Spotkajmy się po wojnie. Agnieszka Jeż

Читать онлайн книгу.

Spotkajmy się po wojnie - Agnieszka Jeż


Скачать книгу
zbyt energiczny ruch dłonią; szklanka wytoczyła się spod jej palców, doturlała na krawędź stołu i z łoskotem roztrzaskała się na kafelkach.

      To też była kara. Kara za to, że wcześniej myślała, iż już nic straszniejszego nie może się wydarzyć.

      Kara za sprzeniewierzenie się przykazaniom boskim.

      Kara za wystąpienie przeciwko ustalonemu porządkowi tradycji.

      Kara za egoizm.

      Kara, która w innej, niemożliwej do wyobrażenia teraz sytuacji, mogłaby wcale nie być karą.

      Myślała o śmierci, choć żyła za dwoje.

      Rozdział trzeci

      – Żartujesz? – Z nadzieją w głosie zapytała Ola.

      Anka westchnęła.

      – Och, rany – powiedziała Marta. Jak na psycholożkę mało profesjonalnie, czyli nawet na niej zrobiło to wrażenie.

      Spotkały się w firmowej kuchni; dziewczyny już tam były, siedziały przy stole i piły kawę. Anka przyszła ostatnia. Była dziś trochę spóźniona, bo wszystko zabierało jej dwa razy więcej czasu. Nie potrafiła się skupić, bolała ją głowa.

      – Nie, tak to wyglądało. Nawet chyba gorzej, bo… bo mam przeczucie, że jeszcze nie wszystko wiem.

      – Ty to ty, ale pomyśl sobie, jak oni się muszą czuć, znaczy dziadkowie. No bo co teraz? Tak po prostu przejść nad tym do porządku dziennego? Nie da się. – Ola aż wstała z krzesła, tak nią wstrząsnęła ta opowieść. Stół się zachybotał, odrobina kawy przelała się z kubka na blat.

      – Ania też ma o czym myśleć – powiedziała powoli Marta, ścierając chusteczką brązowy płyn. – To, na czym budowała swoją tożsamość, okazało się nieprawdą. Fakty, przodkowie, historia – to, co ją ulepiło – w rzeczywistości wyglądało zupełnie inaczej.

      – Niby tak, ale Ania przecież jest, jaka jest. Tamto się wydarzyło strasznie dawno temu i dwa pokolenia wcześniej. Więc teoretycznie, Marta, oczywiście masz rację, zresztą jesteś psycholożką, ale praktycznie, to wszystko da się ułożyć, nie? – Ola spojrzała najpierw na Martę, potem na Ankę. – Zresztą to oni, ci starsi, muszą się jakoś w tym odnaleźć, a ty i Marcin… No, wy to, że tak powiem, wtórnie.

      – Babcia jest w szpitalu. A pozostała trójka? Rozmawiali jeszcze potem? – zapytała Marta. Wstała, żeby wyrzucić przemoczony papier do kosza.

      – Nie. – Anka pokręciła głową. – Babcia na oddziale, dziadek u rodziców, Buba w domu, a dziadek Marcina u niego.

      – O! – zdziwiła się Ola. – To dlatego, że się dowiedział, co się stało?

      – Tak. Marcin miał go odwieźć, ale kiedy byli już niedaleko domu, powiedział, że do jego mieszkania to nie, bo nie mógłby teraz tam być, to znaczy z nią, z Bubą. Więc Marcin zabrał go do siebie.

      – A Marcin co o tym mówi? – Marta po pierwszym zdziwieniu zadawała krótkie, konkretne pytania.

      – No właśnie… – Anka znowu westchnęła. – Jest rozdarty. Bo z jednej strony rozumie dziadka, ale z drugiej… On jednak rzeczywiście kocha Bubę, to znaczy – bardzo ją kocha. Nie chcę powiedzieć, że mocniej niż dziadka, choć w sumie… Zawiózł dziadka do siebie, a potem pojechał do babci, żeby zabrać różne rzeczy, ale też po to, żeby zobaczyć, jak ona się ma, porozmawiać z nią.

      – Źle zrobiła, ale to jego babcia, matki nie ma, nie ma się co dziwić, że ją pociesza. – Ola była wyrozumiała, zawsze i w każdym szukała dobrych cech.

