Drużyna 8. Powrót Temudżeinów. John Flanagan

Читать онлайн книгу.

Drużyna 8. Powrót Temudżeinów - John Flanagan


Скачать книгу
jednak zrewidowała swoją opinię, tak jak wcześniej w przypadku koni. Ciepły filc pokrywający namioty stanowił konieczność, by chronić wnętrze przed lodowatym wiatrem na stepach, z których pochodzili Temudżeini. Brezent lub płótno by nie wystarczyło. Ciężki materiał wymuszał odpowiednie wiązanie dające wrażenie niestaranności. Ten sam lodowaty wiatr mógłby porwać wszystko, co nie było dostatecznie mocno przywiązane.

      Lydia uznała, że namioty Temudżeinów wprawdzie mogą wyglądać niezgrabnie, ale dobrze spełniają swoją funkcję. Thorn mówił jej także, że ci ludzie są nomadami, więc namioty nie stanowiły dla nich tylko tymczasowego schronienia, jak dla Skandian. Były ich domami.

      Żołnierze mogli wytrzymać niewygody lub chłód w przewiewnych brezentowych namiotach w trakcie kampanii wojennej, ale zupełnie inaczej sprawa się przedstawiała, gdy mowa była o stałych siedzibach.

      Dziewczyna uważnie obserwowała kręcących się ludzi. Byli nieuzbrojeni i wyraźnie zrelaksowani. Zauważyła jednak wartowników, rozstawionych co pięćdziesiąt metrów wokół obozu i wyposażonych w krótkie łuki refleksyjne oraz kołczany pełne strzał. Rozglądali się po okolicy, zachowując czujność. Lydia pomyślała, że temudżeińska armia jest naprawdę zdyscyplinowana – chociaż tego należało się spodziewać.

      Usłyszała dźwięk kopyt po przeciwnej stronie odsłoniętego pasa, więc zamarła bez ruchu. Poczekała, aż jeździec minie ją powoli i skręci do obozu. Uznała, że to ten sam, którego widziała wcześniej, kierującego się na przełęcz. Miał podobną czerwoną łatę na lewym rękawie.

      Jeden z żołnierzy stojących na warcie zawołał coś do niego, a jeździec odpowiedział swobodnym machnięciem ręki. Oczywiście rozpoznawali go, więc pozwolono mu wjechać do obozu. Minął zagrody dla koni i skierował się do środkowego namiotu, trochę większego od pozostałych. Tam zeskoczył ze swojego wierzchowca i wszedł do środka.

      – Składasz raport – mruknęła pod nosem Lydia. – Ale co właściwie raportujesz?

      Uświadomiła sobie, że poświęciła już dostatecznie dużo czasu na samo przyglądanie się obozowi. Niedługo będzie musiała sama złożyć raport Halowi i lepiej, żeby miała mu coś konkretnego do powiedzenia. Doszła do wniosku, że najlepiej zrobi, szacując liczebność oddziału na podstawie liczby namiotów. Były łatwiejsze do policzenia niż konie albo ludzie, którzy bezustannie poruszali się, chodząc tu i tam.

      Zaczęła liczyć dziwne przysadziste ule zrobione z filcu. Nie wzniesiono ich w sposób uporządkowany ani w równych rzędach, co ułatwiłoby jej zadanie. Nie miała też dobrego widoku na przeciwną stronę obozu z powodu odległości i unoszącego się dymu. Doliczyła się pięćdziesięciu ośmiu namiotów i uznała, że może być jeszcze z tuzin takich, których nie widzi wyraźnie.

      – Powiedzmy, że siedemdziesiąt – odezwała się do siebie. – Najwyższy czas sprawdzić, czy nie ma mnie gdzie indziej.

      – Siedemdziesiąt namiotów? – zapytał Hal.

      Lydia wzruszyła ramionami, ponieważ nie chciała podawać dokładnej liczby.

      – Może siedemdziesiąt pięć. Może mniej – odpowiedziała. – I wydaje mi się, że na padokach było z pięćset koni. – Leks drgnął niespokojnie, słysząc tę liczbę, więc dodała pospiesznie: – To nie oznacza pięciuset jeźdźców.

      Thorn skinął głową, zgadzając się z nią.

      – Temudżeini są stale w ruchu. Każdy jeździec ma zapasowe konie. Zwykle jednego, a jeśli może sobie pozwolić, to nawet dwa.

