Ja, inkwizytor. Przeklęte kobiety. Jacek Piekara
Читать онлайн книгу.w niewielki jedynie sposób połączonych pojedynków. Oddział na oddział, grupka na grupkę, człowiek na człowieka. Tyle że żołnierze Ludmiły byli lepiej wyszkoleni, lepiej uzbrojeni i bardziej zdeterminowani. Oni wiedzieli, że nie mają dokąd się wycofać, że nawet konnym byłoby trudno uciec, a piesi nie umkną z całą pewnością. Każdy oddział miał dziesiętnika, który pilnował dyscypliny i dbał, by ludzie się nie rozproszyli, jeden dziesiętnik pilnował się drugiego dziesiętnika, tamten trzeciego i jakoś udawało im się zachować w tym całym zamieszaniu coś na kształt bitewnej formacji. Księżna do końca trzymała w odwodzie swoją straż przyboczną, do której miałem zaszczyt (no dobrze, nazwijmy to właśnie tak) należeć, aż wreszcie i my ruszyliśmy do ataku na pękające szyki wroga. I to przesądziło o tym, jak zakończyła się walka. Uderzenie było potężne, niespodziewane i trafiło w przeciwnika, któremu do tej pory wcale nie udało się osiągnąć przewagi, a który rozproszył swoje siły. Już za nami pomknęła pomocnicza jazda Jugrów, mordując uciekających i dobijając rannych.
Przyznam szczerze, że ani się nie napracowałem, ani nawet nie zdążyłem się zgniewać czy przestraszyć. Ot, cała bitwa dla mnie wyglądała jak tłuczenie mieczem w plecy uciekających. Chociaż też nie można powiedzieć, abym szczególnie się zmęczył. Dlaczego? Ano dlatego, że konni strzelcy Jugrów zrobili większość roboty i niemal aż żal było mi kilka razy ciąć mieczem człowieka, który i tak zwijał się z bólu, bo jugryjska strzała przebiła mu ramię albo wbiła się pod łopatki czy utkwiła w udzie. Tak czy inaczej, wygraliśmy nie tylko bez żadnych wątpliwości, ale jak się okazało, nie ponosząc również dramatycznych szkód. Później się dowiedziałem, że naliczono niemal trzystu rebeliantów leżących martwych, a rannych i złapanych w niewolę w ogóle nie było, gdyż wszystkich od razu dobijano (oprócz kilku, których postanowiono wziąć na spytki).
Oczywiście można powiedzieć, że z prostego rachunku wynikałoby, iż Kamieński nadal dowodził większą armią od naszej. Tyle tylko, że teraz była to rozbita, rozproszona, zdemoralizowana banda uciekinierów, a Ludmiła miała pewność (z czym się zgadzałem), iż ogromna większość tych, co dostali takie baty, nie zechce już wrócić do kniazia i walczyć za jego sprawę, lecz ruszy, gdzie oczy poniosą, by szukać szczęścia w innych zakątkach Rusi.
Jechałem stępa tuż przy Ludmile, która dowiedziała się, że złapano jednego z oficerów kniazia Kamieńskiego, czy przynajmniej kogoś, kogo ta hołota nazywała oficerem i kto był zapewne na tyle blisko samego wodza, by znać jego plany. Zmierzając w tamtą stronę, przejeżdżaliśmy przez pole bitwy, na którym działy się te wszystkie smutne, lecz zwyczajne rzeczy dziejące się po walce. Ktoś kilka kroków od nas podcinał gardło komuś innemu, jakiś mężczyzna usiłował odpełznąć, płacząc, klnąc i wlekąc za sobą połamane nogi. Kolejny ktoś, nie przejmując się walką i śmiercią, siłował się, zdejmując buty z trupa, i klął przy tym zawzięcie.
– Jak ci się podobała bitwa, inkwizytorze? – zagadnęła Ludmiła.
Księżna miała osmaloną z jednej strony twarz i hełm schlapany krwią. Ale na pewno nie własną, gdyż nie została zraniona.
– Wasza Wysokość słusznie przewidziała wszystko, co się wydarzy – odparłem. – To wielka zdolność, by dzięki znajomości charakteru wroga zrozumieć, jaką taktykę zastosuje on na polu bitwy.
Uśmiechnęła się i byłem pewien, że moje słowa sprawiły jej przyjemność. Zapewne w dużej mierze wynikającą z faktu, iż zdawała sobie sprawę, że są szczere.
– A tobie, Andrzeju? – Obróciła się w stronę dworzanina, jadącego z drugiego jej boku.
