi i błysnął ostrymi zębami, robiąc solidny wdech.
Tak... czuł, że jest tu coś dziwnego. Nie wiedział tylko co.
W czasie gdy Falko oswajał się z aparycją smoka, coraz bardziej uświadamiał sobie wpływ, jaki bestia wywierała na jego myśli. Uczucia i emocje mąciły nieruchomą taflę świadomości Falka, odsłaniając przed nim migawki z wnętrza potężnego umysłu.
Chłopak znalazł tam podejrzliwość i zmieszanie, jakby smok nie był pewien, co sprawiło, że znalazł się w tym miejscu. Spodziewał się kogoś tu spotkać, może innego przedstawiciela swojego rodzaju. Ale skalna misa była pusta. A przynajmniej takie sprawiała wrażenie.
Falko skupił wzrok na punkcie kilka jardów przed smokiem, gdzie okryta cieniem figura Dariusa zbierała się do ataku. Jeszcze tylko kilka kroków i smok znajdzie się w zasięgu jego klingi. Falko odczuł wszystkimi zmysłami, jak miecz maga bojowego zaczyna wibrować od magicznej energii, którą wypełniał go Darius, jakby sama naga stal nie zdołała przebić pancerza łusek. Darius nie zdradzał onieśmielenia nawet w obliczu tak niesamowitej istoty. Falko nagle zrozumiał, co to znaczy być magiem bitewnym.
Darius stał z uniesioną tarczą, przeniósłszy ciężar ciała na wysuniętą do przodu nogę. Jego prawe ramię było uniesione i odgięte w tył, miecz zastygł pod kątem prostym względem przedramienia, gotowy zadać śmiertelny cios.
Tymczasem smok stał nieruchomo tam, gdzie się zatrzymał, jakby wyczuł, że kolejny krok może się dla niego źle skończyć. Jeśli Darius miał uderzyć pierwszy, musiał jakoś skrócić dystans dzielący go od wroga.
Falko poczuł, jak pomruk wydobywający się z miecza maga bitewnego przechodzi w rozdzierający jęk. Poczuł też połączone moce magów skupiające się wokół smoka. Czekali, aż Darius rzuci się do ataku, lecz razem byli niemal gotowi, by zgładzić czarną bestię.
Gdy prawda o tym, co się za chwilę wydarzy, dotarła do Falka, chłopak nagle uprzytomnił sobie, jaką tragedią będzie uśmiercenie tak wspaniałego zwierzęcia i jak niegodne jest uderzenie zza magicznej zasłony jak jakiś skrytobójca. Obce, smocze myśli po raz kolejny wdarły się do jego umysłu. Stwór nie był tam, gdzie chciał teraz być. Przybył tu z powodów, których nie rozumiał. To miejsce zionęło rozpaczą i śmiercią.
I należało do ludzi.
Smok raz jeszcze pociągnął nosem, jakby potrafił wyczuć to, czego nie mógł zobaczyć.
Trafił do krainy ludzi.
Falko czuł, jak napiera na niego fala smoczej nienawiści, gorącej i czarnej jak jego obsydianowe serce. Jej napór przepędził z umysłu Falka wszystkie inne myśli. Jak żywe stworzenie mogło żyć przepełnione tak wielką odrazą i nie oszaleć?
Raptem chłopak pojął, że to prawda.
Że czarne smoki są szalone.
Odkrył, że marzy już tylko o tym, by Darius uderzył. Żeby uśmiercił członka smoczego rodu, nim ten zabije ich wszystkich. Lecz wówczas, kiedy sądził, że zgłębił już wszystkie zakamarki smoczej nienawiści, wyczuł na dnie jego serca tlącą się iskrę smutku. Smutku tak przeraźliwego, że łzy natychmiast napłynęły Falkowi do oczu – i już nie pragnął śmierci tego stworzenia. Gdy zmagał się z wszechogarniającym uczuciem opuszczenia, gdzieś z jego pamięci wypłynęło nieproszone stare przysłowie.
„Nie ma uczucia silniejszego od smoczego smutku.