Gambit królowej. Уолтер Тевис
Читать онлайн книгу.wzrokiem.
Kiedy we wtorek poszła do kotłowni wytrzepać ścierki, zastała zamknięte drzwi. Pchnęła je dwa razy biodrem, ale ani drgnęły. Zapukała, najpierw cicho, potem głośno, lecz odpowiedziała jej tylko cisza. To było straszne. Wiedziała, że woźny siedzi tam nad szachownicą i jest na nią wściekły za poprzedni raz, ale nic nie mogła na to poradzić. Kiedy zaniosła ścierki z powrotem do klasy, panna Graham nawet nie zauważyła, że są niewytrzepane. Ani że Beth wróciła szybciej niż zwykle.
Była pewna, że w czwartek sytuacja się powtórzy, ale tak się nie stało. Drzwi były otwarte, a kiedy zeszła do piwnicy, pan Shaibel zachowywał się, jakby nic się nie wydarzyło. Figury czekały na swoich miejscach. Szybko wytrzepała ścierki i podeszła do szachownicy. Nie czekając, aż Beth usiądzie, pan Shaibel zagrał pionem sprzed króla. Przesunęła własnego piona królewskiego o dwa pola do przodu. Tym razem nie popełni żadnego błędu.
Szybko odpowiedział na jej ruch, a ona natychmiast odpowiedziała na jego. W milczeniu przestawiali piony i figury. Beth czuła narastające napięcie i podobało jej się to.
W dwudziestym ruchu pan Shaibel zagrał skoczkiem, choć nie powinien był tego robić, umożliwiając Beth wejście pionem na szóstą linię. Musiał wycofać skoczka. Zrobił niepotrzebny ruch i Beth przeszył dreszcz podniecenia. Wymieniła gońca na skoczka. W kolejnym ruchu przesunęła piona jeszcze dalej do przodu. Zaraz zamieni go na hetmana.
Pan Shaibel w milczeniu studiował szachownicę. W końcu wyciągnął rękę i ze złością przewrócił swojego króla. Żadne z nich nie powiedziało ani słowa. To była jej pierwsza wygrana. Napięcie ustąpiło miejsca najcudowniejszemu uczuciu, jakiego Beth kiedykolwiek doświadczyła.
Odkryła, że może ominąć niedzielny obiad i nikt tego nie zauważy. Dzięki temu zyskiwała trzy godziny na grę z panem Shaibelem, do wpół do trzeciej, kiedy kończył pracę i wychodził do domu. Nie rozmawiali ze sobą. Woźny zawsze grał białymi, rozpoczynał partię, a jej zostawały czarne. Zastanawiała się, czy nie zaprotestować, ale ostatecznie z tego zrezygnowała.
Pewnej niedzieli, po partii, którą z trudem udało mu się wygrać, powiedział:
– Musisz się nauczyć obrony sycylijskiej.
– Co to takiego? – zapytała z irytacją.
Zabolała ją ta przegrana. W poprzednim tygodniu dwa razy go pokonała.
– Kiedy białe zagrają pionem królewskim – przestawił białego piona o dwa pola do przodu; był to jego niemal stały pierwszy ruch – czarne grają tak… – Przesunął czarnego piona, który stał przed gońcem po stronie hetmana, o dwa pola dalej. Po raz pierwszy pokazał jej coś takiego.
– A potem? – spytała.
Podniósł skoczka króla i postawił go poniżej i na prawo od piona.
– Skoczek na f3.
– Co to jest f3?
– Pole, na którym postawiłem skoczka.
– To pola mają nazwy?
Przytaknął beznamiętnie. Wyczuła, że niechętnie dzieli się tą informacją.
– Jeśli dobrze grasz, to mają.
– Niech mi pan pokaże. – Pochyliła się nad szachownicą.
Spojrzał na nią z góry.
– Nie. Nie teraz.
Wezbrała w niej wściekłość. Rozumiała, że ludzie strzegą swoich tajemnic. Sama swoich strzegła. Mimo to miała ochotę uderzyć go w twarz i zmusić do mówienia. Wzięła głęboki wdech.
– Czy to jest obrona sycylijska?
Chyba poczuł ulgę, że dała sobie spokój z nazwami pól.
– To jeszcze nie wszystko.
Przedstawił jej podstawowe ruchy i niektóre warianty. Ale nie używał nazw pól. Pokazał jej wariant smoczy i wariant Najdorfa i powiedział, żeby je powtórzyła. Zrobiła to bezbłędnie.
