Gniew Tiamat. James S.a. Corey
Читать онлайн книгу.badać odpowiedniki jaszczurek, a zamiast tego natknęła się na artefakty obejmującej całą galaktykę wojny starszej niż jej gatunek. Pochłonęła ją obsesja zrozumienia. Oczywiście. Dom wielkości galaktyki pełen pokojów z fascynującymi rzeczami, a jego właściciele nie żyli od miliardów lat. Poświęciła resztę naukowej kariery na próby rozgryzienia ich, kiedy więc Winston Duarte zaprosił ją do poprowadzenia zespołu badającego dokładnie tę tajemnicę i zaoferował nieograniczone fundusze, nie była w stanie odmówić.
Do tamtej pory znała Lakonię tylko w postaci prezentowanej w kanałach informacyjnych: niemożliwie potężną, niepokonaną militarnie, ale niezainteresowaną czystkami etnicznymi czy ludobójstwem. Może nawet mającą na sercu faktyczne interesy ludzkości. Przyjmowanie pieniędzy na prowadzenie badań nie wzbudziło jej oporów, między innymi dlatego, że nie bardzo miała wybór. Kiedy król mówi: „pracuj dla mnie”, nie ma wielu sposobów na odmówienie mu.
Wątpliwości przyszły później, gdy poznała bliżej ich flotę i źródło przewagi technologicznej Lakonii.
Kiedy spotkała katalizatory.
– Powinniśmy wracać – stwierdził Fayez, gdy skończył sprzątać ostatnie naczynia z ich kolacji. – Zegar tyka.
– Przyjdę. Za minutę – odpowiedziała, wchodząc do małej, dzielonej przez nich prywatnej łazienki. Jednego z przywilejów jej stopnia. Z lustra nad umywalką patrzyła na nią stara kobieta. Jej oczy wypełniała świadomość tego, co za chwilę zrobi.
– Jesteś gotowa?! – zawołał Fayez.
– Idź już, zaraz dołączę.
– Jezu, Els, nie pójdziesz chyba znowu tego zobaczyć?
„Tego”. Katalizatora.
– To nie twoja wina – powiedział Fayez. – Nie ty zaprojektowałaś to badanie.
– Ale zgodziłam się je nadzorować.
– Skarbie. Najdroższa. Światło mego życia. Niezależnie od tego, jak nazywamy Lakonię wśród ludzi, gdy odrzeć ją z szat, jest dyktaturą – stwierdził. – Nigdy nie mieliśmy wyboru.
– Wiem.
– To czemu to sobie robisz? – zapytał Fayez.
Nie odpowiedziała, bo nie potrafiłaby wytłumaczyć, nawet gdyby chciała.
– Dogonię cię.
* * *
Przechowalnia katalizatorów mieściła się w samym sercu Jastrzębia, otoczona ze wszystkich stron grubym pancerzem ze zubożonego uranu i najbardziej złożoną klatką Faradaya w galaktyce. Bardzo wcześnie stało się jasne, że protomolekuła porozumiewa się szybciej od prędkości światła. Najpopularniejsza teoria zakładała jakąś postać splątania kwantowego, ale niezależnie od mechanizmu protomolekuła potrafiła ignorować lokalność, tak samo jak stworzony przez nią system pierścieni wrót. Cortázar i jego ludzie potrzebowali wielu lat na odkrycie sposobu uniemożliwienia próbce protomolekuły rozmowy z innymi, ale pracowali nad tym całe dziesięciolecia i w końcu zaproponowali połączenie materiałów i pól, które przekonywało węzeł protomolekuły do odcięcia się od reszty świata.
Węzeł. To. Katalizator.
Drzwi do jego komory pilnowało dwóch marines Sagale’a. Mieli na sobie ciemnoniebieskie pancerze wspomagane, jęczące i klikające przy każdym ruchu. W rękach trzymali miotacze ognia. Tak na wszelki wypadek.
– Wkrótce użyjemy katalizatora. Chcę go sprawdzić – powiedziała Elvi w przestrzeń między strażnikami.
Choć sama miała stopień wojskowy, wciąż często nie potrafiła dojść do tego, kto był najwyższym stopniem oficerem w danym pomieszczeniu. Brakowało jej kursu wprowadzającego na szkoleniu podstawowym i dziesięcioleci praktyki, która dla Lakończyków była czymś oczywistym.
