La Belle Sauvage. Cykl Księga Prochu. Tom 1. Philip Pullman
Читать онлайн книгу.– Już idę! – odkrzyknął Malcolm.
Złożył kartkę wzdłuż linii zgięcia, ostrożnie schował ją do żołędzia i nakręcił miseczkę, po czym schował żołądź do komody, do szuflady z czystymi skarpetkami, i zbiegł na dół, gotowy zająć się wieczornymi obowiązkami.
* * *
W sobotnie wieczory zawsze był ruch, rzecz jasna, ale tego dnia rozmowy były jakieś przygaszone. Panowała atmosfera nerwowej ostrożności, ludzie zachowywali się ciszej niż zwykle, zarówno ci stojący przy barze, jak i ci siedzący przy stolikach i grający w domino albo shove ha’penny. Korzystając z chwili przestoju, Malcolm zapytał ojca, o co chodzi.
– Ćśś – uciszył go ojciec, pochylając się nad barem. – Tamci dwaj przy kominku... Widzisz? KSD. Nie patrz. I uważaj przy nich, co mówisz.
Dreszcz strachu, który przeszedł Malcolma, wydał mu się niemal słyszalny, jakby ktoś koniuszkiem pałeczki przesunął po powierzchni talerza perkusyjnego.
– Skąd wiesz, kim są?
– Kolory jego krawata. Poza tym to widać. Popatrz na ludzi dookoła nich... Tak, Bob? Czym mogę służyć?
Ojciec zajął się nalewaniem piwa dla klienta, a Malcolm w stosownie dyskretny sposób zaczął zbierać puste kieliszki i z zadowoleniem stwierdził, że ręce wcale mu się nie trzęsą. Nagle poczuł ukłucie strachu Asty, która w postaci myszy przycupnęła mu na ramieniu. Spojrzała prosto na mężczyzn przy kominku, oni spojrzeli na nią... To byli tamci dwaj z mostu!
Jeden z nich skinął przyzywająco palcem.
– Młody człowieku? – powiedział do Malcolma.
Malcolm odwrócił głowę i pierwszy raz spojrzał prosto na nich. Ten, który się odezwał, był krępy, rumiany na twarzy i brązowooki. To on pierwszy wszedł na most.
– Tak, proszę pana?
– Podejdź no tu na chwilę.
– Podać coś?
– Może tak, a może nie. Zadam ci teraz pytanie, a ty odpowiesz mi na nie zgodnie z prawdą, rozumiemy się?
– Ja zawsze mówię prawdę, proszę pana.
– Nie, nie zawsze. Każdy chłopiec czasem kłamie. No chodź, bliżej.
Mężczyzna nie mówił głośno, ale Malcolm wiedział, że wszyscy dookoła, a zwłaszcza jego ojciec, pilnie nadsłuchują.
Podszedł i stanął tuż obok krzesła. Zaleciał go zapach wody kolońskiej. Mężczyzna miał na sobie ciemny garnitur, białą koszulę i krawat w granatowo-ochrowe paski. Jego dajmon, lisica, leżał przy jego nogach i szeroko otwartymi oczami śledził rozwój wypadków.
– Słucham, proszę pana.
– Tak sobie myślę... Masz pewnie kontakt z większością gości, których tu przyjmujecie, hm?
– Tak przypuszczam, proszę pana.
– Znasz stałych bywalców, prawda?
– Tak, proszę pana.
– Więc zapewne rozpoznałbyś kogoś obcego?
– Najprawdopodobniej tak, proszę pana.
– Dobrze. Czy kilka dni temu ten oto jegomość zawitał do Pstrąga?
Mężczyzna pokazał fotogram. Malcolm od razu rozpoznał tę twarz: był to jeden z towarzyszy lorda kanclerza, ten ciemnooki z czarnymi wąsami.
Może więc wcale nie chodziło o mężczyznę ze ścieżki holowniczej i o żołądź.
