Stulecie kryminału. Marcel Woźniak

Читать онлайн книгу.

Stulecie kryminału - Marcel Woźniak


Скачать книгу
rzeczywistości. Ogromny. Pod każdym oknem klimatyzatory, potężne maszyny, które bardziej pasowałyby do chłodni. Na ścianach wisiały skóry zwierząt i zdjęcia z polowań. Gigantyczny telewizor o przekątnej jak kinowy ekran. Wszędzie lampy, które automatycznie się włączały, kiedy tylko przechodziło się przez próg pokoju. Brian pomyślał, że willa miała pobór prądu jak niewielki blok, a jej ślad węglowy był tak wielki, że gdyby nie rezydentura z Ugandy, Warzocha nigdy nie byłby w stanie opłacić podatków, nieważne, ile kubków i koszulek ze swoją podobizną by sprzedał. Na koniec z ciekawości zajrzał do lodówki. Mięso, i do tego w większości wołowina, dosłownie wysypywało się z zamrażalnika. Na oko co najmniej połowa z niego pochodziła z czarnego rynku.

      Policjant przeszedł do garażu. Ciało zniknęło. Pozostał samochód i policyjne taśmy. Otworzył wóz i wsiadł do środka. Położył dłonie na skórzanej kierownicy. Była gładka i przyjemna w dotyku. Mustang GT, pomyślał, przypominając sobie dane z artykułu na temat wozu, pięciolitrowy silnik V8, czterysta dwadzieścia jeden koni mechanicznych, niecałe pięć sekund do setki. Jedna z ostatnich takich bestii, zanim drogami zawładnęły samochody elektryczne, a używania aut spalinowych zakazano. Nie tak kultowy jak jego wielki poprzednik z lat sześćdziesiątych, ale i tak piękny.

      Brian poprawił się na fotelu. Czuł, że coś go zaczyna kłuć w prawy pośladek. Chciał zamknąć drzwi od samochodu, lecz gdy nachylił się w ich stronę, zauważył, że ktoś wyrwał klamkę od strony kierowcy. Zamarł. Zmarszczył brwi. Opadł z powrotem na fotel. Jego serce zaczęło mocniej bić, kiedy w głowie pojawiły się kolejne scenariusze.

      Rozejrzał się dookoła. Schylił się pod kierownicę i wtedy dostrzegł wyrwaną klamkę na podłodze, niedaleko pedału hamulca. Podniósł ją. Obejrzał dokładnie, trzymając w dwóch palcach. Srebrny kawałek metalu. Dosłownie wyrwany z zawiasów. Potrzeba było do tego dużej siły.

      Albo wielkiej desperacji.

      Brian odłożył ją na siedzenie obok. Wyrwana klamka nie musiała jeszcze nic oznaczać. Mogło być tysiąc powodów uszkodzenia samochodu. Ale do głowy policjanta uparcie powracał tylko jeden. Warzocha siedzi w aucie. Do kabiny dostają się spaliny z włączonego silnika. W pewnym momencie się budzi. Zmienia zdanie. Zaczyna szarpać się z klamką. Próbuje otworzyć samochód, ale nie może. Wyrywa klamkę. Umiera.

      Brian ostrożnie dotknął miejsca w drzwiach, w którym powinna się znajdować klamka.

      – Dlaczego nie byłeś w stanie ich otworzyć? – zapytał sam siebie.

      Znowu coś go ukłuło w pośladek. Wysiadł z wozu. Spojrzał na siedzenie. Nic na nim nie leżało. Nie było niczego, co mogłoby powodować dyskomfort. Kucnął. Zaczął ostrożnie macać fotel kierowcy kawałek po kawałku, aż w pewnym momencie wyczuł pod palcami coś twardego pod skórzaną tapicerką. Co więcej, w tym samym miejscu znajdował się niewielki szew. Ktoś naciął fotel, wsadził coś do środka, a potem próbował zamaskować zniszczenia. Brian sięgnął do kieszeni. Nie wziął wprawdzie policyjnej broni, ale zawsze nosił przy sobie niewielki sprężynowy nóż. Nacisnął przycisk. Ostrze wyskoczyło z cichym świstem.

      Zbliżył nóż do fotela i przez moment się zawahał. Przypomniał sobie słowa o tym, że Warzocha był paranoikiem, i o systemach obronnych, które zamontował w całym domu. Ale samochód pewnie został już sprawdzony. Zresztą gdyby coś miało się stać, to stałoby się w momencie, kiedy Brian wsiadł do wozu.

      Naciął ostrożnie tapicerkę wzdłuż szwu. Potem wsadził palce do powstałego w ten sposób otworu. Wymacał dwa kanciaste przedmioty. Wyjął je. Na jego dłoni leżał niewielki pilot, podobny do tego, który wręczył mu Klich. Ale ten był odrobinę mniejszy. Drugim była niewielka karta pamięci o pojemności jednego terabajta.

