Shadow Raptors. Tom 3. Gniazdo. Sławomir Nieściur

Читать онлайн книгу.

Shadow Raptors. Tom 3. Gniazdo - Sławomir Nieściur


Скачать книгу
głową z aprobatą.

      – Dziękuję, komandorze. Doskonałe posunięcie – pochwalił inicjatywę zastępcy. Tsugawa w odpowiedzi skłonił się lekko.

      – Ku chwale Zjednoczonej Floty – wygłosił krótką, rzadko już stosowaną formułkę.

      Kolejny kwadrans upłynął admirałowi na mozolnym autoryzowaniu poszczególnych zapotrzebowań nadesłanych przez dowódców jednostek eskorty. Gdy już skończył, z westchnieniem ulgi wyprostował się w fotelu, po czym wrócił do obserwacji głównego ekranu.

      Wokół stacji wciąż panował spory ruch, aczkolwiek znacznie zmniejszyła się liczba operujących przy krążownikach automatów diagnostycznych i naprawczych. Najmniejsze okręty pomocnicze, z uwagi na niewielkie rozmiary, zamiast dokować przy stanowiskach zewnętrznych, znikały kolejno we wlotach hangarów remontowych, te średniej wielkości cumowały po kilka obok siebie w miejscu, z którego niedawno odbił „Herkules”.

      W rogu ekranu pojawił się nagle niewielka, błyszcząca plamka. Rosła szybko, z każdą sekundą nabierając kształtów. Do stacji zbliżał się któryś ocalały z pogromu urządzonego przez Oumuamua masowiec Związku Orbitalnego. Niemal kilometrowej długości olbrzym wyrzucał przed siebie cztery snopy z umieszczonych na bocznych płetwach dysz silników hamujących, które tytanicznym wysiłkiem starały się spowolnić do minimalnej prędkości rozpędzone przez napęd pulsacyjny setki tysięcy ton stali i polimeru.

      Po nałożeniu na wyświetlany obraz siatki przestrzennej na ekranie pojawiły się również dane telemetryczne oraz identyfikacyjne towarzyszących masowcowi okrętów osłony, niewidocznych do tej pory dla obiektywów systemu wizyjnego. Widząc ich sygnatury, Krawczenko zmarszczył brwi. Eskortę masowca stanowiło piętnaście ciężkich wojskowych transportowców i drugie tyle patrolowców dalekiego zasięgu.

      – Co, u diabła? – mruknął, powiększając obraz.

      Po obu stronach wielkiej jednostki, oddalone od niej o mniej więcej cztery kilometry, leciały formacje miniaturowych, kulistych okręcików.

      – Kanonierki – skonstatował z narastającym niepokojem. Jako że kanonierki nie były opatrywane odrębnymi sygnaturami, lecz po prostu przypisywano je do jednostek, na których pokładach stacjonowały, systemy namierzania „Pandemonium” nie mogły określić ich liczebności.

      Krawczenko spróbował je policzyć na ekranie, ale bardzo szybko stracił rachubę. Małe okręty właśnie zaczęły się przegrupowywać, skutkiem czego ich formacje uległy przemieszaniu, a jakby tego było mało, z przepastnych ładowni masowca startowały następne, pogłębiając jeszcze bardziej zamęt.

      Jednego admirał był pewien – wokół masowca krążyła już ponad setka kanonierek.

      – Komandorze, czy mi się wydaje, czy ktoś tu właśnie urządza nam pokaz siły? – zapytał z namysłem.

      Tsugawa, podobnie jak wszyscy na mostku, również wpatrywał się w ekran. Jego skośne oczy zamieniły się w wąziuteńkie szparki.

      – Nie wydaje mi się – stwierdził po chwili. – To nie jest konwój zaopatrzeniowy, lecz regularny związek bojowy. A nawet jeśli, to nie próbują nastraszyć nas, tylko tamtych. – Wskazał dłonią na kanciastą sylwetkę stacji naprawczej.

      Jakby na potwierdzenie jego słów uaktywnił się nagle moduł łączności.

      – Kapitanat doku na linii – poinformował. – Przełączyć?

      – Tak.

      Krawczenko wcisnął do ucha słuchawkę komunikatora. Jednocześnie dał znak Tsugawie, by ten uruchomił głośniki na mostku.