Ale kiedy później rozgrywali prawdziwą partię, zagrał pionem hetmańskim i Beth natychmiast się zorientowała, że w tej sytuacji wszystko, czego ją nauczył, jest bezużyteczne. Spojrzała na niego ze złością, czując, że gdyby miała nóż, mogłaby go dźgnąć. Potem przeniosła wzrok na szachownicę i przesunęła swojego piona sprzed hetmana, zdecydowana za wszelką cenę wygrać.
Zrobił ruch pionem, który stał obok piona hetmańskiego, przed gońcem. To było jedno z jego ulubionych posunięć.
– To też coś takiego jak obrona sycylijska? – zapytała.
– To debiut. – Nie patrzył na nią, w skupieniu studiował szachownicę.
– Debiut?
– Gambit hetmański. – Wzruszył ramionami.
Od razu poczuła się lepiej. Czegoś się od niego nauczyła. Postanowiła nie bić podstawionego piona, utrzymać napięcie na szachownicy. Lubiła je. Podobały jej się siły pionów i figur działające wzdłuż linii i przekątnych. W środkowej fazie gry, kiedy figury były już rozstawione po całej szachownicy, krzyżujące się na niej siły przyprawiły Beth o dreszcz emocji. Zagrała skoczkiem po stronie króla, czując, jak rozszerza się jego pole działania.
Po dwudziestu posunięciach zbiła obie wieże pana Shaibela i zmusiła go, żeby się poddał.
Przekręciła się na bok, nakryła głowę poduszką, żeby odciąć się od światła, które wpadało przez szparę pod drzwiami, i zaczęła się zastanawiać, w jaki sposób można wykorzystać zaszachowanie króla przez odsłonięcie wieży gońcem. Jeśli zagra gońcem, wieża zaszachuje króla, a jednocześnie goniec w następnym ruchu będzie mógł zrobić, co tylko będzie chciał, nawet zbić hetmana. Przez jakiś czas rozmyślała z ekscytacją o tym potężnym zagraniu. W końcu zdjęła z głowy poduszkę, przekręciła się na plecy, wyobraziła sobie szachownicę na suficie i ponownie rozegrała na niej wszystkie partie z panem Shaibelem, jedną po drugiej. Znalazła dwie pozycje, w których dało się zastosować wymyślony przed chwilą manewr gońca i wieży. W jednej z nich mogła wymusić podwójną groźbę, w drugiej liczyć na to, że przeciwnik nie zauważy, do czego zmierza. Rozegrała w wyobraźni dwie partie, wprowadzając do nich nowe ruchy, i obie wygrała. Zasnęła z uśmiechem szczęścia na ustach.
Nauczycielka matematyki powierzyła trzepanie ścierek innemu uczniowi, mówiąc, że Beth powinna odpocząć. To było nie w porządku, bo Beth nadal miała najlepsze oceny z matematyki, ale nic nie mogła na to poradzić. Kiedy rudowłosy chłopak wychodził ze ścierkami do piwnicy, siedziała w klasie, drżącą ręką robiąc głupie działania. Z każdym dniem coraz rozpaczliwiej marzyła o zagraniu w szachy.
We wtorek i w środę wzięła po jednej pigułce, drugą zachowując na później. W czwartek udało jej się zasnąć po mniej więcej godzinie grania w szachy w wyobraźni, dzięki czemu zaoszczędziła dwie tabletki. To samo zrobiła w piątek. Przez całą sobotę, rano na dyżurze w kuchni, po południu na projekcji uwznioślającego filmu w bibliotece i w czasie pogadanki umoralniającej przed kolacją, wystarczyło, że pomyślała o sześciu pigułkach w pudełku na szczoteczkę do zębów, i od razu robiło jej się cieplej na sercu.
Wieczorem, po zgaszeniu świateł, zażyła je wszystkie, jedną po drugiej, i czekała. Kiedy wreszcie zaczęły działać, poczuła się cudownie – zniknął supeł w żołądku, napięte partie ciała rozluźniły się i spłynęło na nią intensywne, chemiczne szczęście.
Kiedy w niedzielę pan Shaibel zapytał, gdzie się podziewała, zdziwiła się, że go to obchodzi.
– Nie chcieli wypuścić mnie z klasy – powiedziała.
Kiwnął głową. Figury stały już na szachownicy, ustawionej, o dziwo, białymi