Mali mężczyźni. Louisa May Alcott
Читать онлайн книгу.kucharce nie zawsze się wszystko uda; dlatego też i Sally przytrafiło się to przykre zdarzenie, że kiedy zbyt szybko przesuwał się nożyk po cieście, talerzyk wymknął się jej z rączki i torcik padł na ziemię. Sally krzyknęła, pani Jo roześmiała się, Teddy zaczął sięgać po zdobycz i przez chwilę panował wielki zamęt.
– Tak mocno ścisnęłam brzegi, że torcik został nienaruszony: ani się nie rozlał, ani przerwał. Wywiercę tylko otwór i będzie gotowy – rzekła Sally. Następnie podniosła swój skarb i, jak zwykle dzieci, nie uważając na to, że leżał na ziemi, doprowadzała go do pierwotnego stanu.
– Moja nowa kucharka ma dobry temperament, jak widzę, a to taka miła rzecz! – powiedziała pani Jo. – Otwórz teraz słoik ze smażonymi truskawkami, wysmaruj nimi torcik i połóż na wierzchu kawałek ciasta, tak samo jak Asia robi.
– Położę literę S na środku, a wkoło dodam zygzaki; to będzie takie zajmujące, jak go będę jeść! – rzekła Sally, strojąc torcik floresami. – Teraz wstawię oba do pieca! – zawołała, gdy ostatnia kuleczka ciasta została ostrożnie ułożona na czerwonym tle konfitur, i z tryumfalną minką wsunęła je do piecyka.
– Umyj naczynia; dobra kucharka nigdy tego nie odkłada na później. Następnie obierzesz kartofle i groch.
– Jest tylko jeden kartofel – odpowiedziała Daisy ze śmiechem.
– Przekrój go na czworo, żeby się zmieścił w rondelku i trzymaj te kawałki w zimnej wodzie, dopóki nie będziesz chciała ich gotować.
– Czy mam namoczyć i groch?
– Ale gdzież tam! Obłuszcz go tylko i pokrój.
Posłyszawszy w tej chwili drapanie do drzwi, pobiegła Sally otworzyć, i ukazał się Kit z przykrytym koszyczkiem w pysku.
– Więc to ty jesteś chłopcem od rzeźnika! – zawołała wesoło, uwalniając go od ładunku. Pies zaczął się oblizywać i skomleć, myśląc widocznie, że to obiad dla niego, gdyż często zanosił w ten sposób jedzenie swemu panu; a doznawszy zawodu, odszedł, szczekając gniewnie. W koszyku były dwa maleńkie kawałki mięsa, gruszka pieczona, ciasteczko i papier z napisem nagryzmolonym przez Asię: „Śniadanie dla panienki, jeżeli jej się nie uda gotowanie”.
– Nie potrzebuję jej szkaradnych gruszek ani niczego! Uda mi się gotowanie i przekona się, że będę miała wyborny obiad! – zawołała Daisy z oburzeniem.
– Może nam się to przydać, jak goście przyjdą. Zawsze jest dobrze mieć coś w spiżarni – rzekła ciocia Jo, nauczona własnym doświadczeniem, po wielu gospodarskich niepowodzeniach.
– Teddy chce jeść – oznajmił chłopczyna, któremu zdawało się, że już czas by było coś skosztować. Matka dała mu do uporządkowania swój koszyk od robót, w nadziei że spokojnie posiedzi, póki się nie dokończy obiadu, i na nowo zaczęła gospodarować.
– Wstaw na ogień jarzyny, nakryj stół, a potem rozpal węgle, żeby usmażyć befsztyk.
Jakaż to była przyjemność patrzeć, jak kartofle podskakują w garnuszku, zaglądać do grochu, czy mięknie, otwierać co pięć minut piecyk, żeby zobaczyć, czy się torcik nie przyrumienia; a nareszcie skoro się już węgle rozpaliły, włożyć na patelnię dwa kawałki mięsa i ostrożnie obracać je widelcem. Najpierw gotowe były kartofle, i nic dziwnego, bo cały czas stały na wielkim ogniu; pogniotła je małym tłuczkiem, dodała dużo masła – o soli zapomniała – a potem ułożyła je na czerwonym talerzyku, przygładziła nożykiem, oblała mlekiem i wstawiła do pieca, żeby się przyrumieniły.
Tak ją zajęło to wszystko, że zapomniała o torcikach; dopiero otworzywszy piecyk dla wstawienia kartofli, wydała żałosny okrzyk, bo się na nic przypaliły!
