Stulecie kryminału. Marcel Woźniak

Читать онлайн книгу.

Stulecie kryminału - Marcel Woźniak


Скачать книгу
trzeci, czwarty. Klich nie mógł znaleźć wszystkich. Brian nacisnął przycisk. Pilot w jego kieszeni zawibrował delikatnie. A później… nic się nie wydarzyło.

      – Dobrze się z tobą pracowało, Brian – powiedział Klich i nacisnął spust.

      6

      Klich wyprostował się. Otarł krew policjanta z twarzy wierzchem dłoni, a następnie pokręcił ze smutkiem głową.

      – Szkoda go – mruknął. – Zróbcie to tak, żeby nikt się nie czepiał, a później wezwijcie tutaj… Raszyńskiego. On tylko odlicza dni do emerytury. Nie będzie w niczym grzebał.

      – Oczywiście – potwierdził jeden z zamaskowanych mężczyzn. A potem nagle zamarł. – Eee… Szefie?

      – Co jest?

      Zamaskowany mężczyzna ostrożnie podniósł broń.

      – Za panem.

      Klich odwrócił się. W wejściu do salonu, mniej więcej na wysokości jego głowy zawisł niewielki dron. Dron z lufą małego pistoletu maszynowego wymierzoną w jego szyję. Policjant zerknął w bok. Dwie kolejne maszyny wyłoniły się z ukrytych w ścianach skrytek. Nie wiadomo było, ile jeszcze czaiło się ich w domu.

      – Cholerny Warzocha… – zdążył powiedzieć Klich, a potem drony otworzyły ogień.

      Robert Małecki

      Grząska ziemia

      Wrzesień 2018 r.

      Joanna Metz, uzdolniona matematycznie nastolatka, od dziecka wierzyła, że świat jest złożony z liczb i nie ma w nim miejsca na przesądy. Ale gdyby – tak jak podkomisarz Lena Wolska – spojrzała na policyjną kartotekę ze swoim imieniem i nazwiskiem, być może zmieniłaby zdanie.

      Uczennica drugiego liceum ogólnokształcącego w Toruniu zaginęła latem, w piątek trzynastego.

      Podkomisarz Lena Wolska dobrze pamiętała zgłoszenie z upalnego lipca i wizytę w domu na Wrzosach, w okolicy kościoła świętego Antoniego.

      Gdy tuż po urlopie zaparkowała prywatnego citroëna c3 wzdłuż kutego ogrodzenia, powietrze drgało lekko nad asfaltem. Klimatyzacja szumiała na najwyższych obrotach. Zanim zgasiła silnik, zerknęła przez boczną szybę.

      Wówczas parterowy dom z kopertowym dachem ukrywał się w tyle ogrodu, za oświetlaną słońcem ścianą bujnej zieleni w wielu odcieniach.

      Owdowiała matka dziewczyny siedziała na ławce na tarasie ze ściągniętymi łopatkami i zaciśniętymi dłońmi, które spoczywały na podołku. Po zażyciu silnych leków uspokajających wyglądała jak w transie. Odpowiadała na pytania zdawkowo, jakby w ogóle nie zdawała sobie sprawy z tragedii, która ją spotkała.

      Obok kobiety siedziała jej młodsza córka, Basia. Podobna do Joanny, z długimi, prostymi, pszenicznymi włosami, lśniącymi w promieniach słońca przeciskających się przez gęste gałęzie wysokich drzew. Oczy miała opuchnięte od płaczu.

      Kiedy Lena Wolska rozmawiała z matką, siostra zaginionej wodziła wzrokiem po tarasie z drewna tekowego i rzucała w stronę policjantki ukradkowe spojrzenia.

      Tak było wtedy.

      Jesienna aura sprawiła, że część roślin straciła liście, które butwiały na ścieżce wyłożonej kostką brukową, a budynek był widoczny jak na dłoni. Zapuszczona, wysoka trawa sterczała w różne strony.

      Deszcz siekł miarowo o asfalt.

      Za plecami Wolskiej przejechał wolno samochód wodociągów.

      „Odczyty radiowe” – przeczytała na burcie niebieskiego renault kangoo.

