Saga rodu z Lipowej 16: Cień sułtana. Marian Piotr Rawinis
Читать онлайн книгу.pierwsze szkody, jakie widzieliśmy. To szalona kobieta, która nie potrafi mówić. Nie wydaje mi się, żeby była czarownicą. Jest tylko głupia i przez wszystkich odtrącona.
Pan Jeno uśmiechnął się smętnie.
– Czasami – westchnął. – Czasami chciałbym być zwykłym kowalem, jak dawniej…
Pani Alena dotknęła ramienia męża.
– Wierzę, że wszystko zrobisz jak najlepiej – powiedziała. – Bóg ci w tym pomagaj. Wiem, że postąpisz, jak ci dyktuje serce. I wiem, że nie poniechasz obowiązków, choćby były ciężkie.
Nastkę trzymano w pobliżu dworu, w jamie ziemnej, przykrytej gałęziami, przy której postawiono krzyż, żeby bronił innych przed jej czarami. Jamy pilnował uzbrojony w pikę pachołek, ale stał w oddaleniu, wystraszony, wielce niezadowolony i nieszczęśliwy z takiej służby.
Pan Jeno kazał uwięzioną wywlec z dołu i uwiązać u drzewa, a sam miał ją wstępnie przesłuchać.
Siedziała, drapała się, popiskiwała, przewracała oczami. Starosta nie był pewny, czy w ogóle rozumie, co się do niej mówi. Sama Nastka nie umiała mówić, nikt nie wiedział też, czy coś do niej dociera. Wciąż tylko trzepała rękami, związanymi teraz łańcuchem, i nie było nikogo, kto mógłby rozumieć cokolwiek z tego, co wykrzykiwała.
Pan Jeno podszedł do niej sam, ale zatrzymał się o dobre pięć kroków.
– Niewiasto – zapytał. – Czy jesteś Nastka?
– Tak, tak – pokrzykiwała i tak samo odpowiadała na każde zadane pytanie.
– Mieszkasz gdzieś w Bukowym Lesie? W szałasie? Jaskini? Chacie?
– Jesteś czarownicą? Czarownicą, która rzuca uroki i przywodzi do zguby innych?
– Czy w ogóle wiesz, o czym mówię? Czy rozumiesz, co ci grozi, jeśli przyznasz się do czarów?
– Komu zaszkodziłaś w jaki sposób? Rzuciłaś urok, zatrułaś?
– Tak, tak! – powtarzała Nastka.
Pan Jeno westchnął i odszedł. Oset czekał na wynik wstępnego przesłuchania, cały roztrzęsiony.
– A nie mówiłem? – wołał. – To prawdziwa czarownica. To sama Wiedźma z Biskupic!
Inni też tak uważali, ale pan Jeno nie był taki prędki w wyciąganiu wniosków.
– Kawał drogi stąd do Biskupic i do lipowskich pól – zauważył. – A Wiedźmy dawno już w naszej okolicy nie widziano.
– Cóż znaczy odległość dla czarownicy? Na miotle przeleci raz dwa.
Oset był roztrzęsiony, bo pani Roksana nadal nie czuła się dobrze.
– Co zrobicie, panie starosto? – pytał niespokojnie.
– To, co nakazuje prawo – odparł pan Jeno. – Odstawimy ją do miasta. Będzie proces i wyrok.
– I stos? – upewniał się Oset.
– I stos.
PRÓBA WODY
Starosta Jeno nakazał odwiezienie pojmanej kobiety do Holsztyna, gdzie miała być sądzona pod zarzutem uprawiania czarów. Niespodziewanie napotkał na opór.
– Stać! – zawołał ktoś histerycznie wysokim głosem. – Zabraniam! Zabraniam do Holsztyna!
Pan Jeno odwrócił się i zobaczył niskiego, grubego księdza, który pojawił się nagle w rosnącym tłumie gapiów. Mimo wczesnej pory było ich już pełno, ludzi różnych stanów, przybyłych z ciekawości, ale przede wszystkich po to, żeby upewnić się co do wykonania kary na sprawczyni ich nieszczęść. Stali teraz koliskiem, w bezpiecznej odległości, ale pilnie baczyli na wszystko, co się dzieje.
Wołającym okazał się ksiądz Hubert, niedawny lipowski pleban, przegnany osobiście przez pana z Krasawy. Teraz przyjechał pospiesznie na spienionym koniu. Ludzie starosty próbowali go zatrzymać, wedle dawnego rozkazu, który zabraniał mu pokazywać się w pobliżu ziem pana Jeno.