      – Admirał Krawczenko, słucham.

      – Atakują nas! – rozbrzmiał w głośnikach podszyty histerią głos kapitana stoczni, starszego inżyniera Markusa Rommla.

      – Niby kto atakuje? – udał zdziwienie admirał.

      – Nie widzicie ich na ekranach?! Zażądali natychmiastowego dostępu do kotwicowiska, zawieszenia wszelkich prowadzonych przez nas operacji aprowizacyjnych oraz wydania kluczy dostępu do głównego systemu informatycznego! – zawyło z głośników.

      – Ma pan na myśli ten masowiec i jego eskortę? – zapytał spokojnie Krawczenko.

      – Tak!

      – Mam nadzieję, że nie zamierzacie spełnić tych żądań?

      – Oczywiście, że nie!

      – No to w czym problem?

      – Panie admirale, moi analitycy twierdzą, że ryzyko ataku wynosi dziewięćdziesiąt osiem koma dziewięć procent!

      Ktoś na mostku nie wytrzymał i zachichotał, ktoś inny się rozkasłał. Nawet Krawczence z najwyższym trudem udało się zachować powagę. Niewzruszony, jak zwykle zresztą, pozostał jedynie Tsugawa, na którego skupionej twarzy nie drgnął ani jeden mięsień.

      – Czy pańscy analitycy wzięli pod uwagę, że stacjonuje tutaj aktualnie praktycznie cała flota układu? – spytał admirał, starając się nadać głosowi normalne brzmienie.

      – Oczywiście, że tak! – padła szybko odpowiedź.

      – W takim razie wynik powinien wynieść zero, a nawet mniej niż zero – skwitował admirał.

      – Oni nie odgrażają się flocie, tylko nam – jęknął szef stoczni. – Przesłali nam uwierzytelnione wytyczne przewodniczącego Prezydium Rady Związku. Mamy stosować się do wszystkich poleceń wydanych przez dowódcę zgrupowania.

      – Tylko tyle?

      – Nie rozumiem…

      – Czy przewodniczący określił konkretnie, do czego pan, jako szef tej instalacji, jest zobowiązany, poza tym ogólnikiem, rzecz jasna?

      – Proszę chwileczkę zaczekać, sprawdzę to jeszcze raz… – W głosie, oprócz tego, że nie był już tak histerycznie piskliwy, dało się wyczuć lekkie wahanie.

      Korzystając z ­chwili przerwy, Krawczenko przywołał do siebie Tsugawę.

      – Nie wiem, kto dowodzi tą zbieraniną, ale jeżeli przeszedł warunkowanie, to możemy mieć poważny problem – powiedział cicho.

      – To prawda – mruknął Tsugawa.

      – Rommel jest dość elastyczny, ale on również przeszedł pranie mózgu, tak samo zresztą jak ja. Trzech związkowych, z których każdy będzie musiał za chwilę zmierzyć się z blokadą mentalną. Czarno to widzę, komandorze. – Ostatnim słowom Krawczenki towarzyszyło ciężkie westchnienie.

      – Ja również – zgodził się Tsugawa. Po jego minie widać było, że już się domyślił, do czego zmierza dowódca.

      Krawczenko rozejrzał się po mostku.

      – Jeżeli nie uda się rozbroić tej miny metodą dyplomatyczną, proszę być przygotowanym na przejęcie dowodzenia zgrupowaniem – powiedział, ściszając głos do tego stopnia, że Tsugawa musiał się schylić, żeby usłyszeć, co mówi dowódca. – Sygnał ten, co zwykle. – Dłoń admirała spoczęła na niedopiętej kieszonce uniformu, z której wystawało zgniecione opakowanie po papierosach. – Rozumiemy się?

      – Tak – potwierdził komandor.

      – Otrzyma pan też pełny dostęp do elektronicznego systemu dowodzenia. Czujniki neurosensoryczne są tutaj. – Krawczenko wskazał jeden ze schowków w podstawie pulpitu. – Kod pan zna.

      Tsugawa potwierdził po raz kolejny.

      Z głośników systemu komunikacyjnego dobiegła seria cichych trzasków, a po ­chwili ponownie rozległ się głos kapitana stoczni:


Скачать книгу