Mag bitewny. Księga 1. Peter A. Flannery
Читать онлайн книгу.zrobił trzy wielkie kroki i wzleciał w powietrze, by opaść z oszałamiającą prędkością ku najbliższemu magowi. Mężczyzna próbował utkać kolejny czar, ale smok machnął skrzydłami i już był przy nim. Wielkimi szczękami zerwał mu głowę z ramion – okaleczone ciało opadło na Smoczy Kamień.
Kolejne płomieniste pociski spadły na skałę wokół smoka, ale ten jakby zorientował się, że nie mogą wyrządzić mu krzywdy. Bestia zeskoczyła z półki i pomknęła ku kolejnemu magowi. Mężczyzna rzucił się do ucieczki, ale potwór rozwarł paszczę i spuścił na niego deszcz płomieni. Wichrowa Twierdza rozbrzmiała agonalnym wrzaskiem, gdy mag zatonął w ognistej pożodze. Teraz smok wziął na cel nieruchomą postać Morgana Sakera, ale nim zdążył się do niego zbliżyć, znacznie większy niż dotychczasowe grom energii wbił się w jego bok.
Potwór obrócił się w kierunku, z którego nastąpił niespodziewany atak. Wylądował na skalnym pinaklu i skupił rozjarzone spojrzenie na dwóch młodych mężczyznach stojących na trybunie. Jeden miał na sobie szaty maga, drugi wydawał się blady i żałośnie słaby.
Obaj umrą.
Falko patrzył na okręcającą się w jego kierunku olbrzymią głowę. Obok niego stał zdyszany, wykończony Meredith, tak samo zdumiony jak pozostali potężną wiązką energii, którą udało mu się wytworzyć. Obaj obserwowali przebieg bitwy, jakby byli niechętną przedstawieniu publicznością, lecz teraz smok patrzył prosto na nich, a oni wiedzieli, że zaraz rzuci się do ataku.
– UCIEKAJCIE! – ryknął emisariusz, gdy smok wystrzelił w ich kierunku. – FALKO... UCIEKAJ!
Chłopiec oderwał wzrok od wcielonej śmierci mknącej w jego kierunku. W skale za nimi znajdowały się głębokie szczeliny. Gdyby udało im się do nich dotrzeć, zanim dopadnie ich potwór, może uniknęliby płomieni. Falko puścił się biegiem naprzód, a potem wrył pięty w podłoże. Meredith stał nieruchomo, jakby przymarzł do skały. Był zbyt przerażony, by się poruszyć.
Siłą zrodzoną z desperacji Falko złapał towarzysza i pociągnął go za sobą ku głębokim szczelinom. Mag zatoczył się na nogach, gdy Falko pchnął go w kierunku kryjówki. Ledwie zdołał odepchnąć go na bok, gdy usłyszał nad głową młócenie potężnych skrzydeł.
Słysząc szum powietrza wciąganego do smoczych płuc, Falko wskoczył do rozpadliny, wlazł za skalny węgieł i wcisnął się tak głęboko, jak tylko zdołał. Przez kilka sekund w jego świadomości istniał tylko rozszlochany oddech Mereditha, a potem świat wybuchł pośród wycia płomieni. Falko wrzasnął, gdy ogień zdarł mu skórę z odsłoniętego ramienia i wpełzł na szyję i twarz.
Emisariusz strwożył się, patrząc na smoka wypełniającego jaskinię ogniem, lecz płomień zaraz zgasł, a jakaś siła przywlokła smoka z powrotem na Smoczy Kamień. To ojciec usiłował bronić syna.
Czarne oczy Morgana Sakera skupiły się na smoku z taką mocą, jakby mag mógł zabić go samą siłą woli. Ale niestety, nie potrafił tego dokonać. Wiedział o tym, tak jak wiedziała o tym kreatura, której nikt nie zdoła już teraz powstrzymać i która zabije ich wszystkich.
Falko osunął się na ziemię, gdy jasność ognia została nagle zduszona, jakby ktoś przeciął mieczem kolumnę płomieni, która buchnęła ze smoczej paszczy. Wiedział, że powinni być z Meredithem martwi, ale jakimś cudem żyli.
Jego umysł zalewał ból. Falko nie potrafił powstrzymać drżenia, które ogarnęło jego ciało, ale mimo to musiał, po prostu musiał to zobaczyć. To on zaprzepaścił szansę na schwytanie i zabicie potwora. Nie ma prawa kryć się w ciemności, gdy inni stoją twarzą w twarz ze śmiercią, którą on na nich sprowadził. Zbyt słaby i dręczony mdłościami, by wstać, przeczołgał się wolno do wlotu rozpadliny i spojrzał na Smoczy Kamień.