– Ach, moje torciki, moje śliczne torciki! Już z nich nic nie będzie! – wołała biedaczka, załamując powalane rączki na widok zniweczonej pracy. Torcik z konfiturami przedstawiał szczególnie smutny widok, bo floresy i zygzaki spadały z poczerniałej galarety jakby mury i kominy domu nawiedzonego pożarem.
– Ach, mój Boże! Zapomniałam powiedzieć, żebyś je wyjęła z pieca! Ze mną zawsze tak bywa! – rzekła ciocia Jo ze skruchą. – Nie płacz, moja droga, to moja wina, więc jeszcze raz spróbujemy po obiedzie – dodała, widząc, że Sally spadła z oka wielka łza na gorące zgliszcza torcika.
Byłoby więcej łezek spłynęło, gdyby befsztyk nie zasyczał w tej chwili, co tak pochłonęło uwagę kucharki, że prędko zapomniała o zmarnowanych torcikach.
– Postaw w cieple półmisek z befsztykiem i talerze, aby się grzały; potem przypraw groch masłem i posyp go odrobiną pieprzu i soli – rzekła pani Jo, obiecując sobie, że się obiad obejdzie już bez żadnego smutnego wypadku.
„Zgrabna pieprzniczka” ukoiła żal Sally; obiad został wreszcie podany; sześć lalek zasiadło: po trzy z każdej strony, Teddy zajął ostatnie miejsce, a Sally główne. Gdy wszystko zostało urządzone, zabawny przedstawiał się widok, bo jedna lalka była w balowym ubraniu, druga w nocnej koszulce, Jerry zachował zimowy strój z pąsowej flaneli, Anabella zaś miała na sobie tylko własną skórę, a raczej kozła. Teddy, jako ojciec rodziny, zachowywał się bardzo przyzwoicie, z uśmiechem pochłaniał, co mu tylko dano, i wszystko wydawało mu się wyśmienite.
Daisy czuwała nad całą gromadką jak męcząca, natarczywa, lecz uprzejma gospodyni, wszakże się widuje takie i przy większych stołach – i robiła honory z tak niewinnym zadowoleniem na twarzyczce, jakie się rzadko u kogo napotyka.
Befsztyk bardzo był twardy, więc go nożyki nie mogły krajać; kartofle nie przyrumieniły się dokoła, groch zbił się w masę; ale goście przez grzeczność nie zważali na te drobiazgi, a gospodarz i gospodyni zajadali z apetytem do pozazdroszczenia. Zebrawszy garnuszek śmietanki, tak się ucieszyła Daisy, że jej to wynagrodziło utratę torcików, a wzgardzone wpierw ciastko od Asi okazało się szacownym skarbem, gdy je podano na wety.
– Jak żyję, nie jadłam tak wybornego obiadu! Czy bym nie mogła miewać tej przyjemności co dzień? – zapytała Daisy, oblizując talerze i wyskrobując z nich resztki.
– Możesz codziennie gotować po lekcjach, lecz wolę, żebyś zjadała swoje potrawy o zwyczajnych godzinach, a na śniadanie wystarczy ci kawałek piernika. Dziś uszło to, jak na pierwszy raz, ale trzeba się trzymać porządku. Jeżeli masz ochotę, to po południu będziesz mogła coś przyrządzić do herbaty – rzekła pani Bhaer, którą bardzo ubawił ten obiad, chociaż nie otrzymała nań zaproszenia.
– Pozwól mi, ciociu, zrobić sufleciki z jabłek dla Demiego, bo je bardzo lubi, i tak jest przyjemnie odwracać je i posypywać cukrem! – zawołała Daisy, czule wycierając żółtą plamkę na przełamanym nosku Anabelli, która nie chciała jeść grochu, z powodu słabości łatwo dającej się wytłumaczyć zbyt lekkim strojem.
– Skoro poczęstujesz Demiego, to inni będą się także napierać, a wszystkim nie podołasz.
– Czy nie mogłabym zaprosić tym razem samego tylko Demiego na herbatę? Potem, jeżeliby się suflety udały, zrobiłabym więcej dla reszty chłopców – zawołała nagle Daisy, uradowana własnym pomysłem.
– Doskonały plan! Twoje przysmaki będą stanowiły nagrodę dla grzecznych chłopców, a każdy z nich, bez wyjątku, będzie wolał zjeść coś dobrego, niż otrzymać inny dowód uznania. Jeżeli mali mężczyźni podobni są do dużych, to dobra kuchnia wzruszy ich serca i cudownie ułagodzi temperamenty – dodała ciocia Jo żartobliwie, wskazując głową na drzwi, skąd pan Bhaer przyglądał się z przyjemnością maleńkiemu gronu.
– Tę