      Brian wyciągnął telefon komórkowy. Znalazł odpowiedni slot, włożył tam kartę. Po dwóch sekundach wyświetliło się zapytanie, czy chce otworzyć jej zawartość. Potwierdził. W środku znalazł jeden plik filmowy, archiwum zdjęć i kilkanaście plików tekstowych.

      Przez chwilę zastanawiał się, co powinien zrobić. Zadzwonić do Klicha? Powiadomić go o znalezisku i wyrwanej klamce? Zaklął cicho pod nosem. Sam podpisał się pod dokumentem potwierdzającym samobójstwo, ale teraz zaczynał mieć wątpliwości. Wszystko to wyglądało podejrzanie. Po namyśle uznał, że jest jeszcze za wcześnie, by wszczynać alarm i powiadamiać przełożonego. Nie wiedział, co się znajduje na karcie. To mogły być zdjęcia z wakacji albo jakieś prywatne archiwum z informacjami o kobietach lub mężczyznach, z którymi Warzocha spał. Brian postanowił najpierw sam wszystko sprawdzić.

      Przeszedł do salonu. Uruchomił telewizor. Uznał, że jeśli już tu jest, to może sobie sprawić odrobinę przyjemności i przejrzeć film oraz zdjęcia na dużym ekranie, a nie na komórce. Sparował telewizor z telefonem, usiadł na kanapie i uruchomił nagranie.

      4

      Ekran zamigotał kilka razy. Później wyświetlił się obraz. Biała ściana, zawieszona na niej skóra tygrysa, ogień w kominku. Brian rozpoznał fragment salonu. Ktoś poprawił ustawienie kamery, a chwilę później w jej oku pojawił się Warzocha. Usiadł naprzeciwko obiektywu. W firmowym geście, który stał się internetowym memem, złożył dłonie w piramidkę i lekko pochylił głowę. Przez moment wyglądał jak hipnotyzer z kiepskiego horroru z lat dwudziestych minionego stulecia.

      – Witaj, mój widzu – odezwał się Warzocha. – Wybacz, ale sytuacja jest dla mnie nowa i niepewna. Przyzwyczajony jestem do wielomilionowej widowni, do coraz szybciej rosnącej rzeszy ludzi, którzy chcą mnie oglądać, którzy przecierają oczy, do których dociera prawda o tym ekologiczno-żydowskim spisku, jakim jest tak zwana katastrofa klimatyczna. Ale jeśli oglądasz ten film, to nagranie, to oznacza dla mnie jedno: ja już nie żyję. W końcu mnie dorwali, w końcu osiągnęli swój cel i pozbyli się mnie. Pozbyli się mnie, bo wiedzieli, że ja nigdy nie zrezygnuję ze swojej walki, że zawsze będę zwalczał ich kłamstwa, zawsze będę walczył z depopulacją. Bo taki jest ich cel: depopulacja. Trzeba zabić miliard, dwa, trzy miliardy ludzi, by resztę tak zastraszyć, żeby zrobić z nich niewolników.

      Warzocha przerwał na chwilę swoją przemowę. Był zaczerwieniony, na jego czole pojawiły się lśniące krople potu. Sięgnął po chusteczkę. Wytarł twarz.

      – Byłem dla nich śmiertelnym zagrożeniem – ciągnął. – Ale już mniejsza z tym. Ja nie żyję. A ty oglądasz ten film. Zakładam, że nie jesteś jednym z ludzi, którzy mnie zabili, lecz jeśli jesteś, to mam dla ciebie jedną wiadomość: sczeźniesz w piekle, twoi mocodawcy zawisną na ulicznych latarniach, a ludzie, ci sami ludzie, których chcecie zniewolić, zbuntują się i powstaną przeciwko wam. Nie tylko w Warszawie, nie tylko w Brukseli, nie tylko w Waszyngtonie i Jerozolimie, ale na całym bożym świecie.

      Brian ziewnął przeciągle. Brzmiało to jak typowe obłąkane gadanie obłąkanego typa z internetu, jakich teraz było sporo. Jedni byli niegroźni, inni tworzyli wokół siebie mniejsze lub większe organizacje terrorystyczne, ostatni, jak Warzocha, postanowili swoje szaleństwo spieniężyć. Niemniej nie było w tym nic ciekawego. Już miał sięgnąć po pilota, żeby wyłączyć nagranie, kiedy usłyszał kolejne słowa Warzochy.

      – A teraz opowiem ci, dlaczego mnie zabili.

      Brian cofnął palec z przycisku wyłączającego telewizor.

      – Najpierw jedna ważna rzecz. Znalazłeś dwa przedmioty. To nagranie, które powinieneś jak najszybciej powielić i wrzucić na serwery, żeby było dostępne dla jak najszerszej publiczności. Mnie z jakiegoś powodu nie udało się tego zrobić. Zabili mnie, zanim zdążyłem. Znalazłeś też pilota, który uruchomia drugi, awaryjny system bezpieczeństwa w moim domu. Jeśli w nim się właśnie znajdujesz i masz kłopoty, możesz go użyć. Sprawisz naszym wrogom sporą niespodziankę.

      Brian wsadził dłoń


Скачать книгу