      – Jak myślisz, ilu żołnierzy może mieszkać w takim namiocie? – zapytał Hal.

      Lydia zastanowiła się nad odpowiedzią. Znajdowała się w sporej odległości od namiotów, ale widziała wchodzących do środka ludzi. Czasem dwóch, choć zdarzało się, że trzech.

      – Najwyżej trzech – odpowiedziała. – Pośrodku obozu znajdował się większy namiot dowódcy. Widziałam, jak jeździec wchodził do środka i nie musiał się przy tym schylać. Pozostałe były niższe.

      – Czyli powiedzmy, że trzech żołnierzy na namiot i siedemdziesiąt pięć namiotów? – powiedział Leks pytająco.

      Lydia przytaknęła – to się wydawało dobrym oszacowaniem.

      – Czyli dwustu… – Leks zawahał się. Obliczenia w pamięci nie były jego mocną stroną.

      – Dwustu dwudziestu pięciu – odezwał się szybko Thorn. Wszyscy popatrzyli na niego z nieukrywanym zaskoczeniem. Zauważył ich spojrzenia i zareagował oburzeniem. – Co się tak gapicie? Myślicie, że nie umiem liczyć? Wiecie, straciłem rękę, a nie mózg.

      Hal machnął przepraszająco ręką.

      – Wybacz, Thornie. Nie była to umiejętność, jakiej się po tobie spodziewaliśmy.

      – Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że tłuczesz wrogów, a nie, że ich liczysz – wtrącił Stig z szerokim uśmiechem.

      Thorn pociągnął nosem, odrobinę udobruchany ich przeprosinami. W gruncie rzeczy zawsze się cieszył, gdy udało mu się czymś zaskoczyć swoich towarzyszy.

      – W takim razie podsumujmy – powiedział Leks, odczuwający ulgę, że jego własne wahanie przy obliczaniu sił wroga pozostało w zasadzie niezauważone. – Jeśli założyć, że Lydia mogła nie widzieć wszystkich namiotów… – Spojrzał na nią, a ona skinęła głową, potwierdzając jego słowa. – To by znaczyło, że jest tam dwustu czterdziestu albo dwustu pięćdziesięciu ludzi.

      – A to by pasowało do liczby koni – dodał Hal.

      Thorn odchrząknął, więc znowu na niego spojrzeli.

      – Temudżeini tworzą sześćdziesięcioosobowe oddziały.

      Leks od razu wtrącił:

      – Nazywają je ałumami.

      Thorn wzruszył ramionami.

      – Mniejsza z tym. Czyli można przyjąć, że mają około dwustu czterdziestu jeźdźców.

      Pozostali zastanawiali się przez chwilę nad tą liczbą.

      – To więcej niż potrzeba do przeprowadzenia wypadu nękającego – ocenił Hal.

      – Lecz nie dosyć, jeśliby planowali inwazję – dodał Stig.

      – Możliwe, ale to będzie naprawdę poważna operacja – uznał Leks. – Sporo wody upłynęło, odkąd Temudżeini zaatakowali nas tak licznymi siłami. Może uważają, że przyszedł czas, żeby na serio sprawdzić siłę naszej obrony. Jeśli nas pokonają, otworzą drogę dla kolejnych oddziałów, które będą mogły dołączyć do nich, żeby zaatakować Skandię na większą skalę.

      – Ale jeśli im się to nie uda – powiedział ponuro Stig – stracą mnóstwo ludzi.

      Leks potrząsnął głową.

      – To nigdy nie stanowiło przeszkody dla temudżeińskich generałów – oznajmił. – Mają mnóstwo wojowników do dyspozycji.

      Hal zabębnił palcami po stole, żeby zwrócić ich uwagę.

      – Przejdźmy do rzeczy – zdecydował. – Myślę, że lada dzień możemy się spodziewać ataku. Mogą spróbować nas dopaść, zanim odpowiednio ustawimy zadymiarze. Ten szpieg pewnie dokładnie się przyjrzał temu, co robiliśmy. – Odwrócił się do Stiga. – Zbierz załogę, żeby jeszcze dzisiaj wieczorem dokończyć platformy i wciągnąć zadymiarze. Jutro rano możemy ich już potrzebować.

Скачать книгу