Po jednej jego stronie bezgłowy trup maga leżał przy urwisku nad sięgającą tysiąca stóp przepaścią. Kawałek dalej, wciąż nieprzytomny, leżał w kałuży krwi okuty w zbroję Darius. Trzydzieści stóp nad martwym magiem stał na skalnej trybunie Morgan Saker, gromiący potwora wzrokiem, w którym płonęła nienawiść dorównująca tej jaśniejącej w ślepiach czarnej bestii.
Stwór szedł w jego stronę z niespiesznym zdecydowaniem. Łypnął na emisariusza, który zastąpił mu drogę, a Falko zadumał się nad tym, jak bardzo trzeba być odważnym, by stanąć twarzą w twarz z pewną śmiercią.
Nawet pomimo bólu, który zawładnął jego ciałem, Falko czuł, co dzieje się w smoczym umyśle. Bestia chciała zabić emisariusza, ale przede wszystkim zależało jej na tym, by dorwać maga stojącego na skałach. Morgan Saker ucieleśniał wszystko, czego nienawidził smok, wszystko, co doprowadzało go do szaleństwa. Bestia będzie pławiła się w śmierci maga, ale teraz na jej drodze stanął emisariusz.
Falko patrzył, jak Chevalier unosi srebrny wisior na swojej szyi. Przyłożył go do ust, a potem ucałował lekko, nim pozwolił mu opaść. Następnie złapał mocniej miecz i zebrał się w sobie w obliczu końca. Smok runął naprzód z rozwartą paszczą i rozcapierzonymi pazurami, gotowy zmasakrować przeciwnika, a sir William ruszył mu na spotkanie. Zanim wrogowie zwarli się w boju, iskrzący grom energii strzelił nad ramieniem emisariusza i trafił smoka w pierś. Potwór ryknął z bólu, gdy moc zerwała mu ciało z żeber, zostawiając po sobie dymiącą, krwawą wyrwę.
To nie była wątła magia czarodziejów, ale czar rzucony przez kogoś o wiele potężniejszego. Maga bitewnego.
Czując, że zaraz zemdleje, Falko sięgnął wzrokiem ponad głową emisariusza, by zobaczyć, skąd nadszedł atak. Za Smoczym Kamieniem podnosił się Darius. Młody mag bitewny porzucił hełm, gdzieś przepadły jego tarcza i miecz, ale nigdy jeszcze nie wyglądał groźniej. Bok jego twarzy ociekał krwią i widać było, że dają mu się we znaki pogruchotane żebra, ale utykając przez poobijane kolano, parł niestrudzenie naprzód.
Oprzytomniawszy po ataku, smok wrócił wzrokiem do przeciwnika, którego, jak sądził, już pokonał. Jego szał wzbił się na nowy poziom. Bestia otworzyła paszczę, by spalić Dariusa na wiór, lecz mag bitewny wyprostował obie ręce i wypuścił z palców kolejny potężny pocisk. Smok zachwiał się i odszedł w tył, zbliżając się coraz bardziej do urwiska, a Darius parł dalej naprzód. Uchylił się przed ciosem ogona, który otworzył nową ranę na jego policzku.
Bestia była ciężko ranna, ale wciąż śmiertelnie groźna. Minąwszy emisariusza, Darius usiłował porazić wroga kolejnym atakiem, lecz potwór uskoczył przed pociskiem, a potem nabrał raptownie tchu i rzygnął płomieniem.
Emisariusz rzucił się na bok, a Darius ponownie otoczył się tarczą, ale nie było trudno dostrzec, że mag bitewny słabnie. Otulił go obłok pary, gdy krew na jego twarzy zaczęła się gotować.
Ale wciąż szedł naprzód.
Gdy ogień zelżał, smok cofnął się jeszcze o krok, aż w końcu stanął na samym skraju Smoczego Kamienia. Darius znalazł się teraz na wprost przed nim. Bestia odwinęła się i zadała cios łapą, ale mag bitewny odbił uderzenie otwartą dłonią. Błysnęło światło i smok zawył, gdy trzasnęły kości w jego przedniej kończynie. Druga łapa wystrzeliła znikąd i smok pochwycił maga bitewnego, po czym zatopił pazury w jego szyi i ramieniu. Potwór usiłował go ukąsić, ale Darius złapał jego wielką głowę i utrzymał ją z dala od siebie na odległość ramienia. Ponieważ ranna bestia nie mogła dosięgnąć przeciwnika zębami, raz jeszcze rozwarła szczęki, by zionąć ogniem.
Płomień otoczył Dariusa, ale ten nie przestawał szamotać się ze smokiem na skraju otchłani, z czasem jednak siły zaczęły go zawodzić. Płomień zaprószył się w jego włosach, skóra na twarzy pokryła się pęcherzami i zaczynała pękać. Mag bitewny płonął żywcem, jednak nawet na skraju śmierci zdołał jeszcze przyłożyć otwartą dłoń do smoczej