Królestwo kłamstw. Kate Fazzini
Читать онлайн книгу.korporacje służą panom w wielu różnych krajach. Żołnierze mają przełożonych tylko w jednym. Korporacje są lojalne wobec klientów i akcjonariuszy. Żołnierze – wobec obywateli. Korporacje muszą podporządkować się przepisom krajów, w których chcą prowadzić działalność. Wojsko ma rygorystyczne protokoły w kwestii współpracy z siłami innych państw i podporządkowywania się ich rozkazom.
W ciągu ostatnich trzydziestu lat pole cyfrowej walki się przesunęło, tak aby wykorzystać płynne granice między dwiema frakcjami.
We wczesnych latach hakerstwa praca agencji rządowych była znacznie prostsza, bo wszystko sprowadzało się do ping-ponga: obce państwo próbowało zhakować ich kraj, a oni w odwecie próbowali zhakować przeciwnika. Wraz z nastaniem korporacji – organizmów o skomplikowanych międzynarodowych powiązaniach, dysponujących równie cennymi informacjami co rządy – pole bitwy stało się znacznie ciekawsze.
Pod wieloma względami zawsze łatwiej przeniknąć do sektora prywatnego. Szpiegowanie i kradzież, jeśli przeprowadza się je bez zbędnego hałasu, pozostają niezauważone. Dyrektorzy nie przejmują się, że ktoś kradnie twoje pieniądze, jeśli w ogóle o tym wiedzą. A jeśli nawet wiedzą, to komu mają o tym powiedzieć i po co? Co im to da? Wolą trwać w błogiej nieświadomości.
Bank NOW prowadzi działalność również w Chinach i Rosji. Amerykański rząd domaga się, żeby banki informowały go o atakach, które przeprowadzają przeciwko nim obce kraje. Ale bank NOW musi jakoś z tymi państwami współpracować. Jak pogodzić te sprzeczne interesy?
Kiedy firmy zdały sobie sprawę, że są pod bezpośrednim ostrzałem obcych państw, zmobilizowały się, ale tylko do pewnego stopnia. Ściągnęły do siebie, tak jak bank NOW, tylu wojskowych, ilu się dało, w nadziei, że uzyskają jakieś wartościowe informacje, niedostępne w sektorze prywatnym. Miały rację co do jednego: niewielu bankierów potrafi opracować cenne strategie wojskowe. Oni umieją generować zyski, a nie toczyć wojny.
Nie myliły się też w innej sprawie: emerytowani wojskowi świetnie nadają się do pracy w cyberbezpieczeństwie, bo doskonale rozumieją bezpieczeństwo. Są zdyscyplinowani. Znają się na obronie obwodowej i posiadają wiedzę, której zwykłym technikom z reguły brakuje. Zrekrutowanie mnóstwa byłych wojskowych wywołało jednak wiele nieprzewidzianych konfliktów, głównie dlatego, że kryteria awansu na najwyższe stanowiska w armii różnią się od tych, które zapewniają wysokie korporacyjne stołki.
W korporacjach pracuje wielu emerytowanych wojskowych, którzy mają olbrzymią wiedzę – najczęściej nie byli to wcześniej najwyżsi rangą generałowie. Nie brak też jednak szarlatanów, którzy jadą z militarnym żargonem, serwują personelowi twarde, niepoparte prawdziwym doświadczeniem gadki i szybko wszystko psują. W bezpiecznie hierarchicznej armii dobrze sobie radzą – mają mnóstwo podwładnych, którzy służą im pomocą, sprawdzają dla nich informacje, piszą szczegółowe plany, robią kawę i przygotowują wydruki. Ale tego typu ludzie nie radzą sobie dobrze w korporacjach, a już na pewno nie w ośrodkach kosztów.
Szarlatanów pozbawionych sługusów czeka w końcu blamaż. Są jak piloci, którzy lecą bez spodni i nagle muszą się katapultować.
Pracownica biura obsługi klienta, z którą rozmawia przez telefon, ma najwyżej dwadzieścia lat i wyraźnie słychać, że odczytuje mu gotowca. Mózg Victora Tanninberga przyswaja jednak informacje inaczej.
– Już nigdy niczego nie kupię w Home Depot. Trudno powiedzieć, co ci debile mają zamiast mózgu. Cholera jasna, poszedłem tylko po dywanik do salonu, a teraz muszę czekać tydzień na nową kartę kredytową. Kurwa mać!
Jest koniec lipca 2014 roku.
– Jak już mówiłam, bardzo nam przykro z tego powodu. Możemy przysłać nową kartę szybciej. Niestety, przestępcy znają wiele sposobów na pozyskiwanie numerów kart.
