Ja, inkwizytor. Przeklęte kobiety. Jacek Piekara

Читать онлайн книгу.

Ja, inkwizytor. Przeklęte kobiety - Jacek Piekara


Скачать книгу
powiedziane. Było to kilka otoczonych częstokołem budynków, w których mieściły się stajnie, wozownia, kuźnia, składy oraz magazyny. Siedlisko Czarnego Daniły było wielkim sklepem, w którym można kupić wszystko, co potrzebne człowiekowi żyjącemu w dziczy lub wybierającemu się w dzicz. U Daniły można też było zjeść, spędzić noc lub wiele nocy, dostać jedną kobietę lub wiele kobiet. Można było grać w kości i karty. Słyszałem od naszych przewodników historie o tym, jak niedoświadczeni kupcy lub złaknieni złota łowcy przygód zatrzymywali się u Daniły, by przenocować lub kupić zapasy, a tracili całe majątki lub nawet wolność. I tak podróż na Kamienie lub za Kamienie kończyła się dla tych ludzi już na rzece Iżmie.

      – Nie damy rady w dwie dziesiątki zdobyć tego zajazdu – zauważyłem zdziwiony, gdy usłyszałem, że księżna chce tam jechać tylko ze strażą przyboczną. – Przecież oni zamkną bramę, samej rodziny i służby mają więcej niż nas, a ile zapasów.

      Andrzej spojrzał na mnie zaskoczony, przez chwilę zdawało mi się, że zastanawia się, czy nie żartuję sobie z niego. Ale wreszcie, kiedy zrozumiał, że mówię poważnie, tylko pokręcił głową.

      – Zobaczycie, co się stanie – stwierdził.

      Słońce zachodziło, kiedy ujrzeliśmy pas wyciętych krzaków i rzekę, pobłyskującą stalowo i toczącą się wolnym nurtem. Od kilkunastu dni nie padało, więc bród był nie tylko przejezdny, ale wydawał się wręcz łatwo dostępny. Jewsiej z dwoma jeźdźcami wyjechali o kilkadziesiąt kroków naprzód.

      – Droga wolna, wasza mość – zawołał oficer.

      Nie sądziłem, aby było inaczej. Po co stawiać opór na płytkim brodzie, kiedy można to zrobić za murami ufortyfikowanego zajazdu? W miejscu, gdzie ma się zbrojną służbę, broń i proch oraz solidne budynki, w których łatwo się schronić i bronić. Starałem się wywołać w pamięci obraz, jak wyglądał zajazd, w którym zatrzymaliśmy się przed rokiem, by skorzystać z łaźni, zjeść coś, wymienić koniom podkowy. I przypomniałem sobie: jeżeli nawet jakiś budynek należący do tego siedliska miał okna w zwyczajnym rozumieniu tego słowa, to były one przegrodzone kratami. Ale najczęściej owe okna były zaledwie wąskimi szczelinami pomiędzy belkami. Na tyle wąskimi, iż może przepuściłyby głowę mężczyzny, lecz na pewno nie przecisnęłyby się przez nie jego ramiona. Zajazd Daniły był budowany czy udoskonalany z wyraźną myślą o tym, by garstka obrońców mogła odeprzeć wielu napastników. Nic dziwnego, bo jak na ruskie warunki, na terenie tej posiadłości znajdował się wręcz bajeczny, niezmierzony i niewyobrażalny majątek. Przeciętny Rusin mógłby usiąść i myśleć cały dzień, a może nawet cały tydzień, a i tak nie zrozumiałby, jak bardzo jest bogaty, posiadając wszystko, co znajdowało się na terenie zajazdu. Oczywiście rabuś musiałby gdzieś ten majątek przewieźć i gdzieś przechować albo mieć kupca chętnego, by go od niego odkupił. A wszystko to na pustkowiu stanowiłoby wręcz nierozwiązywalny problem (zwłaszcza że wieść o napadzie szybko odbiłaby się w okolicy głośnym echem). Problem jednak w tym, że złoczyńcy często nie wybiegają myślą dalej niż poza poderżnięcie gardła bogaczowi i obrabowanie mu domu. A gdy przychodzi do decyzji, co zrobić z nagle zdobytym majątkiem, niewiele mają pomysłów. Tyle tylko, że zamordowanemu jest już wtedy wszystko jedno.