      – Nie jestem pewna, czy ona potrzebuje pocieszenia… – zaczęła Anka. Było jej trochę głupio wyciągać takie delikatne sprawy rodzinne na światło dzienne, ale obie dziewczyny były życzliwe, taktowne, a do tego Marta była specjalistką od pogmatwanych relacji. – W sumie to chyba uważa się za ofiarę.

      – Ona? – Zdębiała Ola. – No jak ona, przecież to twoja babcia została skrzywdzona. I dziadek Marcina w sumie też.

      – A czym to motywuje? Jakoś próbuje racjonalizować? Czy po prostu siła wyparcia? – zapytała Marta.

      „Och, rany”, westchnęła w duchu Anka. Ale skoro już zaczęła…

      – Już się nie wypiera, że to ona doniosła na moją babcię, ale motywuje to miłością do dziadka.

      – Dobre sobie – prychnęła Ola. – Kocham faceta, to sprzątnę jego narzeczoną, żeby mógł być tylko mój, żebym tylko ja go uszczęśliwiała.

      – Powiedziała też, że ci, co sami nie są święci, nie powinni nikogo oceniać. – Anka powoli zmierzała do finału wypowiedzi. Nie da się uciec od rodziny; przecież nie odpowiadała za ich zachowanie, w najmniejszym stopniu, ale trudno jej było wydusić z siebie to, co zaraz miała powiedzieć. Stała plecami do koleżanek i trzymała palec na przycisku ekspresu. Póki kawowa strużka spływała do filiżanki, miała czas. Zaraz jednak się napełni, a wtedy Anka się odwróci i powie to, czego się tak wstydzi. – No, tu jest jeszcze jedna sprawa… Nie znam wszystkich szczegółów, właściwie tylko zarys znam, ale… – Plecami oparła się o blat, w dłoniach trzymała filiżankę z kawą. Patrzyła na czubki swoich butów.

      Jak to ująć? Jak się mówi o takich rzeczach?

      – Ale? – zapytała Ola, widać, że z niecierpliwością czekająca na dalszy ciąg opowieści.

      Anka podniosła wzrok.

      Marta milczała, wnikliwie się jej przyglądając.

      – Dobrze. – Anka wzięła głębszy oddech. – Rzecz w tym, że babcia miała siostrę. To znaczy moja babcia. Młodszą siostrę. Ona była na terenie tego samego getta, co babcia, w jakimś szpitalu czy sanatorium, czy ochronce, nieważne, ale pod opieką babci. I kiedy się okazało, że trzeba uciekać, bo Niemcy będą likwidować wszystkie getta, to babcia… moja babcia uciekła razem z babcią Marcina i jego dziadkiem, żeby się ukryć. Sama. Rebeka, jej siostra, została w getcie.

      Nie padły żadne potworne słowa: porzuciła, zostawiła na śmierć, zdradziła. Toby Ance nie przeszło przez gardło. Sama przed sobą się broniła, że przecież nie zna wersji babci, że od niej jeszcze nie usłyszała, jak to było naprawdę, ale jedno spojrzenie, w restauracji, wystarczyło, żeby wiedzieć, że ten zarzut Buby był prawdziwy. Wtedy, gdy powiedziała, że nie tylko ona jest egoistką, bo Sara także egoistycznie wybrała – Jana zamiast Rebeki. Wieczorem, kiedy rozmawiała z Marcinem, dosłuchała reszty. Oględnie, ale sam fakt się nie zmienił.

      Ola milczała. Wyglądała tak, jakby nagle pożałowała swojej dociekliwości.

      Marta po chwili się odezwała:

      – Wojennych historii nie da się tak łatwo przenieść w czas sytego spokoju. To dwie zupełnie różnie rzeczywistości.

      – A babcia co o tym powiedziała? – zapytała Ola.

      – Nic, jeszcze nic. Wczoraj tylko przez chwilę z nią rozmawiałam, bo było widać, że jest w nie najlepszej formie psychicznej. Mama dłużej, ale tego wątku nie ruszały.

      – A zapytasz ją o to? – Widać było, że Ola przeżywa tę historię.

      – Zapytam. W końcu to ja chciałam poznać prawdę… Ale teraz nie potrafię sobie wyobrazić tej rozmowy. No bo jak? Nawet jeśli się weźmie pod uwagę te okropne, nieludzkie okoliczności, to fakt, że… że tak zrobiła… To jest trudne do uwierzenia. Znam ją trzydzieści kilka lat. Dobra, kochana, dbająca o wszystkich babcia Zosia.

      – Tak


Скачать книгу