– Oczywiście, majorze – odpowiedziała ta po lewej. Wyglądała zbyt młodo, żeby być starszym oficerem, ale w przypadku Lakończyków było to częste. Większość z nich wyglądała za młodo na swoje stopnie. – Będzie pani potrzebować eskorty?
– Nie – odpowiedziała Elvi. „Nie, zawsze robię to sama”.
Młoda marine zrobiła coś na przedramieniu swojego pancerza i rozsunęły się drzwi za jej plecami.
– Proszę nam dać znać, gdy będzie pani gotowa do wyjścia.
Pokój katalizatora był sześcianem o boku czterech metrów. Nie miał łóżka, umywalki ani ubikacji, tylko twardy metal i zakratowane odpływy. Raz dziennie pokój przemywano rozpuszczalnikiem, który następnie odpompowywano do spalenia. Lakończycy mieli obsesję na punkcie procedur zakażenia wszędzie, gdzie w grę wchodziła protomolekuła.
Węzeł, to, katalizator – kiedyś był kobietą po pięćdziesiątce. Jej nazwisko ani powód wybrania do zakażenia protomolekułą nie zostały zamieszczone w żadnej dokumentacji, do której Elvi miała dostęp, ale nie służyła w ich armii długo, gdy dowiedziała się o Stodole. Miejscu, gdzie wysyłano skazanych więźniów w celu świadomego zakażenia, żeby imperium dysponowało nieograniczonym źródłem protomolekuły do wykorzystania.
Choć katalizator był szczególny. Dzięki efektom pracy Cortázara lub przypadkowej kombinacji czynników genetycznych kobieta była tylko nosicielką. Wykazywała wczesne objawy zakażenia – zmiany skórne i struktury szkieletu – ale w ciągu miesięcy, od kiedy została sprowadzona na pokład Jastrzębia, te zmiany w ogóle nie postępowały. I nigdy nie weszła w fazę, którą wszyscy nazywali „rzygającym zombie”, w której zakażeni wymiotowali materiałem biologicznym, próbując roznieść zakażenie.
Elvi wiedziała, że jest doskonale bezpieczna, przebywając w jednym pokoju z katalizatorem, ale i tak za każdym razem, gdy tam wchodziła, przebiegał ją dreszcz.
Zakażona kobieta popatrzyła na nią, miałą puste spojrzenie i poruszała wargami w bezdźwięcznym szepcie. Pachniała głównie rozpuszczalnikiem, którym myto ją codziennie, ale pod nim kryło się coś jeszcze. Trupi odór rozkładającego się ciała.
Poświęcanie zwierząt było normalne. Szczury, gołębie, świnie. Psy. Szympansy. Biologia zawsze miała problem poznawczy z dowodzeniem, że ludzie są tylko jeszcze jednym zwierzęciem, twierdząc równocześnie, że różnią się moralnie. Zabicie szympansa w imię nauki było w porządku, ale nie dotyczyło to ludzi.
Z wyjątkiem sytuacji, gdy jednak tak było.
Może katalizator się na to zgodził. Może alternatywą do tego była jakaś inna, gorsza forma śmierci. Czymkolwiek miałaby być.
– Przepraszam – powiedziała do niej Elvi, jak zawsze, gdy wchodziła do komory katalizatora. – Bardzo przepraszam, nie wiedziałam, że robią coś takiego. Nigdy bym się na to nie zgodziła.
Głowa kobiety zachwiała się na szyi, pochylając się, niczym w udawanej zgodzie.
– Nie zapomnę, że zrobili ci coś takiego. I jeśli kiedyś zdołam to naprawić, uczynię to.
Kobieta zaparła się dłońmi o podłogę, jakby chciała wstać, ale nie miała w rękach dość siły i dłonie tylko przesunęły się bezradnie. To tylko odruchy. Przynajmniej tak sobie powtarzała. Instynkt. Kobieta nie miała już mózgu, a przynajmniej został zmieniony w coś, co nie spełniało żadnej rozsądnej definicji mózgu. Tej skóry nie wypełniał już nikt żywy. Już nie.
Choć kiedyś tak było.
Elvi wytarła oczy. Wszechświat był zawsze dziwniejszy, niż można się było spodziewać. Czasem był pełen cudów, czasem pełen koszmarów.
– Nie zapomnę.
Rozdział drugi
Naomi
Naomi