Przedarł się jednak przez tłum i stanął przy jamie. Kłaniał się teraz z udawanym, bo przesadnym szacunkiem. Poznał już siłę i moc pana na Krasawie, ale miał w oczach zawziętość człowieka, który wciąż myśli, jak pomścić doznane zniewagi.
Krzyczał, groził i szarpał się ze strażnikami.
– Ja jestem tu najważniejszy! – wołał. – Tylko ja mogę rozstrzygać w tej sprawie, bo to mnie mianował biskup inkwizytorem. Słyszycie? Tylko ja!
Pan Jeno, wielce niezadowolony z jego obecności, nie mógł jednak nie zwracać uwagi na jego krzyki, zwłaszcza, że ksiądz Hubert wydobył z zanadrza dokument i wymachiwał nim nad głową.
– Nie do Holsztyna! – wrzeszczał. – Ja tak rozkazuję, ja inkwizytor!
Starosta kazał sprawdzić dokument, więc Mikołaj z Lipowej obejrzał pergamin z pieczęcią, a potem skinął głową.
– To dokument krakowskiego biskupa Piotra Wysza, napisany jego własną ręką. Ksiądz Hubert został mianowany głównym inkwizytorem.
Pan Jeno splunął.
– Niech robi swoje – powiedział, nie odwracając się i odszedł, zanim zdyszany duchowny przybiegł do miejsca, gdzie dotąd stali.
Tak więc ksiądz Hubert, główny inkwizytor krakowskiej archidiecezji, poprowadził odtąd sprawę zatrzymanej Nastki.
Na jego rozkaz przyprowadzono ją zaraz z wielkim hałasem nad strumień, bo ludzi gromadziło się coraz więcej, a każdy chciał na własne oczy zobaczyć to wszystko, co się wydarzy.
Ksiądz Hubert był w swoim żywiole. Z oczami pałającymi gniewnym blaskiem stał naprzeciw tłumu, prowadził modlitwy, a potem wygłosił wstępne oskarżenie.
– Ta oto niewiasta, znana pod imieniem Nastki, oskarżona jest o uprawianie czarów i rzucanie uroków. Dość zeznań zebrano w jej sprawie. Dość, żeby inkwizytor biskupi zarządził próbę wody. Tedy ją zarządzam. Tutaj i teraz.
Nastała cisza, bo choć spławianie czarownic zdarzało się i w przeszłości, tych którzy widzieli to na własne oczy, nie było wcale tak wielu, a każdy chciał zobaczyć. Ludzie liczyli też, że skoro właśnie Nastka jest ową groźną Wiedźmą z Biskupic, ustaną sprowadzone przez nią na Dolinę klęski i nieszczęścia. Klaskali więc z zadowolenia, krzyczeli, walili kijami o ziemię.
– Na śmierć! – wołano. – Na śmierć!
Przyprowadzono Nastkę, wiodąc za koniec łańcucha, który oplatał jej ręce. Śmiała się głośno, pokazywała różowy język, rozglądając się na boki, jakby zupełnie nie rozumiała powagi sytuacji. Kiedy przestawała na chwilę i podnosiła wzrok, wszyscy wokoło natychmiast odwracali głowy, bojąc się, że i teraz może rzucić urok albo zaczarować.
Ksiądz Hubert kazał żołnierzowi związać jej nogi, a potem przyprowadzić skrępowaną nad sam brzeg rzeczki.
– Będzie wykonana próba wody – oznajmił głośno i z namaszczeniem. – Próba wody, która wykaże, czy prawdziwe są oskarżenia wobec tej kobiety.
Zamilkł i przez chwilę sycił się ciszą, jaka zapanowała, i władzą, jaką miał w ręku, a ręka ta była teraz podniesiona do góry. Nieznośnie długo trzymał dłoń wzniesioną wysoko, zbyt długo chciał się napawać władzą. Napięcia nie wytrzymała Nastka, która nie wiedziała, czego od niej chcą. Nagle przerwała ciszę, rozchichotała się, a był to chichot zaraźliwy. Ktoś stojący niedaleko nie umiał się powstrzymać i także się roześmiał, a po nim śmiać się zaczęli inni i śmiali się dalej, nawet kiedy Hubert dał znak, a strażnik jednym pchnięciem w plecy