Stulecie kryminału. Marcel Woźniak

Читать онлайн книгу.

Stulecie kryminału - Marcel Woźniak


Скачать книгу

      Usłyszała jakieś nieartykułowane dźwięki, jakby wybudzony mężczyzna powiedział coś, przeciągając się.

      – Jest tu pani Wolska, chce z tobą porozmawiać.

      Policjantka położyła dłoń na barku studenta. Ten spojrzał na nią przez ramię.

      – Damy sobie radę – zapewniła.

      Chłopak odsunął się, a wtedy Wolska przekroczyła próg pomalowanego na jasno pokoju, ze sporym łóżkiem pośrodku, na którym starszy mężczyzna zajmował lewą część obszernego materaca.

      Gdy weszła, podniósł głowę i szczelniej okrył się kocem. Mrużył oczy, żeby lepiej widzieć.

      – Pani do mnie? – spytał niewyraźnie i z trudem.

      Wolska nie wiedziała, czy mężczyzna ją rozpoznaje, więc zamknęła za sobą drzwi i zbliżyła się do łóżka. Wyjęła blachę.

      – Lena Wolska, policja – przedstawiła się i zobaczyła, jak nagle z tego schorowanego człowieka uchodzi powietrze.

      Patrzyła na nią wymizerowana twarz z zapadniętymi policzkami i wielkimi oczami, w których zamiast strachu pojawiła się ulga.

      Zamknął oczy, a jego głowa opadła na poduszkę.

      – Czekałem na panią – wyznał szeptem.

      Kiedy Zbigniew Waligórski zakasłał, drobinki krwi i śliny trysnęły z jego ust na linoleum. Siedzieli u niej w pokoju. Chusteczka, którą ocierał usta, nosiła krwawe smugi. Zaciskał ją w dłoni.

      – Więc jak to było? – Lena Wolska powtórzyła pytanie, gdy atak kaszlu ustał.

      W oczach starszego mężczyzny pojawiły się łzy. Nie wiedziała tylko, z jakiego powodu: bólu czy żalu.

      Wysłuchała już wszystkiego o zderzeniu pojazdów i o tym, że stało się tak, ponieważ Waligórski dostrzegł licealistkę przed wejściem do galerii. Zagapił się na nią i tyle. Huk sprawił, że ona zapewne zauważyła jego samochód i dlatego rozglądała się za nim po galerii. A Waligórski, zamiast wysiąść z auta, uciekł prosto przed siebie ulicą Okrężną. Potem gwałtownie skręcił na północny parking przy Plazie i czekał. Miał nosa, że ona tamtędy wyjdzie.

      – Co było dalej? – spytała Wolska.

      Pociągnął nosem, a z jego oczu potoczyły się łzy.

      – Podjechałem do niej i zaprosiłem ją do samochodu.

      – Zgodziła się?

      – Obiecałem, że odwiozę ją do domu.

      Wolska złączyła dłonie, czekając na ciąg dalszy.

      – Wsiadła – rzucił i ponownie pociągnął nosem. Wzrok miał nieobecny.

      Jego ciałem znów wstrząsnął głęboki kaszel.

      Mężczyzna charczał przez kilka sekund, a następnie raz jeszcze otarł usta, które wykrzywił grymas bólu.

      – Wsiadła – powtórzył, zbierając myśli. – A ja ruszyłem Okrężną w kierunku Wrzosów. Naprawdę chciałem ją tylko odwieźć i pogadać.

      Podniósł wzrok na Wolską, która w pożółkłych białkach dostrzegła sieć czerwonych pajęczynowych nitek.

      – Próbowałem przemówić jej do rozsądku, proponowałem pieniądze na usunięcie ciąży gdzieś za granicą. Zwyzywała mnie wtedy. Szarpnąłem kierownicą i wjechaliśmy w las – gestykulował drżącą dłonią.

      Pod skórą z plamami wątrobowymi błękitniały grube żyły.

      – Niewiele więcej pamiętam. – Zamilkł.

      – Miał pan ze sobą swój telefon?

      Zaskoczyło go to pytanie.

      – Telefon? – Spojrzał na Wolską.

      – Komórkę. Miał ją pan ze sobą?

      – Nie. Akurat tego dnia zostawiłem ją w domu.

      W ciszy wypełniającej niewielkie wnętrze było słychać ciężkie sapanie.

      Waligórski schował twarz w dłonie i zapłakał.

      – Chodziło mi o syna… – Próbował się uspokoić. – Chodziło mi tylko o jego przyszłość. Ona była za młoda…

      – Gdzie ją zostawiłeś?

      – Mój syn… – Waligórski kontynuował, jakby jej w ogóle nie słyszał – zasługiwał na inny start. A ona szantażowała go tą ciążą i alimentami, jeśli ją zostawi. Zwariowała na jego punkcie.

      – Zabiłeś ją? – Wolska uznała, że to najlepszy moment, by zadać to pytanie.

      Wbił wzrok w podłogę i kiwnął głową.

      – Zabiłeś? – powtórzyła głośniej.

      – Boże… – jęknął. – Tak, zabiłem ją!

      Ciszę przerywał jego szloch.

      – Co było potem?

      Pociągnął nosem i otarł chusteczką usta.

      – Wrzuciłem ciało na pakę i odczekałem, aż się ściemni. Później ruszyłem w kierunku fortu Kazimierza Wielkiego. Zakopałem ją w lesie, gdy było już ciemno.

      – I wróciłeś do domu?

      – Nie. Umyłem wóz na myjni samoobsługowej.

      – Gdzie konkretnie?

      – Słucham?

      – Na której myjni? – Zaczynało brakować jej cierpliwości.

      – Przy Łódzkiej. Tam myjnia jest czynna przez całą noc. Było pusto.

      – Na pewno są tam kamery – zauważyła Wolska, chociaż doskonale wiedziała, że na zapis z monitoringu po tak długim czasie nie ma szans.

      Poczuła tępy ból głowy zlokalizowany tuż za prawym okiem. Wiedziała, co to oznacza. Migrena zbierała siły do ataku.

      – Gdzie ją zostawiłeś? – spytała, masując skroń.

      Waligórski podniósł głowę. Łzy spływały mu do kącików ust.

      – Powiem wam – stęknął. – Powiem, ale nigdy tam nie pojadę.

      Kilka dni później Wolska odebrała od doktor Raszei, medyka sądowego ze szpitala na Bielanach, raport z sekcji zwłok.

      Ciało dziewczyny odnaleźli kilkadziesiąt metrów od fortu Kazimierza Wielkiego, w lesie, ukryte w płytkim grobie. Joanna Metz owinięta była starym kocem. Na głowie spoczywał czarny szeleszczący worek na śmieci.

      Wolska znała wyniki sekcji z wcześniejszej rozmowy telefonicznej z Raszeją.

      – Szesnaście ran zadanych nożem – powiedziała wtedy lekarka.

      – Była w ciąży?

      – Szesnaście ran – powtórzyła Raszeja z niedowierzaniem. – Boże… Dobrze, że złapałaś mordercę.

      – Co z tą ciążą? – Wolska ponagliła lekarkę.

      Raszeja zaciągnęła się papierosem.

      – Ofiara nie była w ciąży – stwierdziła.

      – Jesteś pewna?

      – Tak jak ty tego, że złapałaś mordercę.

      Podkomisarz Lena Wolska kompletowała dokumenty dla prokuratury, gdy zadzwonił telefon.

      Dzień


Скачать книгу