– Nie wiem, Wasza Wysokość – odparł zakłopotany. – Chyba była krótsza, niż sądziłem, że będzie – dodał po chwili.
Zatrzymaliśmy się obok ogniska, przy którym stało dwóch żołnierzy i oficer. U ich stóp leżał zakrwawiony mężczyzna.
– Wasza miłość, to właśnie on – rzekł oficer zgięty w głębokim ukłonie.
– Przewróćcie go na plecy – rozkazała Ludmiła.
Żołnierze przetoczyli leżącego kopniakami. Ukazała nam się jego blada, schlapana czerwienią twarz. Miał otwarte oczy i żył, lecz trudno było wywnioskować, jakie naprawdę odniósł obrażenia i czy ma szansę, by wyzdrowieć, czy przeciwnie, skona w ciągu kilku następnych minut.
– Co mu jest? – zapytała Ludmiła.
– Spadł z konia i gębę sobie pokiereszował – wyjaśnił szybko oficer. – Ale poza tym nic. Żadnych innych ran.
Księżna zeskoczyła z siodła, jak to ona, szybko i zręcznie. Natychmiast poszedłem w jej ślady, bo byłoby nie tyle rażącą niegrzecznością, ile wręcz piekielną zniewagą, jeśli zostałbym na końskim grzbiecie, kiedy ona stała.
– Jak się nazywasz? – Pochyliła się nad rannym.
– Wasyl Powsinoga, proszę łaski waszej miłości – odparł ten uniżonym, jękliwym głosem.
– Zawrzemy umowę, Wasylu – rzekła rzeczowo Ludmiła. – Ty mi szczerze powiesz, gdzie jest kniaź, a ja daruję ci życie. Pójdziesz w niewolę, ale ani nie będziesz okaleczony, ani zabity. A jeśli nie zechcesz gadać ze mną, to ten, co stoi obok mnie, to jest cesarski inkwizytor. Wtedy on już z tobą pogada…
Wzrok leżącego spoczął na mojej twarzy. Nie wiem, czy wyglądałem wystarczająco groźnie oraz wystarczająco, ujmijmy to tak: inkwizytorsko, ale jeniec skinął głową.
– Wszystko powiem, wasza miłość, wszystko powiem, co wiem.
– Gadaj.
– Gdzie jest kniaź, to przed Bogiem Jezu klnę się na Siedmiu Synów, że nie wiem – rzekł uroczystym tonem. – Ale wiem, wasza mość, kto powinien wiedzieć. – Odetchnął głęboko i boleśnie. – Wody bym się napił – jęknął.
Oficer kopnął go tak silnie i tak celnie pod żebra, że mężczyzna aż stracił dech, wciągnął powietrze z charkotliwym lamentem, pokasływał i rzęził długą chwilę.
– Powiesz, co chcę, a dostaniesz wodę – obiecała Ludmiła, kiedy jeniec już się wykasłał.
– Na trakcie, tam gdzie bród przechodzi na Iżmie, jest niedaleko zajazd – wyjaśnił tym razem skwapliwie. – Tam jest i wielki magazyn, gdzie można kupić…
– Wiem, gdzie i co to jest – rzekła księżna. – Dalej!
– Więc ta dziewczyna, córka Czarnego Daniły, znaczy gospodarza, to ona jest kobietą kniazia. Ona będzie wiedzieć, wasza mość. Ona wszystko będzie wiedzieć.
– Zwiążcie go i wrzućcie na siodło – nakazała Ludmiła oficerowi, a potem pochyliła się jeszcze nad żołnierzem Kamieńskiego. – A ty, jeśli skłamałeś, to wiedz, że każę wbić cię na pal. Ile dni kona się w męczarniach na palu, inkwizytorze?
– Jeśli kat jest wprawny, nawet trzy dni, Wasza Książęca Wysokość.
Ludmiła wystawiła trzy palce.
– Trzy dni, słyszałeś? Na pewno nie chcesz mi już niczego więcej powiedzieć?
– Na Jezu Boga, wasza mość, przysięgam! Ona ma na imię Nadieżda. To druga czy trzecia córka Daniły. Dziecko ma z kniaziem, wszystko wie!
– Nadieżda, mówisz? – Księżna skrzywiła usta. – No dobrze. – Odwróciła się. – Jedziemy na bród na Iżmie! – rozkazała.
Czasy, kiedy zmierzałem z Nowogrodu do Kamieni, wydawały mi się tak odległe, tak zatarte w pamięci, jakby istniejące w innym życiu. Arnold Löwefell, Barnaba Biber i kobieta, która