Victor zastanawia się, czy jest sens dalej wykłócać się z pracownicą banku NOW.
Godzinę temu próbował zapłacić kartą za papierosy i supersłodką herbatę mrożoną w Habib Deli na obrzeżach Princeton, ale transakcja została odrzucona.
Trzydzieści minut później zadzwonił do niego pracownik bankowego działu do spraw oszustw. Ktoś próbował użyć jego karty, żeby zapłacić za opony w Niemczech, więc bank ją zablokował. Nie da się jej odblokować. Victor musi wyrobić nową. Ma jeszcze jedną, awaryjną kartę, schowaną w którejś szafce czy szufladzie. A może w zamrażarce? Pewnie upchnął ją za stosem starych, zakurzonych laptopów. Albo wetknął między kartki podręcznika do zaawansowanej fizyki teoretycznej, stojącego na najwyższej półce. Nie może sobie przypomnieć.
– Pieprzyć to. – Victor się rozłącza.
Też jest hakerem. Ale nie jakąś kanalią kradnącą numery kart – nie, on jest zawodowcem. A takie hieny psują mu reputację. Potem ludzie myślą, że wszyscy hakerzy to przestępcy. Victor zauważa paczkę marlboro, w której uchował się ostatni papieros. Łut szczęścia w końcu. „Dzięki Bogu”, myśli. Zapala papierosa i zaczyna szukać zapasowej karty.
Tymczasem w banku NOW Caroline pakuje do dużej torby papier toaletowy i ubranka dziecięce. W domu jednej z dziewczyn, Frances z działu komunikacji, wybuchł pożar. Caroline przygotowuje dla niej najpotrzebniejsze rzeczy. Dodaje krótkie spodenki i koszulkę w paski z uśmiechniętym szczeniakiem – zestaw dziecięcy, rozmiar trójka.
Dzieje się coś jeszcze. I nie chodzi o oszustwa w Home Depot. To banalne, prawie rutynowe kradzieże, wcześniej mieli coś podobnego z Targetem. Tym razem to co innego.
W zespole do spraw bezpieczeństwa zapanował lekki niepokój. Słychać szepty, że coś jest nie tak. Ktoś potknął się o żyłkę. Najwyżsi rangą technicy organizują zebrania za zamkniętymi drzwiami. Reszta, odcięta od poufnych informacji, spekuluje. Caroline domyśla się, że dzieje się coś ważnego. Dopóki jednak osoba, która decyduje, kto ma ile wiedzieć, nie udzieli jej jakichś informacji, tak jak inni może tylko snuć domysły. Caroline zastanawia się, gdzie na liście osób do poinformowania znajduje się Raykoff. Jeśli w ogóle na niej figuruje.
Caroline zostawia torbę pod biurkiem Frances i wychodzi z głównej siedziby banku. Ma nadzieję, że uda jej się złapać pociąg do biura w New Jersey przed piątą.
Po atakach DDoS w 2012 i 2013 roku status zespołu do spraw cyberbezpieczeństwa poszybował w górę. Zyskali na znaczeniu politycznym – ataki były głośne i poważne, więc dyrektorzy wiedzieli, że obietnica zdecydowanych działań może im pomóc w karierze. Zwiększył się też budżet zespołu, bo po atakach przeznaczono dla nich więcej środków.
Dodatkowy prestiż i dodatkowe pieniądze zaowocowały utworzeniem nowego ośrodka bezpieczeństwa w głównej siedzibie banku. To właśnie tam Caroline zostawiła torbę dla Frances, którą sama zrekrutowała. W centrum pracuje jeszcze około trzydziestu osób, nowo zatrudnionych lub przeniesionych z New Jersey. Caroline ma biura w obu siedzibach.
W operacyjnym ośrodku bezpieczeństwa, potocznie zwanym SOC – od Security Operations Center, specjaliści pracują w ciszy. Wiercą się przy biurkach. Mrużą i pocierają oczy. Większość z nich nie przyzwyczaiła się jeszcze do naturalnego światła, które wypełnia nowy budynek.
Przeniesiono ich z zaplecza na front – tak przynajmniej nieustannie powtarzają im dyrektorzy. Dla niektórych to ekscytująca zmiana: kierownictwo ich zauważa, pracują w głównej siedzibie, gdzie wszyscy są ładnie ubrani, a przełomowe dla rynku decyzje zapadają tuż obok nich. Dla innych to jak przebywanie w oku cyklonu.
SOC powstawał ponad rok, wszystko zostało zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach.
W sali głównej, nazywanej przez nich bezpiecznym pokojem, stoi trzydzieści biurek, a na każdym z nich cztery