      Bród był naprawdę płytki, z tego, co widziałem, żaden z wierzchowców nie zamoczył sobie brzucha, a ja nie musiałem nawet wyjmować nóg ze strzemion. Wyjechaliśmy zza ściany niewysokich, choć gęstych drzew i przed naszymi oczami rozciągnął się widok na zajazd Daniły. Przyznam, że te zabudowania, solidne, masywne i otoczone częstokołem, wyglądały jeszcze poważniej, niż zapamiętałem z podróży z Nowogrodu. Czy dwudziestu jeźdźców, nawet zakładając, że otrzaskanych w boju, wprawionych i motywowanych dodatkowo obecnością władczyni, poradziłoby sobie ze szturmem na tę fortyfikację? Powiem wam szczerze, mili moi: nie było to możliwe. Nawet gdybyśmy przedarli się przez mur, to każdy budynek w środku siedliska stanowił małą twierdzę z otworami strzeleckimi. A czy wysuwano by stamtąd samopały, czy kusze, pewnie byłoby akurat wszystko jedno tym, którzy obrywaliby pociskami.

      Tyle że kiedy spojrzałem na bramę wjazdową, zrozumiałem, że nie będziemy musieli z nikim walczyć, niczego zdobywać ani w żaden sposób narażać zdrowia czy życia. Przed otwartymi na oścież wierzejami klęczała bowiem gromada ludzi. Ludzie ci, widząc, że nadjeżdżamy, padli twarzami ku ziemi, wyciągając przed siebie ramiona w geście absolutnego i totalnego poddaństwa.

      – Rozumiecie, dlaczego z nikim nie będziemy musieli walczyć? – skrzywił usta Andrzej.

      Skinąłem głową.

      – Jedno z nich zdradziło, więc winni są wszyscy. Ciekawe, gdzie ta dziewczyna? – Zmrużył oczy, ale w tłumie ludzi leżących twarzami do ziemi i tak trudno było rozpoznać, kto jest kim. – Jak są mądrzy, sami ją powiesili… – dodał. – Nie żeby im to wiele pomogło. – Roześmiał się.

      – Może uciekła.

      – Może i tak. Tym gorzej wtedy dla nich.

      Kiedy księżna i towarzyszący jej Jewsiej zbliżyli się do klęczących, podniósł głowę barczysty mężczyzna znajdujący się na przedzie gromady. Był to ów Czarny Daniła, zarządca zajazdu, najpotężniejszy i najbogatszy człowiek w okolicy, pan życia, śmierci i majątku dla wielu, wielu ludzi. Teraz był niczym innym jak tylko śmieciem u stóp Ludmiły. I tylko od księżnej zależało, czy ten śmieć zostanie zmieniony w nawóz, czy też pozwoli mu się odlecieć gdzieś z wiatrem.

      – Wasza miłość, na miecz Jezu Boga i na Siedmiu Synów przysięgam wam, pani, że nigdy was nie zdradziłem i nic o zdradzie nie wiedziałem – powiedział, trzęsąc głową i bijąc się w pierś, aż dudniło. – Przysięgam wam, pani, że i moja córka nic nie wiedziała, że to bydlę, ta swołocz, ta kanalia zbuntuje się przeciwko władzy od Boga danej… – Trzęsła się jego bujna czarna broda, od której, jak się wydaje, przybrał miano.

      – Ile masz córek? – przerwała mu zimno księżna.

      – Trzy, wasza miłość… – zajęczał.

      – Synów?

      – Też trzech, wasza miłość.

      – Możesz zabrać jednego syna, jedną córkę, jednego konia i to, co uniesiecie na własnych grzbietach. Odjedziecie i nie chcę was nigdy więcej widzieć.

      – Księżna łaskawa. – Andrzej pokiwał głową z uznaniem.

      – A co z resztą rodziny?

      – To się jeszcze zobaczy. Może ich każe utopić, może powiesić, może pójdą w niewolę. Wszystko zależy, jak sprawy dalej się potoczą… – wyjaśnił.

      – Ale tę łaskę otrzymasz tylko wtedy, kiedy twoja córka wyzna mi, gdzie jest zdrajca – kontynuowała księżna mocnym głosem. – Nadieżda, gdzie jesteś, Nadieżda?

      Jedna ze skulonych postaci uniosła głowę. To była bardzo młoda i chyba bardzo ładna dziewczyna. Chociaż co do jej urody mogłem tylko snuć przypuszczenia, bo miała twarz zapuchniętą od płaczu i mocno posiniaczoną z jednej strony. Widać kiedy wyszło na jaw, że ma konszachty ze zdrajcą, to zdążyła oberwać od rodziny.

      – Powinni ją powiesić albo zatłuc i na znak poddańczej wierności pokazać jej ciało księżnej – skrzywił się Andrzej. – Chociaż dla nas pewnie i dobrze, że tego nie zrobili, bo przynajmniej dowiemy się, gdzie ukrywa się Kamieński – dodał po zastanowieniu.

      – To ja jestem Nadieżda, pani moja – zajęczała dziewczyna.

      – Masz dziecko ze zdrajcą, Nadieżda?

      – Mam, pani. Ale to tylko dziecko, on nie jest nic winny. Nawet jeszcze nie mówi…

      Po twarzy dziewczyny zaczęły ciurkiem lecieć łzy.

      – Pani,


Скачать книгу