      Odczekała, aż wóz zniknie za zakrętem, i dopiero wtedy spojrzała na zamek furtki, z którego wystawały kable. Po zapadce nie było śladu. Nacisnęła dzwonek domofonu, ale nie doczekała się żadnej reakcji. Wsunęła dłoń do kieszeni i mocno zacisnęła ją na taniej zapalniczce.

      Rozejrzała się i wreszcie pchnęła furtkę. Przeszła przez ogród w kierunku domu, gdzie woda bulgotała w rynnach i chlupotała, spływając na bruk.

      Policjantka zastukała w drzwi.

      Po dłuższej chwili usłyszała zgrzyt zamka, a następnie spojrzała w szczupłą i obsypaną piegami twarz trzynastolatki.

      – Dzień dobry. Jesteś sama? – spytała podkomisarz Wolska.

      Basia skinęła głową.

      – Gdzie mama?

      – Wyszła do lekarza.

      – Dziwne, bo byłam z nią umówiona – skłamała policjantka. – Wpuścisz mnie?

      Dziewczynka zawahała się.

      – Pada deszcz, chyba nie pozwolisz mi tak moknąć? – uśmiechnęła się Wolska, przytrzymując kaptur kurtki dla lepszego efektu.

      – Mama nic mi nie mówiła, że pani przyjedzie.

      – Może zapomniała? Wiesz, jak to jest. Mama w tej szczególnej sytuacji jest zapewne… – szukała odpowiedniego słowa. – Chodzi mi o to, że skupia się na innych sprawach, prawda?

      – Tak. Trochę tak – Basia odpowiedziała cicho.

      Potem otworzyła szerzej drzwi i Wolska wytarła buty na wycieraczce.

      Wysoka i chuda nastolatka garbiła się. Stała bez ruchu w holu, nie wiedząc, co dalej począć z nieoczekiwanym gościem.

      – Usiądziemy w kuchni? – zaproponowała Wolska.

      Dziewczynka pokiwała głową i poszła przodem.

      Włączyła czajnik elektryczny i zerknęła przez ramię na gościa.

      – Zrobić pani kawy? – spytała, nie odwracając się.

      – Chętnie.

      W przestronnej kuchni podkomisarz Wolska zajęła miejsce przy kwadratowej wyspie z czarnym blatem, na którym znajdował się kosz z owocami i karafka w połowie wypełniona wodą. Kamień zbierał się na dnie naczynia.

      – Ma pani jakieś wiadomości w sprawie mojej siostry? – W głosie Basi pobrzmiewała niepewność.

      Wciąż stała odwrócona do Wolskiej plecami. Dłonie opierała o blat szafki.

      – Tak sądzę – policjantka kolejny raz skłamała.

      – Naprawdę? – Dziewczyna wciąż nie zmieniła pozycji.

      Czajnik głośno zaszumiał.

      Wolska spojrzała na witrynę. W szybie odbijała się jak w lustrze.

      W tym roku obchodziła czterdzieste urodziny, a wyglądała co najmniej na pięćdziesiąt. Ziemistą cerę i zmarszczki na twarzy, a także powleczone pożółkłą skórą paliczki prawej dłoni zawdzięczała wypalonym przez ponad dwadzieścia lat papierosom. Fajki rzuciła dokładnie tego dnia, kiedy zaginęła Joanna. Ale jej decyzja nie miała związku z tragedią rodziny Metzów. Po prostu obudziła się rano i zorientowała się, że poprzedniego wieczoru wypaliła ostatniego papierosa. Sądziła, że w drugiej torebce znajdowała się nowiutka paczka marlboro. Pudło. I tę pomyłkę, zupełnie naiwnie, wzięła za dobrą monetę. Szósty raz postanowiła rzucić palenie, ale pierwszy raz była na dobrej drodze i wytrzymała tak długo. Mimo że co jakiś czas obszukiwała torebkę i kurtkę, znajdowała jedynie tanią zapalniczkę, którą od czasu do czasu bawiła się, wypuszczając płomień. Syczał gaz, a ona wpatrywała się w ognik układający się w łezkę, obły u dołu i zwężający się ku górze. Czasami próbowała go zdmuchnąć, lecz najczęściej tylko uginał się pod naporem wydmuchiwanego powietrza, a następnie wracał do swojej


Скачать книгу