– Owszem, widziałem go, proszę pana – odparł Malcolm ze spokojnym, obojętnym wyrazem twarzy.
– Kto mu towarzyszył?
– Dwóch innych mężczyzn, proszę pana. Jeden starszawy, drugi wysoki i chudy.
– Rozpoznałeś któregoś z nich? Może z gazety?
– Nie, proszę pana. – Malcolm powoli pokręcił głową. – Nie rozpoznałem ich.
– O czym rozmawiali?
– Wie pan, ja nie słucham, o czym klienci rozmawiają. Mój tata mówi, że to niegrzeczne, więc...
– Ale na pewno zdarza ci się czasem coś podsłuchać, czyż nie?
– Owszem.
– Co zatem udało ci się podsłuchać z ich rozmowy?
Mężczyzna mówił coraz ciszej, przez co Malcolm zmuszony był przysuwać się coraz bliżej i bliżej do niego. Przy sąsiednim stoliku rozmowa niemal całkiem zamarła. Malcolm zdawał sobie sprawę, że wszystko, co powie, usłyszą nawet goście stojący przy barze.
– Rozmawiali o bordo, proszę pana. Mówili, że jest bardzo dobre. Do kolacji zamówili drugą butelkę.
– Gdzie siedzieli?
– W Sali Tarasowej, proszę pana.
– Gdzie to jest?
– Na końcu tego korytarza. To dość zimny pokój, proponowałem im nawet, żeby przyszli tutaj, usiedli przy kominku, ale nie chcieli.
– Nie uważasz, że to dziwne?
– Nie zastanawiałem się nad tym. Klienci są różni, proszę pana.
– A zatem zależało im na odrobinie prywatności?
– To możliwe, proszę pana.
– Czy od tamtej pory widziałeś jeszcze któregoś z nich?
– Nie, proszę pana.
Mężczyzna zabębnił palcami w stół.
– Jak się nazywasz? – zapytał.
– Malcolm, proszę pana. Malcolm Polstead.
– No dobrze, Malcolmie. Zmykaj.
– Dziękuję panu – odparł Malcolm, starając się zapanować nad drżeniem głosu.
Mężczyzna rozejrzał się po sali i przemówił, podnosząc głos. Wszyscy goście natychmiast umilkli, jakby tylko czekali na tę chwilę.
– Słyszeliście, o co pytałem młodego Malcolma. Zależy nam na wytropieniu pewnego człowieka. Za chwilę przypnę afisz z jego podobizną na ścianie obok baru, żebyście wszyscy mogli mu się przyjrzeć. Jeżeli ktoś z was wie cokolwiek na jego temat, niech się do mnie odezwie; moje nazwisko i adres również znajdują się na afiszu. Ja nie żartuję, to naprawdę poważna sprawa. Jeżeli ktoś po obejrzeniu afisza będzie chciał ze mną porozmawiać, proszę bardzo. Będę siedział tutaj.
Towarzyszący mu drugi mężczyzna wziął arkusz papieru i przypiął go do korkowej tablicy, na której zamieszczano informacje o zabawach tanecznych, aukcjach, turniejach wista i tym podobnych wydarzeniach. Robiąc miejsce dla swojego afisza, zdjął dwie inne kartki, nawet na nie nie patrząc.
– Ejże! – odezwał się stojący obok mężczyzna z dajmonem w postaci dużego, groźnie nastroszonego psa. – Przypnij pan z powrotem te zawiadomienia, co je pan zdjąłeś.
Człowiek z KSD odwrócił się do niego. Jego wroni dajmon rozpostarł skrzydła i zakrakał cicho.
– Co powiedziałeś? – zapytał pierwszy z ludzi KSD, ten, który nie ruszył się sprzed kominka.
– Powiedziałem twojemu kumplowi, żeby przypiął z powrotem te zawiadomienia, co je był zdjął. To nasza tablica ogłoszeń, nie wasza.
Malcolm odsunął się pod ścianę. Klientem, który się odezwał, był niejaki George Boatwright,